Fujarka
<<< Dane tekstu | |
Autor | |
Tytuł | Fujarka |
Pochodzenie | Proza ironiczna |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1904 |
Druk | W. L. Anczyc |
Miejsce wyd. | Warszawa-Kraków |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały zbiór |
Indeks stron |
Jak głodna kania, polatująca nad stadem kuropatw, nim na jednę najprzezorniej wyróżnioną spadnie: tak Walek, z pod daszka czapki, niebieskiem okiem rozejrzał się po wierzbach. Na jednej upatrzył sobie młody pęd o kiju gładkim a prostym, podskoczył, przyciągnął go do dołu, oderżnął przy osadzie, powiódł po nim dłonią — gładki; ściął koniec tuż przy witkach, zbadał wzdłuż pod światło — dobry. Zaczem z cieńszego końca w krąg odłupał korę, siadł, położył kij na kolanie, zrobił nacięcie wokoło grubszego końca, i obracając, ostukał korę trzonkiem kozika, leciutko, by jej nie uszkodzić. Następnie ścisnął ją dłońmi, wykręcił, naciął równo z cieńszego końca i, w skupieniu tajemniczem, zwolna wyciągnął z rurki wierzbowej długi biały pręt błyszczący nagością i miazgą. Przytknął pręt do ust — słodkie. Żal urzynać. Pobił nim o rurkę, aż wydała dźwięk, pierwszy, niemowlęcy. Urżnął. Przykrajał stempel, nagryzł go i wetknął w rurę, że tylko jego koniuszek było widać z naciętej w korze szparki.
Teraz kozik zamknął, schował, zdjął czapkę, przytknął otwór fujarki do ust i zagrał. Wypuścił jeden akord próbny. Dobrze gra. Znowu przywarł się do niej, jak do ust dziewczyny, i gra.
Wierzba, która z bólem przyglądała się odcięciu sobie gałązki, teraz zapomina o świeżej ranie, drży listkami i słucha. I rany nie czuje, i o wichrze jesiennym nie pamięta, o wichrze, który liście z niej darł jak włosy, i o śnieżycach zapomniała, kiedy to kulić się i skrzypieć ziąb ją zmuszał. Wszystko złe minęło. Gra. To ona gra — jej rodzona latorośl. Niedawno wić słabiutka, pręt chwiejny, łodyżka... i skąd jej to granie?... Skąd w niej te brzmienia przeciągłe, tęskliwe?... Czyż to wiosna, która była w niej zaklęta i śpiąca, budzi się teraz i wyfruwa ze śpiewem?... Pod korą latorośli, w wilgotnej, słodkiej miazdze, obejmując twardą biel młodzieńczą, spała wiosna... Walek zrobił jej otwór, wyzwolił z pod kory. Wyfrunęła i gra. To nie Walek gra, to ona sama — wiosna. Lecą dźwięki urywane... To płyną faliście, długo... To jeden ton wyłania się, bije ku górze, albo rozpływa się w przyziemnych nad trawami drganiach. Tam za borem, za borem... odzywa się echo nut uciekających już, podczas gdy nowe, świeżo wydmuchnięte z fujarki biegną jeszcze pełne i głośne za bór, za bór...
Słuchają wierzby, skupiły się i, zazdrosne, zwieszają gałązki, stroszą liście i chcą niby zatrzymać ich oponą tę synowsko drogą im i synowsko ulatującą w dal melodyę. Nie damy jej uciec, tu niech gra nam, niech śpiewa rodzicielce, która mękę dla niej poniosła. Ale śpiew fujarki zbyt wielką tętni żałością, ażeby wierzbinom tylko śpiewać rodzonym; zbyt rwący on i tęskny, ażeby miał Walka się trzymać, choć go wydobył. Niewdzięczny on, choć taki wdzięczny, on — dźwięk fujarki wierzbinowej...
Przestał grać Walek. Usta ma poczerwieniałe, jak maliny: strzechę włosów porusza mu wiatr i głaszcze go po twarzy spokojnej, obcej rozżaleniu fujarczanych dźwięków. Bo tęsknota zim i jesieni ukrywa się w nim, jak miazga wiosenna pod wierzby korą.