<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Gehenna |
Wydawca | Wielkopolska Księgarnia Nakładowa |
Data wyd. | 1921 |
Druk | L. Kapela |
Miejsce wyd. | Poznań |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
— Więc wszystko przepadło?... już bez ratunku, bez nadziei?...
Stała przed Drohobyckim z załamanemi rękoma, naprzód pochylona, patrząc na niego rozpacznym wzrokiem.
On smutnie zwiesił głowę.
— Nic nie można uratować, Temnyj hrad stracony. Kontrakt najformalniejszy, kupiec nie chce go zrywać za żadną cenę. Są w zmowie z Kościeszą i rozumieją, że interes pierwszej klasy.
Grześko stojący opodal podsunął się bliżej.
— Wiadomo, takie bogactwo kupili za tanie pieniądze, to sobie wyrwać nie dadzą. Abo pan Kościeszą głupi?... I klejnoty bojarzynki i pożyczka jasnego pana nie zduża za to, co oni na tym borze zarobią. I prawo mają za sobą. Ho, ho!... to majstry?...
— Cóż teraz będzie?...
— Trzeba się pogodzić z nieszczęściem, pani Anno, forsować nie można i... niema z czego... Reszta sumy pozostałej za Temnyj hrad powinna być zaoszczędzoną. Uroczyska najpiękniejsze, Krasna duszohuba wycięte, pod Wołkiem, Medwedówka również, zaczęte przez Kościeszę dokończone przez... męża pani. Trzeba się z tem liczyć. Jedyny kapitał teraz, to te ostatki za Temnyj hrad. Szczęście, że i tego pan Horski roztrwonić nie zdążył.
— Tak pan mówi?... A więc proszę, coś panu pokażę.
Wyjęła z biurka jakieś papiery i podała je Drohobyckiemu.
— Te listy wczoraj otrzymałam, niech je pan przeczyta.
W miarę czytania Drohobycki bladł, ręce mu się trzęsły. Anna chodziła po pokoju nerwowo. Gdy skończył stanęła przy nim.
— Cóż pan na to?...
— To straszne! I pan Horski śmie żądać od pani takiej ofiary? Więc ostatni grosz, jaki pani pozostał, ma być użyty na spłatę jego długów, jeszcze długów?...
— Jak pan widzi, żądanie jest bardzo kategoryczne. Uprzedzała mnie o tem siostra jego w Londynie, lecz sądziłam, że suma za Temnyj hrad jest nienaruszoną.
— Jeśli pani zechce spłacić jeszcze i te długi to już....
prawie ruina. Ale można odmówić. Długi zaciągnięte w Londynie nic panią nie obowiązują.
— A obowiązek moralny?... Czytał pan list?... Ja go znam, on się zastrzeli, jeśli mu tych pieniędzy nie poszlę. Teraz dpiero widzę, jak byłam lekkomyślną, chcąc ratować Temnyj hrad. No, ale te listy otrzymałam już po wyjeździe pańskim do Równego. To mnie jedynie tłumaczy.
Drohobycki patrzał na nią ze zdumieniem.
— I pani naprawdę, nie waha się pozbywać ostatniego funduszu, rzucić w błoto swój byt, swoją przyszłość?...
Podniosła na niego tęskne oczy, pełne bezbrzeżnego smutku i rezygnacji.
— Nie mam już innych obowiązków, dla mnie wystarczy to, co mi jeszcze zostanie.
— Ruiny — sarknął Drohobycki.
— Tak, ruiny, ale jego muszę ratować. Nie mogę pozwolić na hańbę mego męża. Czytał pan list?...
— W liście niema ani jednego słowa, któreby zdradzało przygnębienie lub... skruchę.
— Skruchę?... Ha, ha! Oskar i skrucha. To zabawne.
— Ton listu jest raczej rozkazujący, arbitralny.
— To jego styl, niemniej odczuwam, że pomoc moja jest tam konieczną, jest nawet decydującą. Będzie to ostatnia ofiara, lecz spełnić ją trzeba.
I decyzja Anny nie uległa zmianie. Drohobycki, widząc jej stanowczość, wzruszał tylko ramionami. Żona ratowała męża, czyż mógł jej tego wzbraniać. Jakiem prawem?
— Ta nieszczęsna kobieta jest zahypnotyzowana przez tamtego łotra, czeka ją zguba ostateczna — rzekł Drohobycki do Grześka.
— Musi to i prawda, jasny panie, patrzę, patrzę daj dziwuję się. Z rąk kata popadła się nieboga w moc szatańską, boć nie czysta siła siedzi w tym... obcym. Aż i ona biedneńka zczeźnie jak jej matka, da prokopyszczski pan.
Pewnego dnia wpadł do Wilczar młody Janusz Kościesza. Nie witając się, krzyknął:
— Andziu ratuj, jestem zgubiony! Cała nadzieja w tobie, że brata nie opuścisz.
— Co ci się stało?
