<<< Dane tekstu >>>
Autor Jean Racine
Tytuł Fedra
Wydawca Instytut Wydawniczy
»Bibljoteka Polska«
Data wyd. 1924
Druk Zakłady graficzne Instytutu Wydawn. „Bibljoteka Polska” w Bydgoszczy
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Tadeusz Boy-Żeleński
Tytuł orygin. Phèdre
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
AKT PIERWSZY.
SCENA I.
HIPOLIT, TERAMENES.

HIPOLIT:
Tak, zamiar mój powzięty, drogi Teramenie:
Jadę, dłużej nie gościć mi w lubej Trezenie.
W tej śmiertelnej obawie, jaka mną porusza,
Hańbiącej bezczynności nie ścierpi ma dusza.
Od pół roku rodzica z mych oczu straciwszy,
O los jego niepokój muszę czuć najżywszy,
Nieświadom, ni gdzie bawi, ni jakie koleje...
TERAMENES:
Gdzież jeszcze, panie, znaleźć go żywisz nadzieję?
Już, aby uspokoić twych obaw zawiązki,
Zbiegłem dwa morza, które Korynt dzieli wąski,
Pytałem o Tezeja ludów, co są blisko
Acheronu, gdy w piekłach gubi swe łożysko,
Zbiegiem próżno Elidę, Tenarę, by potem
Dotrzeć do mórz, rozgłośnych Ikarowym lotem.
Jakimż nowym wysiłkiem, w jakiej szczęsnej ziemi,
Mniemasz, iż zdołasz zgonić go kroki chyżemi?
Kto wie, panie, król, rodzic twój wielki, azali
Pragnie, abyśmy jego ukrycie poznali?
Może, gdy my tu drżymy wraz o jego głowę,
On, spokojny, miłostki kryjąc jakieś nowe,
Przy boku lubej, która, bądź wcześniej, bądź później...

HIPOLIT:
Wstrzymaj się i Tezeja imieniu nie bluźnij!
Wszak on, z bujnej młodości pokus uleczony,
Dziś przeciw tym zaporom nie jest bez obrony
I Fedra, w trwałych uczuć okuwszy go pęta,
Oddawna już rywalki szczęsnej nie pamięta.
Słowem, mą powinnością jest spieszyć w tę drogę,
Rzucając miejsca, w których dłużej żyć nie mogę.
TERAMENES:
I odkądże to, panie, przykrem ci się stało
Lube miejsce, gdzie młodość swą spędziłeś całą
I w którem przekładałeś spokojne wywczasy
Ponad świetności Aten, nad dworskie hałasy?
I czemuż ci ta ziemia dzisiaj tak niemiłą?
HIPOLIT:
Te czasy już przepadły. Wszystko się zmieniło,
Odkąd na te wybrzeża bogi nam zesłały
Potomkinię Minosa oraz Pazifay.
TERAMENES:
Rozumiem, znam niedolę, co serce ci toczy:
Fedry drażni cię bliskość i rani twe oczy.
Ta złowroga macocha zaledwo was, panie,
Ujrzała, wnet twym losem stało się wygnanie.
Lecz nienawiść jej dawna ku twojej osobie
Wygasła, albo znacznie ostygła w tej dobie.
A zresztą, w czemże dzisiaj zagrażać ci zdoła
Kobieta bliska śmierci, której sama woła?
Dotknięta jakimś bólem, co zjada ją skrycie,
Zmierżona sama sobą i własne klnąc życie,
Czyż knuć jakoweś plany przeciwko wam może?
HIPOLIT:
Nie o jej też nienawiść daremną się trwożę,
Kto inny spokojności mej stał się przeszkodą:

