<<< Dane tekstu >>>
Autor George Sand
Tytuł Flamarande
Data wyd. 1875
Druk A. J. O. Rogosz
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Flamarande
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXIV.

Czując się nieco pokrzepionym ze znużenia, mogłem już z matką rozmawiać. Spostrzegłem, że biedna kobieta była w tem samem co ja usposobienie i musiałem bronić się przeciw jej zarzutom. Przedewszystkiem zaniepokoiło ją moje przebranie i nie mogła się do mnie przekonać, póki nie zdjąłem peruki i blond faworytów. „To mi wszystko jedno, powtarzała ciągle, wciągnąłeś mnie pan do nieczystej sprawy. Powiedziałeś mi pan, że bez niczyjej krzywdy mogę zarobić znaczną sumę i dałam się oszukać! Porywamy to biedne dziecię, a jestem przekonaną, że matka jego nic o tem nie wie, i nie zezwoliłaby na to. Ona taka dobra ta pani, to anioł łagodności, a mąż jej wygląda jak szatan co kpi sobie z Boga i ludzi. Jego spojrzenie strachem przejmuje. Nie śmiałam mu się sprzeciwić, kiedy mi wczoraj na łąkę iść rozkazał, a gdym go spytała dla czego koniecznie tam iść kiedy łąka cała stoi pod wodą? — Dla czego? odpowiedział mi — nie pytaj nigdy o przyczynę jeźli nie chcesz, abym zerwał naszą umowę. Zrobiłam co kazał. Poszłam ścieżką prowadzącą przez łąkę; tak tam było ślizko, że mało nie upadłam. Doszłam aż do tej chatki z łabędziami, a potem wróciłam krytą ulicą jak mi pan hrabia rozkazał. Tam czekał już na mnie i zaprowadził mnie do swego pokoju, gdzie zapalono świece, bo okna były szczelnie pozasłaniane. — Ukrywam cię, rzekł do mnie — nie rusz mi się ztąd krokiem. Możesz położyć się na tej sofie, jeźli potrzebujesz spoczynku, albo jeźli chcesz połóż tam dziecko. W tej szafie znajdziesz posiłek. — Wyszedł, a po chwili słyszałam wielkie krzątanie po domu, wychodzono i wchodzono bez ustanku tak jakby za mną szukano. Wieczorem przyszedł hrabia powiedzieć mi, żebym przebrała dziecko w przygotowaną już inną bieliznę, która była o wiele grubsza i nie znaczona. Wziął potem tę, którą z dziecka zdjęłam i spalił ją na kominku gdzie rozniecony był wielki ogień. Polecił mi następnie, abym była w pogotowiu do drogi, gdy po mnie przyjdzie. O wpół do dziesiątej powrócił kręconemi schodami w wieży, sprowadził mnie trzymając pod ramię, bo trzęsłam się cała ze strachu i traciłam przytomność, i zaprowadził wreszcie do lasku, gdzie nas pan oczekiwałeś. Co to wszystko znaczy, proszę mi powiedzieć.
— Przysięgłaś o nic mnie nie pytać — odpowiedziałem jej.
— Muszę wszystko wiedzieć, bo w przeciwnym razie jak tylko przyjadę na miejsce, zeznam wszystko w merostwie. Nie chcę mieć cudzych grzechów na sumieniu.
Pomimo całej mojej wymowy nie zdołałem jej przekonać, póki nie przeczytała zeznania, które wymogłem na panu Flamarande. Musiałem pokazać jej ten dokument chcąc ją uspokoić. Podczas drogi czuwała troskliwie nad dzieckiem, w czem pomagałem jej jak tylko mogłem, niepokojąc się w głębi duszy, żeby ta podróż, która trwała cztery doby, nie szkodziła zdrowiu dziecięcia. Szczęściem dziecię było tak spokojne, jak gdyby przyszło na świat w najlepszych warunkach. Odbywaliśmy więc naszą podróż daleko swobodniej i bezpieczniej, aniżeli sobie wyobrażałem. Mamkę dręczyła tylko myśl o biednej matce, której dziecię wydarto, ze wszystkiego zresztą była zadowoloną i oddała się z całą czułością macierzyńską swemu wychowankowi. Z niezmierną radością powitała szare oliwki i kamieniste wzgórza swojego kraju. Wychwalała przedemną piękność swojej wioski, która w jej mniemaniu była najpiękniejszą w świecie miejscowością.
Kraj był rzeczywiście prześliczny, ale nie widziałem w życiu straszniejszej jaskini jak ta wioska. Leżała ona w górach o trzy mile od Nicy u stóp olbrzymich Alp. Zimno tam było niesłychane. Chaty porozrzucane były po skale mającej kształt głowy cukru, zkąd rozlegał się cudowny widok; ale że to była starożytna i warowna siedziba zakonu templarjuszów otoczona wyszczerbionemi murami i staremi wieżycami, przeto wszedłszy już w sam środek mieściny, nie widziałeś nic jak tylko masę starych domów tulących się do skały, o wklęsłych, ciemnych i ciasnych uliczkach. Ani jednego punktu, zkądby było można spostrzedz morze albo góry. Powiedziałbyś, że wpośród przepysznej okolicy i pod lazurowem niebem starożytni założyciele tej cytadeli postanowili sobie nic nigdy nie widzieć oprócz swego ponurego mieszkania, byle ich tylko z zewnątrz nie widziano. Rynek w samym środku mieściny był otoczony w okół niskiemi i podmurowanemi arkadami formującemi galerje, nad któremi urządzone mieszkania pozbawione nawet były światła słonecznego. Moja towarzyszka która tam mieszkała, starała się mię przekonać, że one miały wielkie podobieństwo z galerjami Palais Royal w Paryżu.
Pomyślałem z przerażeniem, jakiegoby uczucia doznawała pani Flamarande widząc syna swego wrzuconego do tego strasznego więzienia z wyperfumowanego i wygodnego mieszkania; ale gdy zobaczyłem chudych, czarnych, ale zwinnych i mocnych chłopców, bawiących się hałaśliwie na popękanym bruku, których krzyki rozlegały się donośnie pod temi nędznemi sklepieniami, powiedziałem sobie: — Żyją jak mogą a zdrowie ich krzepkie i silne. Zdrowsi są oni i mocniejsi od pana Flamarande, chociaż go od dziecka w puchy owijano.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: George Sand i tłumacza: anonimowy.