[40]FONTANE
Baron Botho słyszy krzyk żórawia,
wspominając młodość nadaremną,
przechylony oknem w noc szemrzącą,
nad potokiem, w tataraku pluszczącym, —
czarne czółna suną między trzciny,
płaskie, bezpowrotne, widmowe, —
on przyciska, zacinając wargi,
order srebrny na samem sercu;
Effi Briest z bledziutkim uśmiechem
umiera w jesiennem słońcu,
długiemi palcami muskając
astry pod zegarem rezygnacji;
Matylda tłumi jęk chusteczką
batystową pod gerydonem,
by nie ujrzano przez palmy,
że na ustach zwisa krwi kropelka;
w świec płomieniach, w śpiewie organów,
przed ołtarzem staje Korynna,
wyrzekszy się pańskich cugów,
zamieniwszy je na skromne serce;
o, Marceli, mój imienniku,
rozmarzony prowincjale,
[41]
dostrzegamy w chmurach ciągnących,
jak kroczy, szczupły i dumny,
poprzez cienie, na piachach malowne,
beznadziejny szum, trzeszczący w sosnach,
oglądając z ironiczną dobrocią
trawy, do nóg pochylone pochyło!