Gość z tamtego świata

<<< Dane tekstu >>>
Autor Giovanni Boccaccio
Tytuł Gość z tamtego świata
Pochodzenie Dekameron
Wydawca Bibljoteka Arcydzieł Literatury
Data wyd. 1930
Druk Drukarnia Współczesna
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Edward Boyé
Źródło Skany na commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


OPOWIEŚĆ X
Gość z tamtego świata
Dwóch Sjeneńczyków miłuje pewną białogłowę, będącą kumą jednego z nich. Kum umiera i, zgodnie z obietnicą, pojawia się przyjacielowi, aby mu opowiedzieć, jak się na tamtym świecie czuje

Już tylko król w tym dniu miał opowiadać. Gdy damy, żałujące tak niewinnie ukaranej gruszy, nieco się uspokoiły, zaczął w te słowa:
— Zaiste, każdy sprawiedliwy król musi być najtroskliwszym stróżem praw, nadanych przez samego siebie; inaczej bowiem nie królem, ale godnym kary niewolnikiem nazwaćby go należało. Obawiam się, że ja, król wasz, na podobną nazwę zasłużę. Gdy wczoraj podałem wam materję do dzisiejszych opowiadań, uczyniłem to w chęci niekorzystania na ten raz z mojego przywileju i osnucia powieści mojej na tym samym przedmiocie, na którym wy swoje osnuliście. Tymczasem nietylko to, com opowiedzieć zamyślał, ktoś inny już opowiedział, ale nadto podana przeze mnie materja tak pięknie przez was wyzyskana została, że widzę, iż w tym przedmiocie nic już równie pięknego znaleźć nie potrafię. Muszę tedy wybrać inną materję i sam przeciw nadanemu przez siebie prawu zgrzeszyć. Poddaję się zgóry wszelkiej karze, jaką mi za to wymierzyć zechcecie, aliści przedtem skorzystam z mego przywileju. Nowela Elizy o kumie i chytrej sjeneńskiej kumoszce tak mi się podobała, że, ostawiając na stronie figle mądrych białogłów, oszukujących swoich mężów, opowiem wam także pewną sjeneńską historję. Wiele rzeczy w niej niepodobnemi do wiary wam się wyda, niemniej jednak historja ta wielce zabawną i godną wysłuchania być mi się zdawa.
W Sjenie żyli niegdyś dwaj młodzieńcy z ludu, z których jeden Tingoccio Mini, a drugi Meuccio di Tura się nazywał. Mieszkali oni przy Porta Salaia; nie przestawali z nikim prawie, tylko z sobą, bowiem gorąca przyjaźń ich łączyła. Zdarzyło im się często słyszeć na kazaniach o rozkoszach lub mękach, które na tamtym świecie wedle zasługi stają się udziałem zmarłych. Młodzieńcy zapragnęli gorąco dowiedzieć się czegoś pewnego o zagrobowym świecie. Długo myśleli nad tem, aż wreszcie, wedle swego mniemania, stosowny środek wymyślili. Obiecali sobie mianowicie nawzajem, że ten, kto z nich pierwej umrze, pozostałemu przy życiu przyjacielowi się pojawi i wiadomość o tamtym świecie mu przyniesie. Przyrzeczenie to obopólną przysięgą później potwierdzone zostało. Po pewnym czasie zdarzyło się, że Tingoccio stał się kumem niejakiego Ambrogio Anselmino, zamieszkującego Campo Reggi, i jego żony, pani Mity, trzymał im bowiem do chrztu syna. Spostrzegłszy wdzięki kumoszki, która była świeżą i urodziwą białogłową, rozmiłował się w niej, przytem tak często przed Meucciem ją wychwalał, że ten zapragnął również tak miłą osobę poznać. Ujrzawszy ją, także się w niej zakochał. Obydwaj afekt swój starannie skrywali, każdy z innej przyczyny. Tingoccio strzegł się miłości swojej Meuccio wyjawić, sądził bowiem, że grzech popełnia, miłując kumę swoją, i że każdy, ktoby się o tem dowiedział, za grzechby mu to poczytał. Meuccio zasię milczał dla tej przyczyny, że spostrzegł, iż piękna pani Mita i Tingoccio się podobała.
