Flamarande/XIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Flamarande |
Data wyd. | 1875 |
Druk | A. J. O. Rogosz |
Miejsce wyd. | Lwów |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Flamarande |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Starałem się rozprószyć smutne jego myśli, chociaż podzielałem je w zupełności. Nie Karolu — mówił mi ze smutkiem — mylisz się. Nie było kobiety, któraby mnie kochała, a nawet żadna kochać mnie nie mogła. Przywiązanie pani Flamarande było także tylko szacunkiem. Nie jej w tem wina, i nie mam do niej żalu. Wiem już w czem tkwi przyczyna złego; aby być przez kobiety kochanym, trzeba je namiętnie kochać a do takiej miłości ja nie jestem zdolny. Nie rozumiem tego szaleństwa i entuzjazmu tego, w którym kobieta wydaje się być wyższą jakąś istotą. Podobała mi się niezwykła piękność Rolandy, a jej zdrowie zdrowych mi obiecywało potomków. Zanadto mnie wydelikacono w dzieciństwie, więc zawsze wątły byłem i słaby. Chciałem wychowywać moje dzieci pod wpływem lepszych warunków hygienicznych... Moje dzieci! Dzięki Bogu nie będę ich mieć i nie chcę, bo straciłem już wiarę i zaufanie. A to jest największe nieszczęście!
Myślałem, że się rozpłacze, ale taki człowiek płakać nie umie. W przystępie największej nawet boleści nie ujrzałeś łzy w jego oku — ręce tylko ściskał konwulsyjnie. Żal mi go było serdecznie. Dotąd wiązało mnie do niego tylko uczucie wdzięczności, nie znosiłem jego ubliżającej grzeczności i uszczypliwego tonu, i zanadto wydał mi się szorstkim i pogardliwym, by mógł silniejszą obudzić sympatję. Ale dziś, gdy ten nieprzystępny i zamknięty w sobie magnat z takiem wylaniem odkrywał przedemną wszystkie swoje słabostki, uczułem żywą dla niego sympatję.
W takich straszliwych wzruszeniach najniebezpieczniej jest zamknąć się w sobie. Hrabia widocznie czuł potrzebę wylania się przed kimkolwiek, a ja byłem jedynym oprócz pana Salcéde, który wiedziałem o przyczynie pojedynku. Przeznaczeniem podwładnych jest, iż mimowoli wtajemniczać się muszą w domowe dzieje rodzin pańskich i nieraz gdy są potrzebni, uważają to jako dowód zaufania. Nie łudziłem się pod tym względem a jednak głęboko byłem wzruszony widząc hrabiego, którego nauczyłem się uważać jako istotę odemnie nieskończenie wyższą, wyczekującego rady i pomocy odemnie. W tej chwili byłbym dał życie za niego a nienawidziłem jego żonę. Pielęgnowała go starannie przypuszczając w nim tylko fizyczne cierpienie a nie domyślała się nawet tych mąk jakie toczyły jego duszę.
Na drugi dzień z rana poszedłem znowu do hotelu Salcéde, pomimo że hrabia zakazał mi wszelkich z tym domem stosunków. Robiono przygotowania do pogrzebu ojca, syn zaś był ciągle bez przytomności i w niebezpieczeństwie życia. Miałem sobie za obowiązek uwiadomić o tem listownie panią de Montesparre.
Pani Flamarande dowiedziała się od gości, którzy jej w ciągu dnia składali wizyty, że stary Salcéde umarł a syn był umierający. W mojej obecności powiedziano jej to; zarzucała wszystkich pytaniami i była mniej dotkniętą niż przypuszczałem. Nikt jednak nie zaspokoił jej ciekawości. Wszystko pokrywała tak głęboka tajemnica, że chociaż wiedziano o pojedynku ale nie domyślano się dotąd kto był przeciwnikiem Salcéda. Natychmiast poszedłem do hrabiego, by mu zdać sprawę z tego com widział.
— Więc zapewniasz mnie — rzekł — że hrabina wydała się więcej zdziwioną niż zasmuconą tą wiadomością? Czyż nie domyśla się prawdy?
— Albo postępowanie pani jest bez zarzutu, odpowiedziałem, albo znakomicie się maskuje.
— Wszystkie kobiety w wysokim stopniu posiadają tę sztukę, na świat ją z sobą przynoszą. Są to istotę niższe od nas we wszystkiem co dobre, ale w złem górują nad nami. Biedny Salcéde! bał się ich i miał słuszność, pierwsze to doświadczenie drogo go kosztuje, a ja głupiec broniłem jeszcze kobiet wobec niego. Niech mnie djabli porwą, gotowem myśleć, że byłem w niej zakochany!
Przestraszył mnie sardoniczny śmiech jego. — Pan hrabia poisz się nienawiścią, rzekłem śmiało; należy się wystrzegać tego uczucia, bo za niem kryje się miłość a co gorsza silna namiętność.
Nerwowy śmiech jego przeszedł w uśmiech chłodny! A! gdyby to prawdą było, miałbym czem zapełnić nudę mojego życia! i mówiąc to, wyciągnął rękę, jakby chciał pochwycić moją, którą jednak nie znacznie z uszanowaniem usunąłem. Lecz przeznaczeniem mojem jest żyć bez żadnego poważnego zajęcia, nie mieć w życiu innego celu, prócz podtrzymywania nadwątlonego zdrowia! Smutna to ucieczka dla człowieka, który sił swych i rozumu chciał użyć do czegoś wyższego. Nie, Karolu — czuję, że jakakolwiek namiętność, byłaby dla mnie ratunkiem, ale i tej pociechy nie mam. Zanadto starałem się zachować zawsze chłodny i trzeźwy sposób widzenia rzeczy, popadłem więc w zupełną apatję. Stałem się mizantropem, i nic mi się już nie wydaje godnem miłości ani nienawiści..
— A jednak panie hrabio, z upodobaniem zakosztowałeś zemsty.
— Dzika to i szkaradna rozkosz, i już się jej nie dam owładnąć. Myślałem, że zemsta mnie zadowolili, ale przeciwnie pogrążyła mnie tylko w głębszym smutku i pogorszyła stan mego zdrowia. A byłbym może wszystko przebaczył, gdyby się tam o cześć moją nie rozchodziło!