Uchodzę, wyznam oto, przed Arycją młodą,
Odroślą krwi nieszczęsnej, od wieka nam wrogiej.
TERAMENES:
Co? I ty, panie, wyrok jej niesiesz tak srogi?
Okrutnych Pallantydów siostrzyca ta miła
Czyż kiedykolwiek zbrodnie swych braci dzieliła?
Zacóż nienawiść ścigać ma piękność tak przednią?
HIPOLIT:
Gdybym jej nienawidził, nie kryłbym się przed nią.
TERAMENES:
Panie, wolnoż mi szukać słowa tej zagadki?
Czyżby to miał już nie być Hipolit, ów rzadki
Bohater, w swej hardości głuchy na rozkazy
Mocy, której Tezeusz uległ tyle razy?
Czyżby Wenus, niezdolna na wzgardę swą patrzeć,
Chciała błędy Tezeja twą słabością zatrzeć
I, narówni z innymi pojmawszy cię w sidła,
Zmusiła, abyś winne jej palił kadzidła?
Czyliżbyś kochał, panie?
HIPOLIT:Coś rzec się ośmielił?
Ty, coś od lat najmłodszych myśl mą każdą dzielił,
Ty możesz żądać, abym zaparł się niegodnie
Uczuć serca, co słabość ma sobie za zbrodnię?
Niedość, że Amazonka matka z swojem mlekiem
Wszczepiła mi tę dumę, rosnącą wraz z wiekiem,
Ja sam, w młodzieńcze lata wstąpiwszy dojrzałe,
W świadomości tych uczuć zwykłem czerpać chwałę.
Ty, opiekun, przyjaciel wierny od lat dawnych,
Prawiłeś mi o ojca mego dziełach sławnych —
Wiesz, jak ma dusza, tkliwa na czucia szlachetne,
Rozpalała się, chłonąc czyny jego świetne,
Słysząc, jak ów bohater mocą dłoni swojej
Po stracie Heraklesa żal śmiertelnych koi,

Jak poskramia potwory i złoczyńców kara,
Prokusta, Cercyjona, Skirona, Sinara,
Jak kości Epidaura olbrzyma w proch miota
I Minotaura zbawia sprosnego żywota.
Lecz znów, gdyś mi wyliczał mniej chlubne zapały,
Jak w stu miejscach obnosi swój płomień niestały,
Jak za Heleny grabież pomsty woła Sparta,
Jak płacze Peribea, z czci przezeń odarta,
I tyle innych, których i imion nie pomnę,
Nazbyt ufnych w przysięgi jego wiarołomne:
Arjadna, żal swój zimnym zwierzająca skałom,
Fedra, porwana przezeń z większą nieco chwałą —
Wiesz, jak, słuchając, żalu pełen i boleści,
Nagliłem nieraz, abyś skrócił swe powieści,
Szczęsny, gdybym w pamięci zdołał czyny owe
Zatrzeć, tak chlubnych dziejów niegodną połowę!
I jaż miałbym znów z siebie dziś dawać igrzysko?
Mnież mieliby bogowie pogrążyć tak nisko?
W mych nikczemnych wzdychaniach wzgardy tem godniejszy,
Że Tezeusza słabość dzieł jego nie zmniejszy,
Z mej zaś ręki dotychczas żadna bestja krwawa,
Poległszy, do wywczasów nie dała mi prawa!
Gdyby nawet ma duma ulec miała klęsce,
Godziż mi się Arycję przyjąć za zwycięzcę?
Czyż mogłyby zapomnieć me zbłąkane zmysły
O strasznych groźbach, jakie nad nami zawisły?
Ojciec jej nienawidzi, niezłomną ustawą
Odjął jej macierzyństwa przyrodzone prawo —
Lęka się snać odrośli tej rasy zbrodniczej —
Wraz z nią ród cały pogrześć w niepamięci życzy
I, do zgonu trzymając ją w ciasnej niewoli,
Nigdy hymenu ogniów wzniecić nie pozwoli.
Miałżebym przeciw ojcu przy jej boku stawać?

