[35]
Garnek
W półgorączkowym stanie, w bezsennym szaleństwie
pijane uderzenia rozsadzają czaszkę,
rozpalony mózg wzbiera, nierozumem pieni się
i głodny, wbija w miazgi war — godzin dwanaście.
Zimna tarcza zegara dzieli go na płaty
i wirując zahacza o kości czołowe,
rozcina oczodoły i krwawe ochłapy
rzuca na cień płynący, wschody fioletowe.
O, wtedy chłodną nogi, lodowate ręce
rozkładają nad głową wieczorową bladość.
A gdy wolniej puls bije, to wścieklej, goręcej
płynie mózg, by fioletem w konchy uszne zadąć.
Chwile gonią i dzwonią monotonnym deszczem,
wlewaj ą się w arterie, rozszerzają płuca,
pod kolanami wilki wiją się i łechczą,
wielka czkawka wszechświata siennikiem podrzuca.
Lasy, liście i liany, palmy i paprocie,
to szept. To nieskończoność las dziewiczy zwęgla,
czarne odciski łażą po drewnianym złocie,
srebrne daktylotypie spod lekkiego pędzla.
Z łożyska do łożyska płyną oceany,
moreny zatapiają swe grzebienie czarne,
[36]
ogień łączy się z glebą, a błękit z wodami,
glob kipi i bulgoce jak prażony garnek.
Glob tańczy w atmosferze jak w łupinie jądro,
wymiotuje płomieniem przez wulkanów ślepie,
jest siłą i jest gniewem, przemiennością mądrą,
i jest mózgiem skaczącym w pękniętym czerepie.
Skamander, 1925 r.