<<< Dane tekstu >>>
Autor Helena Mniszek
Tytuł Gehenna
Wydawca Wielkopolska Księgarnia Nakładowa
Data wyd. 1921
Druk L. Kapela
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXX.
W jej obronie.

Drohobycki wychodził z leśniczówki podniecony niebywale. W ruchu jego i twarzy znać było gniew i szalone postanowienie, unosiło go już nieodwołalnie. Czuł, że popełnił generalne głupstwo, dążąc tam, gdzie popychała go dzika żądza zemsty, ale właśnie trzeba się uzbroić w duży zapas zimnej krwi, wyrobić w sobie jak najwięcej taktu, aby to posłannictwo samemu sobie narzucone spełnić godnie, wyjść zwycięsko z sytuacji, bądź co bądź oryginalnej może nawet... śmiesznej? Drohobycki zrozumiał to, lecz już by się nie cofnął. W kieszeni ubrania, na piersiach, wyczuwał twardą płaszczyznę pudełka safianowego z perłami i jeszcze miał w oczach bolesną twarz Anny, jej męczeński wyraz oczu, gdy oddając mu klejnot, mówiła cichym, przesmutnym głosem:
— Niech się pan nie wzdraga, proszę to spieniężyć, to dużo warte, rzecz bardzo cenna. Co mogę, to mu jeszcze oddam, to już wszystko, co w gotówkę zamienić mam prawo.
Gdy tłumaczył, że nie powinna tego robić, że przedmiot tak wartościowy, jeszcze i jej w życiu przydać się może, że zresztą pamiątki po matce nie należy się wyzbywać, Anna uśmiechnęła się blado.
— Ani matce ani mnie klejnot ten szczęścia nie dał, perły i rubiny, łzy i krew. Dostałam je od... Kościeszy, gdy wchodziłam w życie. Dawne czasy! Teraz rzuciłabym je sama mężowi by stopiły się bez śladu w odmęcie... jego szałów.
...Ja to spełnię za ciebie — pomyślał Drohobycki i zdecydował się w jednej chwili.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Horski utkwił zdumione oczy w bilecie, brwi podniósł do góry i wolno, z flegmą ruszył w stronę salonu.
Zmierzyli się z Drohobyckim zimnym wzrokiem, poczem zamienili jeszcze chłodniejsze ukłony.
— Prosty traf, czy też wyłączny cel sprowadza pana aż do Paryża? — spytał Horski, wskazując gościowi krzesło i podając cygara.
— Dziękuję, nie palę. Przyjechałem tu z własnej inicjatywy, w zamiarze pomówienia z panem w kwestji dość wrażliwej, nie mniej jednak nader ważnej.
— Słucham.
Twarz Horskiego była jakby symbolem szyderstwa i bezgranicznego chłodu.
Drohobycki silił się na spokój.
— Słucham — powtórzył Horski z dobitną intonacją.
— Pisał pan przed tygodniem do Wilczar, żądając od swej żony nowej sumy pieniężnej. Wszak tak?...
— Hm! Czy pan jest powiernikiem mojej żony?...
— Stoję na straży resztki majątku, która jej pozostała po całej fortunie. Pan wie zapewne w jakich warunkach jest obecnie pani Anna?....
— Wiem wszystko, panie, co się odnosi do mojej żony, ale nie rozumiem pańskiej obecności w tej sprawie. Prosiłbym o bliższe informacje. Czy Anna zrobiła pana swoim rządcą?...
— Zdaje mi się, że pan mnie zna nie od dziś, moje stanowisko na Wołyniu jest panu wiadome. Powoduje mną głęboka życzliwość dla pani Anny i serdeczne współczucie jej... niedoli. Jest zupełnie samą, pozbawioną opieki i... wyzutą z dawniejszego bytu, do którego była przyzwyczajona. Powróciwszy do kraju zastała ruiny swych majętności.
— Ach tak, przypominam sobie. To pan przyjeżdżałeś do Hurlestone-House w roli anioła stróża i pod swem skrzydłem opiekuńczem uniosłeś Annę na Wołyń z domu męża bez jego wiedzy. Tak, to bohaterstwo w typie wołyńskich zuchów... Ale per Bacco! lubi pan podróżować.
Drohobycki zaciął zęby, opanował wzburzenie całą siłą woli. Rzekł spokojnie:
— Przystąpmy do aktualności. Otóż skoro pan zna rzeczywisty stan majątkowy pani Anny, żądanie od niej nowych przekazów pieniężnych, jest z pańskiej strony... nieuwagą. Pani Anna nie rozporządza już nawet najmniejszą sumką. Ostatniego zaś kawałka ziemi wyzbywać się nie będzie. Niech pan zatem nic niepokoi jej więcej żądaniami tego rodzaju, jeśli nie chce pan jej ostatecznej ruiny.
Horski wstał.
— Och, oo! bardzo kategorycznie. Czy to już koniec misji bogobojnej, podjętej przez pana dla miłości mojej żony?...
— Nie, — zawołał Drohobycki wydobywając drżącą ręką pudełko z kieszeni. Oto są perły pani Anny, nie mając pieniędzy, poleciła mi spieniężyć ten klejnot dla zaspokojenia jeszcze raz fantazji pana, która chyba będzie ostatnią. Bez wiedzy pani Anny oddaję panu osobiście te perły, jako dowód całkowitej ofiary pańskiej żony, na jego korzyść. Proszę już na nic więcej nie liczyć.
Wtłoczył pudełko w rękę Horskiego. Oskar z zimną krwią postawił je obok na stoliku.
— Dobrze, to załatwione, a teraz raczy pan wytłumaczyć mi się, jakim prawem przemawia pan do mnie w ten sposób i wchodzi w atrybucje moje względem mej żony?...
— Już mówiłem, skłania mnie do tego życzliwość dla niej i współczucie.
— To mi nie wystarcza, panie, nawet z dodatkiem przyjaciela intime, którego się w panu domyślam, przyjaciela i pocieszyciela.
— Proszę, niech się pan rachuje ze słowami i... nie uwłacza czci własnej żonie. Zasługuje ona na najwyższy szacunek.
— Nie wątpiłem o tem, ale teraz wątpię zawdzięczając pańskiej interwencji, bardzo podejrzanej i nie na miejscu.
— Jak pan... powiedział?... — spytał Drohobycki, dusząc się z wściekłości.
— Osobą swoją i zbyt śmiałem wtrącaniem się w moje prywatne sprawy rzuca pan cień na cześć mojej żony. Brudzisz ją pan w mych oczach, plugawisz.
Drohobycki oszalał; wyrwał błyskawicznie portfel z kieszeni i rzucił Horskiemu prawie w samą twarz swoją kartę, na której szybko napisał ołówkiem adres paryski.
— Takie obelgi zmazuję tylko na placu — wybuchnął.
Horski wykonał ukłon sztywny z szydzącym i ciekawym grymasem w twarzy.
— Nie omieszkam skorzystać z łaskawie udzielonego mi adresu. Adieu.







Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Helena Mniszek.