Niebacznego zuchwalstwa miałbym przykład dawać?
I szalonej miłości nieopatrzna siła...
TERAMENES: Ach, panie, jeśli twoja godzina wybiła,
Darmobyś w zimnych racjach znaleźć chciał ostoję!
Tezeusz, pragnąc przymknąć, otwarł oczy twoje
I zakaz jego, płomień twój drażniąc młodzieńczy,
Przedmiot gniewu w twych oczach nowym czarem wieńczy.
I czemuż się tak lękać niewinnej miłości?
Czyż w twem sercu jej słodycz nigdy nie zagości?
Wiecznież pragniesz swym dzikim skrupułem się rządzić?
Krocząc w ślad Herkulesa, czyż można pobłądzić?
Któż w obliczu Wenery został nieugięty?
Ty sam gdzieżbyś był, panie, ty, wróg jej zawzięty,
Gdyby dumna Antjopa wzbraniała się zawsze
Tezejowi swe czucia objawić łaskawsze?
Pocóż się tak nieść górnie, młody przyjacielu?
Przyznaj, wszystko się zmienia... I od dni niewielu
Mniej często widać ciebie, jak, dumny i śmiały,
Wzdłuż wybrzeża powozisz swój rydwan wspaniały,
Albo, w Neptuna sztuce zarówno uczony,
Wędzidłem pęd rumaka miarkujesz szalony;
Mniej często krzyków naszych gwar potrząsa knieją;
Twe oczy jakimś blaskiem tajemnym goreją!
Ty kochasz, płoniesz cały — tak, panie, to jasne:
Ty cierpisz, sam przed sobą czucia kłamiąc własne.
Czy Arycji tak słodkie uwiodły cię lica?
HIPOLIT: Teramenie, odjeżdżam, by szukać rodzica.
TERAMENES:
Czy nie pożegnasz Fedry, nim ruszysz stąd, panie?
HIPOLIT:
Mam ten zamiar. Spiesz, poproś ją o posłuchanie!
Tak każe mi powinność. Lecz oto Enona
Spieszy tu, jakby nowem nieszczęściem rażona.


SCENA II.
HIPOLIT, TERAMENES, ENONA.

ENONA:
Ach, panie, strasznej wieści widzisz we mnie gońca!
Królowa już dobiega losów swoich końca.
Dzień i noc przy jej boku stróżuję daremno:
Ginie od cierpień jakichś, tajonych przede mną.
W ciągłej rozterce, zmysłów swych zebrać nie może,
Niepokojem miotana, rzuca nagle łoże,
Pragnie widzieć blask słońca, jednakże nikogo
Oczy jej, zbyt znękane, oglądać nie mogą.
Idzie tu.
HIPOLIT: Dość! Królowej niech się wola ziści:
Wraz usunę z jej oczu przedmiot nienawiści!


SCENA III.
FEDRA, ENONA.

FEDRA: Nie, nie pójdę już dalej, przystańmy, Enono!
Omdlewam, dziwna niemoc uciska me łono,
Oczy me razi jasność, dawno niewidziana,
I drżące się pode mną zginają kolana.
Och! Och! (siada)
ENONA:Bogi, wejrzyjcie na biedną królowę!
FEDRA: Jakże mi te klejnoty uciskają głowę!
Jakaż natrętna ręka, podchodząc mą wolę,
Włosy mi w puklów tysiąc zaplotła na czole?
Wszystko mnie drażni, wszystko w męczarnię się zmienia.
ENONA: Jak sprzeczne nieraz twoje bywają życzenia!
Ty sama wszak, zamysły odmieniając swoje,
Kazałaś się przyoblec w najbogatsze stroje.
Ty sama chciałaś dzisiaj, pomna dawnej chwały,

