Flamarande/XV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Flamarande |
Data wyd. | 1875 |
Druk | A. J. O. Rogosz |
Miejsce wyd. | Lwów |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Flamarande |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Rozgościliśmy się na dobre w Ménouville, kiedy w kilka dni doręczono mi list pod adresem pani. Datowany był z Paryża; poznałem rękę pani de Montesparre i natychmiast zaniosłem go do hrabiego. Kazał mi go sobie głośno przeczytać, a potem schować; treść jego była następująca:
— „Kochana przyjaciółko! Na drugi dzień po twoim odjeździe przybyłam do Paryża; potrzebowałam widzieć cię i mówić z tobą, a niedobry twój mąż w tak strasznej chwili porwał cię daleko odemnie. Co za okropny dramat! Nie wiem jak mogłam cios ten wytrzymać! Ale nadzieja uratowania Alfonsa dodaje mi siły. Z boską pomocą uratuję go, ale co za rozpacz widzieć go na łóżku bez znaku życia, jak posąg na grobie! Czy nie wiesz, z kim i o co się pojedynkował? Jest to dobrze ukrytą tajemnicą. Tylko pewni i bardzo zaufani przyjaciele byli świadkami — więc twój mąż musiał być między nimi. Wiesz pewnie wszystko, i czemuż mi nie napisałaś? Gubię się w domysłach, ale muszę dojść prawdy! Żałuj mnie i dodaj mi odwagi. Potrzebuję jej wiele. Kochaj zawsze Twoją biedną Bertę.“
— Nie oddawaj tego listu, rzekł do mnie hrabia, nie oddawaj żadnego, póki nie przejdzie przez moje ręce. Nie chcę, aby hrabina utrzymywała jakiekolwiek stosunki z tą szaloną baronową, która tak dalece naraża swoje dobre imię, nie myśląc nawet o tem! Ta zażyłość była jej nieszczęściem; nic zgubniejszego dla młodej kobiety, jak zwierzania się młodej wdowy szukającej męża. Wszystko złe tu miało swój początek, a ja jej tak ślepo ufałem! Słuchając tylko o miłości i o godnym uwielbienia Alfonsie, hrabina upajała się tem wśszystkiem, a miłość własna dokonała reszty. Odbić narzeczonego najlepszej swojej przyjaciółce, to dla nich rozkosz najwyższa.
— Dziwi mnie tylko, odpowiedziałem hrabiemu, że gardząc kobietami nie wyjąwszy nawet swojej żony, zachowujesz się pan hrabia wobec niej tak jakbyś jej o nic nie podejrzywał.
Pan Flamarande chętnie odpowiadał na moje pytania i słuchał mnie tak jakbym był jemu równy. Nie mając przyjaciół, rad był, że choć przed swoim sługą może okazać swą wyższość. Ten przynajmniej z nim nie dysputował, słuchał tylko aby się czegoś nauczyć. Wiedz o tem mój Karolu, rzekł do mnie, że człowiek tego rodzaju co ja nie maltretuje swojej żony tak jak źle wychowany mieszczuch, czy ona winna jest czy nie; jego w tem wina, że nic nie przewidział, że ją źle pilnował. Nie mam żadnego uprzedzenia do mojej żony i nie gniewam się na nią. On to jest prawdziwym winowajcą, on, którego ukarałem i ukarzę jeszcze gdyby zmartwychwstał. Nikczemny! Nie przebaczę mu nigdy, że mnie oszukiwał; wiedz mój kochany, że w wilją tego zdarzenia mówiłem z nim jakbym był starszym jego bratem: — Strzeż się, rzekłem mu, nie kochasz baronowej, okłamujesz ją.
— Nie okłamuję jej, nigdy jej nie mówiłem o miłości.
— A przecież jesteś zakochany, wszyscy to widzą; więc chyba kochasz inną.
— Nie jestem zakochany.
— Salcéde, kłamiesz, dzieckiem jesteś a jam cię miał za dojrzałego człowieka. Mylisz się, jeżeli spodziewasz się mnie oszukać; zbyt jasno patrzę na świat i ludzi.
— Obrażasz mnie, odpowiedział mi. Zanadto cię kocham abym mógł lekceważyć twój honor. Jeźliby kto inny odważył się wątpić o mojej prawości, żądałbym od niego zadośćuczynienia.
Mówił z zapałem, i tak wymownie wspominał o dobroci mojego ojca dla niego kiedy był jeszcze dzieckiem, o opiece jaką go otoczyłem kiedy był już młodzieńcem, że zwiódł mnie, zwyciężył. Był jednak nakoniec tyle nierozsądnym że wyraźnie powiedział, iż więcej ma szacunku dla mojej żony jak ja, skoro mogą mnie niepokoić składane jej hołdy i wzbudzać we mnie podejrzenia. Wtedy dopiero zapomniał się i uniósł. Mówił mi o niej z takim zachwytem jakby była świętą. Wtedy poznałem, jak ją kocha namiętnie. Nie dałem mu poznać, że go pojąłem, udałem że liczę na jego nieskazitelny honor, on sam może jeszcze wierzył w siebie. Płakał, uściskaliśmy się, ale nie traciłem go z oczu. Prosiłem go, aby nie tańczył z hrabiną, posłuchał mię, ale żal jego był aż nadto widoczny. Musiała mu robić wyrzuty, a wtedy wybuchnął. Wszystko to tak szybko po sobie następywało, że nie mogłem przewidzieć tego spotkania... Pod memi oczyma!... Co za bezczelność! Nie nigdy nie przebaczę! A żona... usunę ją od świata, będę ją trzymał surowo, to będzie jej karą. Nie będzie miała nawet tej pociechy by mnie widziała zazdrosnym, żadnych walk ani burz nie zobaczy we mnie, byłoby to dla niej tryumfem i pociechą a ja chcę żeby się zanudzała, żeby jej piękność na nic się jej nie przydała, żeby była pozbawioną tych drobnych utarczek domowych w których kobiety tak się lubują, nakoniec żeby siła oporu i ukrywania swoich myśli wyczerpywała się w niej bez pożytku. Otóż tego chcę i zobaczysz Karolu, że umię karać tak, by nie widziano karzącej dłoni.