— No, jeśli mnie nie wyratujesz, to ze mną klapa. Więzienie mi grozi.
— Mów wyraźniej, nie rozumiem, o co ci chodzi? Jakim sposobem mam cię ratować i od czego?...
— Musisz Andziu spłacić moje weksle, inaczej djabli mnie wezmą.
— Ale jakież ja mam obowiązki płacić twoje długi, Januszu, zastanów się.
— Dlatego, że weksle te są z twoimi podpisami.
Anna zbladła. Janusz patrzał na nią bezczelnym wzrokiem.
— No, tak, podrobiłem twój podpis, gdzie miałem cię szukać, może w Anglji? a pieniędzy potrzebowałem na gwałt. Papa nie skory do dawania, ty wiesz, jaki to numer. Cóż tak na mnie patrzysz?...
— Ty ośmielasz się fałszować moje nazwisko?... Ależ to podłe Januszu, to kryminalna sprawa.
— To też dlatego przychodzę do ciebie w nadziei, że sprawę tę umorzysz. Zbliżają się terminy płacenia, za kilka dni mogę być skompromitowany.
— Otrzymasz zatem słuszną karę za łotrostwo, nie licz na mnie, jestem sama w ciężkich warunkach i ratować cię nie będę mogła.
Janusz zaśmiał się cynicznie. Widząc jednak upór Andzi zaniepokoił się, sposępniał, jął narzekać na ojca, że nie uwzględnia jego potrzeb i bajecznie mało daje mu „forsy“, że on wobec tego musi zaciągać długi. Z usprawiedliwiań się i narzekań przeszedł w ton sentymentalny, w końcu zaczął prosić Horską, błagał ją, by go ratowała, słuchał z pokorą jej napomnień i ostrych wymówek, obiecywał poprawę, aby go tylko teraz ocaliła od hańby i wstydu. Tak zręcznie potrafił przemawiać, taki był zrozpaczony i biedny, że wzruszył Annę, pomimo, że już przestała ufać ludziom. Młodość Janusza i wpływy jego ojca, które nim kierowały łagodziły w oczach Andzi jego winę. Zresztą był to jej brat, więc skazywać go na karę więzienia?... piętnować go odrazu w młodości mianem oszusta, co już na całe życie może być jego niedolą?...
Anna przestała się wahać, gdy Janusz wymienił sumę, odetchnęła, spodziewała się gorzej.
Młody Kościesza prosił zaraz o pieniądze, lecz mu ich nie dała postanowiwszy osobiście spłacić wierzycieli. Spotkało ją znowu straszne rozczarowanie. Weksli z jej podrobionym podpisem okazało się tak dużo, że ogólna suma była dwa razy większą od tej, którą Janusz wymienił.
Anna znalazła się w nader przykrym położeniu, kwota zdobyta za sprzedane klejnoty nie wystarczała. Ostatnią sumę za Temnyj hrad Anna już odesłała do Londynu wierzycielom Horskiego.
Drohobycki radził jej, aby spłaciła tylko część weksli Janusza, resztę powierzając Kościeszy, który miał pierwsze obowiązki względem syna. Kościesza, zaczepiony o to przez Drohobyckiego, zjawił się w Wilczarach osobiście.
Anna powitała go bardzo chłodno, on patrzał na nią pilnie, z nieukrywanem zdumieniem i ironiczną fałdą koło ust. Przemówił szatańsko syczącym głosem.
— Widzę, że nie posłużyło pani małżeństwo: zdrowie, piękność i... fortuna utonęły w morzu na brzegach Anglji. Przepowiedziałem to odrazu usłyszawszy o awanturniczym ślubie pani, a gdy poznałem jej męża...
— Myli się pan, że fortunę pochłonęła tylko Anglja, początek upadku moich majątków datuje się dużo wcześniej, sięga bowiem czasów, kiedy byłam pod pańską opieką.
Kościesza zmieszał się.
— Jest pani źle poinformowaną.
— Nie potrzebne mi były informacje, miałam fakta. Ale zostawmy tę kwestję na boku, jako przedawnioną. Czego pan sobie życzy?...
— Przyjechałem z propozycją. Chcę kupić wyręby po sprzedanych lasach wilczarskich mianowicie — pustosz po Krasnej duszohubie i Medwedówce. Pieniądze otrzymane za te grunta w połączeniu z resztą sumy za Temnyj hrad, którą pani ściągnęła tak gwałtownie, pozwolą jej pokryć całkowicie zobowiązanie względem Janusza, no... i dadzą jej możność żyć jako tako, zanim przybędą nowe dłużki mężulka.
Anna zadrżała z oburzenia niesłychanego.
— Jakto, pan ośmielając się robić mi propozycje sprzedaży ziemi, żąda jeszcze abym spłacała wszystkie weksle pańskiego syna?...
— Spłaca zwykle ten, czyje nazwisko figuruje na podpisie. Pani je wszakże sama podpisywała.
