Gdy umrę...
Dane tekstu | |
Autor | |
Tytuł | Gdy umrę... |
Pochodzenie | Rzeczpospolita R. 10 nr 300 |
Wydawca | Spółka Wydawnicza Rzeczpospolita |
Data wyd. | 1 listopada 1929 |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI |
Indeks stron |
JERZY SZARECKI.
Gdy umrę będzie wielki smutek dokoła. Rozlegną się płacze i szlochy, najbliżsi chodzić będą drżący i bladzi. Ręce załamując w rozpaczy, unikać będą wzajemnie swego wzroku by nie wyczytać w nim niemego pytania: „Cóż teraz z nami się stanie?“ Ci zaś bardzo bliscy, najbliżsi, siądą koło martwego ciała i gdy patrząc w maskę śmiertelną zauważą resztki rumieńców, wyda im się napewno, że zaraz drgną oto powieki i najdroższa istota dźwignie się ciężko z mar i ręką zbielałą przetrze oczy, jak po długim i ciężkim śnie. Może kwiaty będą koło mnie i wieńce — przyniosą je przyjaciele moi, koledzy, znajomi. I wszyscy oni, zwłaszcza kobiety, odchodząc od trupa mówić sobie będą na ucho: „Zupełnie, jak żywy leży w tem kwieciu...“ A może nie będzie przy mnie ni kwiatów ni wieńców i przyjaciele nie przyjdą ani znajomi. Dwie tylko, napewno, koło łoża mego będą siedziały istoty i twarze w dłoniach schowawszy myśleć będą, że oto zginęły ich wszystkie nadzieje, zamiary, pragnienia. Gdy mnie już do trumny położą i wyniosą z mieszkania — z całą pewnością — tłum nieduży się zbierze przed bramą i w bramie. I patrzeć będą z ciekawością służące, kucharki, dozorca i córka jego, która zawsze się tak znacząco uśmiechała, otwierając mi bramę, gdym późno wracał do domu. Teraz znacząco się będzie uśmiechała do przyjaciół mych i kolegów, którzy w obowiązkowem, ponurem milczeniu pomagać będą włożyć trumnę na czarny katafalk. Gdy kondukt ruszy, nieść będą wieńce za trumną. Może nie dużo wieńców — dwa, trzy, cztery, lecz choć jeden będzie napewno. Napisy będą na wstęgach — może nie szczere, o treści nie głębokiej, szablonowe, banalne, lecz będą napewno. Ile osób iść będzie w kondukcie — nie wiem. To bardzo trudno powiedzieć. Część napewno będzie jechała dorożkami. Ci od czasu do czasu spoglądać będą na zegarek i myśleć: „Jak się to też wszystko długo przeciągnie?“ Przechodnie zdejmować będą czapki: jedni przed krzyżem, drudzy przed trumną. Niektórzy zaś i przed krzyżem i przed trumną. Ci zatrzymają się może na krótko i spojrzawszy na postacie w czerni idące najbliżej trumny szepną z westchnieniem: „Szkoda tych jego najbliższych...“ Będą i tacy co nie zdejmą czapki przed krzyżem ani przed trumną. Ci mrukną sobie może pod nosem: „Chleb teraz trochę stanieć powinien — popyt się zmniejszył...“ Gdy kondukt wejdzie na wielką, ruchliwą, gwarną ulicę, policjant stojący na rogu podniesie pałeczkę do góry i wstrzyma falę samochodów, tramwaji i pojazdów z przecznicy. Zamilkną na chwilę trąbki, okrzyki i dzwonki. Później ruszy to wszystko znowu, z tem większym pośpiechem i mocniejszem przekleństwem na ustach. Na cmentarzu, gdy grudki ziemi szeleścić będą nademną ukażą się białe chustki i wycierać będą oczy łez pełne i oczy suche. Może wystąpi ktoś z tłumu i głosem wzruszonym powie słów kilka o wielkich nadziejach, które właśnie teraz zasypują ziemią grabarze, o wspaniałej przyszłości, o wszystkich zaletach i dobrych czynach, których będzie ilość ogromna. I wiatr będzie poruszał włosami obnażonej głowy mówiącego i będzie to wyglądało wzruszająco i efektownie. Później rozlegną się ostatnie spazmy i płacze i zostanę się sam. Bliscy, przyjaciele, znajomi powrócą czemprędzej do domu — do życia. Za dni kilka przyjdą do mnie moi najbliżsi, postawią piękny krzyż, zrobią ładne ogrodzenie i posadzą na mogile jakieś miłe, potulne kwiaty. Znajomi moi spotykając się ze sobą mówić będą jedni drugim: „Czy wiecie, on umarł!“ I cieszyć się będą niektórzy, że to umarł kto inny, a nie oni, i że oni chodzą jeszcze, ruszają się, śmieją i rozmawiają, podczas gdy on, ten umarły, już leży zimny i sztywny i robaki wpijają już weń swe niszczycielskie szczęki.
I pytać będą moi przyjaciele jedni drugich: „Kiedy się wybierzecie do niego, na cmentarz?“ I cierpko odpowiedzą niektórzy: „Nie pójdziemy wcale — daleko, niewygodnie, no i wogóle jakiż z nieboszczyka dla żywego towarzysz?“ I niektórzy odpowiedzą: „Rzeczywiście... — racja. Jemu to już i tak nie pomoże“. Kobieta młoda przeczytawszy nekrolog, drgnie zlekka i powie starszemu mężczyźnie, gdy ten po zajęciu wróci do domu: „Czy wiesz? On umarł!“ I ten starszy mężczyzna zdziwi się, nie uwierzy z początku, lecz później sprawdziwszy nekrolog, westchnie z ulgą i odpuści mi z serca wszystkie ciężkie krzywdy, jakie mu wyrządziłem. Pomyśli może sobie nawet żem nie był znów tak wielkim łotrem za jakiego on mnie zawsze uważał. Najbliżsi moi odwiedzając mogiłę ciągle poprawiać będą ogrodzenia i sadzić miłe, potulne kwiatki. I mówić będą o nich znajomi: „Oni cały czas siedzą na cmentarzu. Cóż to za wyjątkowa rozpacz! Powinni się już przecież otrząść z tego smutku. Nie można tak ustawicznie rozpaczać!“ A gdy minie lat kilka, w rozmowie powiedzą moi najbliżsi: „Zeszłej niedzieli byliśmy na jego mogile. Nieporządków tam trochę się wkradło — kwiaty ktoś zdeptał, z ogrodzenia zlazła już farba i krzyż się czegoś pochylił. Trzebaby poprawić to wszystko...“ A znajomi, którym oni opowiadać to będą spytają po chwili: „Czy dużo było publiczności na wczorajszej premjerze w teatrze?“ A oni opowiadając o wczorajszej bytności w teatrze, myśleć jednakże będą o tem, że na mogile kwiaty ktoś zdeptał, z ogrodzenia zlazła już farba, krzyż się czegoś pochylił i że trzebaby to wszystko poprawić.
...Gdy umrę będzie wielki smutek dokoła...