W całym blasku powitać słońca krąg wspaniały.
Widzisz go oto, pani, i znów kryć się żądasz,
Zmierżona światłem, które niecisz i oglądasz?
FEDRA:
O ty, ojcze nieszczęsnych pokoleń prześwietny,
Ty, z którego mać moja ród wiedzie szlachetny,
Co może za mnie biedną płonisz się tam, w niebie,
O słońce, raz ostatni dziś oglądam ciebie!
ENONA:
Jakto, jeszcze mi trzeba z ust twych słyszeć o tem,
Wiecznie patrzeć na ciebie, jak, gardząc żywotem,
Śmierci przedwczesnej wzywasz w zgubnem omamieniu!
FEDRA:
Ach, gdybyż można teraz w drzew odpocząć cieniu!
Ach, kiedyż danem będzie znów mojemu oku
Biec za rydwanem, widnym w kurzawy obłoku?
ENONA: Jakto, pani?
FEDRA:Szalona! Gdzie jestem? Com rzekła?
Gdzieżem ja mem pragnieniem i myślą uciekła?
Rozum mi snać odjęty mściwą bogów dłonią.
Enono, lica moje od wstydu się płonią:
Me hańbiące cierpienia zdradzam ci zbyt jawnie
I oczy wbrew mej woli w łzach toną ustawnie.
ENONA: Ach, rumienić się raczej trzeba ci za owo
Milczenie, co twe rany wciąż jątrzy na nowo!
Czyż zmiękczyć cię, ubłagać niema już sposobu?
Chcesz li więc bez litości wpędzić się do grobu?
Jakiż szał na dni swoje targnąć ci się każe?
Jakież jady cię struły, jakie czary wraże?
Cień po trzykroć już niebo skrył w ciemnem pomroczu
Od czasu, jak sen twoich nie przesłonił oczu,
I blask już po raz trzeci powraca nam ninie
Od czasu, jak twe ciało bez pokarmu ginie.
Jakież straszne zamiary w sercu swojem ważysz?

Jakiem prawem na dni swe targnąć się odważysz?
Znieważasz bogi wielkie, co życie ci dały,
Zdradzasz małżonka, z którym śluby cię związały,
Zdradzasz wreszcie dziateczki swoje nieszczęśliwe,
Które śmierć twoja wtrąci pod jarzmo zelżywe.
Pomyśl, że dzień żałosny, co zbawi je matki,
Ten dzień obcej krwi wróci nadziei zadatki:
Wrogowi, co ku tobie nienawiścią płonie,
Synowi, w Amazonki poczętemu łonie —
Hipolitowi...
FEDRA: Bogi!
ENONA:Wreszciem ci dopiekła!
FEDRA:
Nieszczęsna, coś za imię w tej chwili wyrzekła!
ENONA:
Dobrze! Niech buchną gniewu twojego płomienie —
Radam, że cię to imię przyprawia o drżenie.
Żyj więc, niechaj ci miłość i powinność świeci!
Żyj, nie ścierp, by Scytyjki syn, twe własne dzieci
Przygniatając brzemieniem niedoli złowrogiej,
Gnębił pierwszą krew Grecji, poczętą przez bogi!
Lecz nie zwlekaj, wszak każda chwila dla cię zgonem:
Myśl co rychlej o zdrowiu, zbyt już nadwątlonem,
Póki jeszcze sił twoich, niknących nam co dnia,
Da się nawpół przygasła rozniecić pochodnia.
FEDRA: Zbyt długo ciągnę żywot, występkiem zatruty.
ENONA: Jakto, czyżby ścigały cię jakie wyrzuty?
Jakaż zbrodnia początek dała twej udręce?
Czyżby się krwią niewinną splamiły twe ręce?
FEDRA: Nie, dzięki niebu, ręce me nie są skażone...
Ach, gdybyż serce było niewinnem, jak one!
ENONA: I jakiż czarny zamiar w niem hodujesz oto,
Iż serce twe tak straszną kaja się zgryzotą?

FEDRA:
Dosyć już powiedziałam, więcej wstyd mi wzbrania —
Umieram, aby tego uniknąć wyznania.
ENONA: Umieraj więc i sekret swój unieś na wieki,
Lecz inna ci, nie moja, dłoń zamknie powieki
I, jak bądź rychło kraj ten chcesz okryć żałobą,
Dusza ma w śmierci bramy podąży przed tobą!
Sto dróg, zawżdy otwartych, wiedzie w zmarłych leże,
A moja słuszna boleść najkrótszą obierze.
Okrutna! Kiedyż wiary twojej nadużyłam?
Nie pomnisz, że na rękach cię własnych nosiłam?
Dla ciebiem wszak rzuciła kraj mój, dzieci moje —
Takąż gorzką nagrodą dziś za to się poję?
FEDRA: I dokąd zmierza twoje uparte zachcenie?
Zadrżysz od grozy, skoro przerwę me milczenie!
ENONA:
I cóż rzec zdołasz, coby straszliwszem mi było
Od grozy, iż w mych oczach stajesz nad mogiłą?
FEDRA:
Choć wszystko poznasz, dola nie czeka mnie inna:
Umrę tak samo, jeno umrę bardziej winna.
ENONA: Pani, na łzy me gorzkie zaklinam cię czule,
Na twe kolana wątłe, które oto tulę,
Rozjaśń te mroki, w których mój umysł się grzebie!
FEDRA: Żądasz tego — wstań zatem!
ENONA:Mów, mów, słucham ciebie!
FEDRA:
Nieba! Co ja mam wyrzec! Co się dzieje ze mną!
ENONA: Nie znieważaj mnie dłużej obawą daremną!
FEDRA: O wy, gniewu Wenery straszliwe zadatki!
Czemże się stała miłość dla mej biednej matki?
ENONA: Oddaj, pani, te myśli, niech owo wspomnienie
Na wiek wieków pokryje żałobne milczenie!