— Jeśli mu wyznam, że ją kocham — myślał — poczuje zazdrość względem mnie, a ponieważ, jako kum, ma wszelką łatwość przebywania z nią, ile razy zechce, będzie się starał przy każdej sposobności mi szkodzić. Tym sposobem zagrodzi mi raz na zawsze drogę do osiągnięcia celu moich pragnień.
Taki stan rzeczy trwał przez czas pewien. Wreszcie Tingoccio, mający więcej sposobności do objawienia pani Micie afektów swoich, słowami i podarkami tak jej zalecić się potrafił, że do gorących jego pragnień się przychyliła. Meuccio wkrótce ku wielkiej przykrości swojej to zauważył. Z obawy jednak, aby Tingoccia sobie nie narazić, i w nadziei, że i na niego kiedyś może kolej przyjdzie, udał, że nic nie widzi i nic nie odgaduje. Tak żyli nasi dwaj przyjaciele, jeden szczęśliwy, drugi w oczekiwaniu szczęścia, gdy nagle Tingoccio, który z wielkim zapałem nad uszczęśliwieniem swojej kumoszki pracował, widocznie ze zbytniej gorliwości tak ciężko zachorzał, że po kilku dniach rozstał się z tym światem.
W trzy dni dopiero po śmierci swojej (ani chybi, bowiem, pierwej nie mógł), wierny danej przez się obietnicy, pokazał się w nocy Meuccio, w głębokim śnie pogrążonemu. Na dźwięk jego głosu ocknął się Meuccio i zawołał:
— Kto to?
— To ja, Tingoccio — odrzekł duch — zgodnie z daną obietnicą, przynoszę ci wieści z tamtego świata.
Meuccio przeraził się temi słowy, zebrawszy jednak po chwili na odwagę, rzekł:
— Witaj mi, bracie, zali zgubiony jesteś?
— Zgubiony? — odparł Tingoccio — zgubione są tylko rzeczy, których odnaleźć niesposób, a jakżeż ja mógłbym być tutaj, gdybym był zgubiony?
— Źle mnie pojąłeś — przerwał mu Meuccio — pytałem się bowiem, czy znajdujesz się między potępionemi duszami w trawiącym ogniu piekielnym?
— Tak źle nie jest — odparł Tingoccio — w każdym razie jednak z powodu popełnionych grzechów wielkie męczarnie znoszę.
Meuccio począł wypytywać ducha, jakie kary spotykają umarłych na tamtym świecie za ten lub ów grzech, za życia popełniony, a Tingoccio na wszystko szczegółowo odpowiadał.
Poczem Meuccio zapytał, czy nie mógłby w czemkolwiek mu dopomóc, na co Tingoccio odparł, że owszem, a mianowicie, dając na mszę, modląc się i jałmużny sypiąc, to bowiem na tamtym świecie wielką ulgę duszom przynosi. Meuccio przyrzekł mu uroczyście uczynić to dla niego i zamilkł, gdy jednak ujrzał, że Tingoccio już do odejścia się zbiera, przypomniał sobie o kumoszce Micie i zatrzymał ducha.
— Aha, Tingoccio! — zawołał — wstrzymaj się jeszcze chwilę, dobrze, że mi to na myśl przyszło; jaką też karę naznaczono ci za to, żeś na tym świecie sypiał tak często ze swoją kumą?
— Bracie — odparł Tingoccio — przybywszy tam, spotkałem istotę, która zdała się wszystkie grzechy moje napamięć umieć. Istota ta kazała mi udać się w pewne miejsce, gdzie z ciężką skruchą wśród strasznych mąk winy moje opłakiwać musiałem pospołu z wieloma towarzyszami, skazanymi na podobną pokutę. Gdy mi kumoszka moja na myśl przyszła, jąłem oczekiwać sroższej jeszcze kary od tej, co mnie już spotkała, zadrżałem ze strachu, mimo, żem wśród piekielnych płomieni się znajdował. Wówczas jeden z towarzyszów mojej niedoli, spostrzegłszy stan mój, zapytał:
— Musiałeś chyba popełnić grzech cięższy, niż grzechy wszystkich tutaj przytomnych?