— Przecie to jest fałszerstwo, mój podpis podrobiony, czyż pan o tem nie wie?...
— To mnie mało obchodzi, fakt faktem, że podpis istnieje i, że do pani należy długi te uregulować.
— Ależ to jest tylko moja dobra wola, moja naiwność, moja łaska, słyszy pan?... Janusz popełnił podwójne oszustwo, podrobił podpis i wymienił mi sumę więcej niż o połowę mniejszą od rzeczywistej. Do tamtej byłam przygotowaną i spłaciłam ją, ale ta kolosalna nadwyżka przeważyła szalę mej cierpliwości, nie mam na uregulowanie tej sumy i nie chcę o tem myśleć.
— Wiem, że pan Horski kasę pani dzielnie wentylował i dlatego chcę kupić grunta po lesie, aby pani mogła jeszcze żyć.
Anna zawrzała gniewem.
— Uprzedzam, niech się pan nie łudzi, nie wydostanie pan odemnie ani kawałka ziemi.
Kościesza patrzał na nią z gryzącą ironją.
— Nie sprzeda mi pani tych wyrębów?...
— Ani kawałka, powtarzam.
— Ha, ha! A ja pani zapowiadam, że grunta te, jak i całe Wilczary, zmuszoną pani będzie sprzedać bardzo prędko i... możebne, że ja będę ich nabywcą.
— Zapewne także pod pokrywką jakiegoś żyda szachraja, jak w kupnie Temnego hradu?
Kościesza sponsowiał.
— Sposobów nie przewiduję naprzód, ale Wilczary wysuną się z pod nóg pani tak samo impetycznie jak Toporzyska i Draków. Nie chcesz mi pani sprzedać teraz wyrębów, oddasz mi je za pół roku i za pół ceny.
— Nigdy! Zginę tu, lecz ziemi tej ostatniej mojej, nie oddam za nic i nikomu.
— Hahaha! Zabawna egzaltacja. Miewała ją pani i dawniej, jednakże nawet wtedy zawodziła.
— O jakim zawodzie pan mówi, czy o wypadku w Temnym hradzie, który jest obecnie pańską własnością?... Moja ówczesna egzaltacja nie doznałaby tam porażki, gdyby mogła przewidzieć, że istnieją w ludziach wampiry mające na swych usługach upiorne indywidua w rodzaju Chwed’ka.
Kościesza zbladł straszliwie, zdrętwiał, jakby się cały zamienił odrazu w bryłę martwej gliny. Okropne w wyrazie, wilcze źrenice rzucił niepewnie na Annę i pochylił się tak, jakby już... już miał ją zdławić.
Ona mówiła dalej spokojnie, bardzo stanowczo.
— Powtarzam panu raz jeszcze... ziemi nie sprzedam i sfałszowanych weksli Janusza, po nad sumę, do której mi się sam przyznał, nie spłacę. Jeśli zaś dowiodę fałszerstwa mego podpisu, Janusz pójdzie do więzienia.
— I pani mówisz o tem z zimną krwią?... i pani na to pozwoli... żeby jej brata...
— Panie Kościeszza, czy pan nie uznaje, że pierwsze obowiązki są względem syna, nie zaś względem przyrodniego brata?...
— Syna?... O ile wiem mąż pani gienjalnie tracił majątki, tu wykazał znakomite zdolności, innych jednakże rezultatów jego męskiej energji... nie widać. Skądże raptem syn?... Chyba podróż przyjaciela pani Drohobyckiego do Anglji, wywarła tak piorunujący wpływ i stała się przyczyną przyszłych nadziei rodu Horskich.
Anna pod obuchem tego bezmiernego cynizmu nie straciła panowania nad sobą, choć drżała ze zgrozy, wstrętu i obrazy. Podeszła naprzód parę kroków i otworzywszy drzwi wskazała je Kościeszy ruchem energicznym.
— Wychodź pan stąd natychmiast... i więcej się tu nie pokazuj.
— Przecież... pani sama nadmieniła... o... synu — bąknął stropiony postawą Anny i jej rozkazem.
— Mówiłam o ojcu-łotrze, który obowiązek ratowania syna oszusta, składa na jego siostrę przyrodnią. Proszę wyjść... czekam.
I stała przy drzwiach otwartych szeroko, mierząc Kościeszę wzrokiem pełnym wzgardy.
On rzucił się naprzód z wściekłym okrzykiem.
— Dobrze, wyjdę, ale wrócę tu wkrótce z komornikiem, on cię stąd wyświęci... ty jędzo!
Anna zatrzasnęła drzwi za nim. Grad łez stoczył się po jej kredowych policzkach. Oparta o ścianę załkała krótko, lecz wnet podniosła dumnie głowę.
— Nie wolno mi już teraz płakać... łzy to moja ostatnia zguba. Nie wolno...
Zdusiła przemocą bolesny szloch w piersiach, by mężną być i do nowych walk gotową.