FEDRA:
Arjadno, siostro, jakiemż szaleństwem trawiona,
Zginęłaś, na pustkowiu kędyś porzucona!
ENONA: Co czynisz, pani? Jakaż śmiertelna katusza
Przeciw całej krwi własnej serce twe porusza?
FEDRA:
Wenus tak każe, abym z tej krwi nazbyt hardej
Zginęła dziś ostatnia, najgodniejsza wzgardy.
ENONA: Ty kochasz?
FEDRA:Bez pamięci, aż do obłąkania.
ENONA: Kogóż?
FEDRA:Głos tej ohydy wymówić się wzbrania.
Kocham... Serce na imię to mdleć już poczyna...
Kocham...
ENONA: Kogo?
FEDRA:Znasz wszakże Amazonki syna,
Księcia, com go tak długo gniewem swym ścigała?
ENONA: Hipolit! Wielkie nieba!
FEDRA:Samaś go nazwała!
ENONA:
Bogowie! Krew się ścina od wieści straszliwej!
O rozpaczy! O hańbo! Rodzie nieszczęśliwy!
O złowroga podroży! Och, czemuż nie minął
Tych zdradnych brzegów okręt, nim ku nim zawinął!
FEDRA:
Przekleństwo dawniej sięga. Ledwie z szczęściem w sercu
Z Tezeuszem na ślubnym stanęłam kobiercu
I spieszyłam, stęskniona za domowym progiem,
Do Aten — tam spotkałam się z mym pysznym wrogiem.
Ujrzałam go: me lico spłonęło, pobladło,
Dziwne zmięszanie jakieś na duszę mi padło,
Oczy przestały widzieć, dech zamarł mi w łonie,
Uczułam, iż me ciało drży całe i płonie —
Poznałam moc Wenery, we mnie rozpętaną,

Krwi, którą ona ściga, nieuchronne wiano!
Próbowałam przebłagać ją modły kornemi,
Wznosiłam jej świątynie po całej mej ziemi...
Próżno miota się serce, raz ujęte w sidła,
Próżnom niosła ofiary, paliłam kadzidła:
Gdy usta me wzywały imienia bogini,
Wielbiłam Hipolita i w tejże świątyni,
Na tych ołtarzy, które okadzałam, progu
Memu nienazwanemu jam święciła bogu...
Unikałam go wszędzie. Ha! Srom płoni lica:
Oczy me dostrzegały go w kształtach rodzica!
Wreszcie me ognie przeciw sobie się zwróciły,
Aby go prześladować, znalazłam dość siły.
By oddalić od siebie przedmiot nazbyt drogi,
Udawałam nienawiść macochy złowrogiej:
Zażądałam wygnania, a próśb mych wytrwałość
Zwyciężyła i prawo, i ojcowską żałość.
Odetchnęłam, Enono: od owej godziny
Dni moje, spokojniejsze, płynęły bez winy
I, posłusznej małżonki pomna obowiązku,
Hodowałam owoce przeklętego związku.
Nieszczęsne przeznaczenie! Daremna obrona!
Do Trezeny przez męża oto przywiedziona,
Wroga spokoju mego musiałam tam zoczyć,
I rana, nazbyt świeża, znów poczęła broczyć.
To już nie krwi, krążącej w mych żyłach, pożary,
To Wenus sama wpiła się w gardziel ofiary!
Dla mej zbrodni odrazą bez granic przejęta,
Wraz z nią znienawidziłam życia mego pęta!
Pragnęłam umrzeć, w śmierci szukając sposobu,
By hańbę moją złożyć ze mną wraz do grobu;
Zwyciężyły mnie wreszcie łzy i prośby twoje:
Wyznałam tobie wszystko... O nic już nie stoję,
Bylebyś, śmierci bliską szanując godzinę,

Oszczędziła wyrzutów próżnych za mą winę
I byle twe starania nie budziły we mnie
Życia, które podtrzymać silisz się daremnie.


SCENA IV.
FEDRA, ENONA, PANOPE.

PANOPE: Radabym, pani, taić wieść nazbyt żałobną,
Lecz dłużej jej ukrywać nie da się podobno:
Śmierć wydarła ci męża swym okrutnym grotem —
Ty jedna w mieście dotąd nie wiesz jeszcze o tem.
ENONA: Panope, co ty mówisz?
PANOPE:Że znikła nadzieja,
By niebo nam zpowrotem przywiodło Tezeja
I że dziś na okrętach przybyły tu posły,
Co wieść Hipolitowi tak smutną przyniosły.
FEDRA: Nieba!
PANOPE:W wyborze pana Ateny się swarzą:
Jedni synowi twemu rządy objąć każą;
Druga część, depcąc prawa gwałtem niesłychanym,
Śmie syna cudzoziemki ogłaszać swym panem;
Ba, słychać o zuchwałych, co na tron w tej dobie
Chcą wynieść krew Pallanta w Arycji osobie.
Nie sposób niebezpieczeństw tych skrywać ci dłużej:
Już Hipolit jest pono gotów do podroży
I można się obawiać, że w pierwszym zapale
Zjawieniem swem pociągnie zmienną ludu falę.
ENONA: Dość, Panope! Królowa, świadoma swej drogi,
Nie omieszka skorzystać z tej ważnej przestrogi.


SCENA V.
FEDRA, ENONA.

ENONA: Pani, już ciebie naglić do życia przestałam,
Sama do grobu nawet za tobą iść chciałam,

By cię odwracać odeń, zabrakło mi głosu —
Lecz ta wieść woła ciebie do nowego losu!
Inne dziś obowiązki zsyłają ci nieba:
Król zginął — miejsce jego zająć ci potrzeba,
Został ci syn — on dzisiaj do życia cię wiąże:
Niewolnik, gdy cię straci, gdy żyć będziesz, książę.
Kogóż niedola jego dziś ciężka poruszy?
Czyjaż ręka mu z oczu gorzkie łzy osuszy?
W niebo bijącej skargi głos dziecka rzewliwy
Na swą matkę gniew ściągnie naddziadów straszliwy.
Żyj, nie potworem jesteś dzisiaj, lecz kobietą:
Miłością się twa miłość stała pospolitą!
Z Tezeja śmiercią rwie się węzeł i przyczyna,
Z której płynęła uczuć twych hańba i wina,
Hipolit dziś dla ciebie mniej strasznym się stawa
I, patrząc nań, nie gwałcisz najświętszego prawa.
Być może, przekonany o niechęci twojej,
Przeciw tobie na czele buntu się uzbroi —
Wytrąć ten oręż z ręki i otwórz mu oczy!
On ma dziś objąć władztwo Trezeny uroczej,
Lecz wie, że na twojego syna idzie z prawa
Gród, który moc Minerwy wzniosła nam łaskawa.
Jednego tylko wroga macie dziś oboje:
Przeciw Arycji przeto złączcie siły swoje!
FEDRA:
Dobrze więc: twoim głosem dziś powinność woła.
Żyjmy, jeśli do życia coś wskrzesić mnie zdoła
I jeśli w tej niedoli miłość moich dziatek
Sił zwątlonych potrafi zatrzymać ostatek.







Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Jean Racine i tłumacza: Tadeusz Boy-Żeleński.