— Ach, dobry przyjacielu — odrzekłem — drżę z obawy srogiego wyroku, który na mnie niezawodnie spadnie.
Duch zapytał mnie, jaki to grzech mam na sumieniu.
— Sypiałem tak często z kumą moją — odparłem — żem siły swoje zupełnie sterał.
Usłyszawszy to, duch roześmiał mi się w oczy i zawołał:
— Nie bój się, głupcze, bowiem tu żadnego rachunku ze stosunków z kumoszkami nie żądają!
Słowa te całkiem mnie uspokoiły.
W tej chwili świt się uczynił. Duch Tingoccia rzekł:
— Bądź zdrów, Meuccio, dłużej pozostawać tutaj nie mogę! Poczem zniknął.
Meuccio zasię, wstawszy z rana i przypomniawszy sobie, że na tamtym świecie kumostwa pod uwagę się nie bierze, obiecał sobie żyć zgoła inaczej. Przypomniawszy sobie, ile razy w życiu od stosunków z kumoszkami się wstrzymywał, obawiając się za to kary na tamtym świecie, rozśmiał się sam z siebie i postanowił na przyszłość być pod tym względem rozumniejszym. Gdyby bratu Rinaldo wiadoma była także ta okoliczność, nie byłby potrzebował uciekać się do wybiegów logicznych dla skłonienia swojej kumy.

Już słońce ku zachodowi się pochyliło i lekki wiatr się zbudził, gdy król, dokończywszy opowiadania swojego, wstał, zdjął wieniec z głowy, włożył go na skronie Lauretty i rzekł:
— Pani, tym wieńcem, uwitym z liści rośliny, której nazwa twemu imieniu odpowiada, koronuje cię na królowę naszego grona. Jako władczyni, nakazuj wszystko, co za pożyteczne dla uciechy i rozkoszy naszego towarzystwa uznasz. Lauretta, zostawszy królową, poleciła natychmiast przywołać do siebie marszałka i rozkazała mu, nieco wcześniej niż zwykle, w uroczej dolinie stoły zastawić, tak, aby towarzystwo po posiłku miało czas bez pośpiechu do pałacu powrócić. Wydała także rozporządzenie co do innych spraw na cały czas swoich rządów, a potem zwróciła się do całego grona i tak rzekła:
— Dioneo kazał nam wczoraj opowiadać o figlach, które żony mężom swoim wypłatały; gdybym się nie obawiała, że zostanę zaliczona do rzędu osób, które skwapliwie sposobność do zemsty chwytają, poleciłabym, abyście jutro opowiadali, jak to mężowie żony swoje nieraz na hak przywodzili — ostawiając to jednak na stronie, wzywam, aby każdy opowiadał, jak to mężczyźni białogłowy, białogłowy mężczyzn albo też mężczyźni mężczyzn oszukują. Mam nadzieję, że dadzą się z tego przedmiotu wydobyć rzeczy równie krotochwilne, jak z materji dzisiejszej.
Rzekłszy te słowa, wstała i dała towarzystwu swobodę aż do wieczerzy. Korzystając z wolności, mężczyźni i białogłowy podnieśli się żywo ze swoich miejsc; kilka osób, zdjąwszy obuwie, zanurzyło nogi w przejrzystej wodzie, inni zasię jęli się przechadzać po pięknej zielonej łące pod cieniem wysmukłych drzew.
Dioneo pospołu z Fiamettą zaśpiewał długą pieśń o Architasie i Palemonie. Wśród tych rozrywek czas im szybko do wieczerzy upłynął. Poczem zasiedli za stołem, ustawionym wzdłuż pięknego stawu. Biesiada była wesoła wielce. Dokoła rozlegał się miły szczebiot tysiąca ptaków; od gór wiał łagodny wieczorny wietrzyk.
Towarzystwo, wstawszy od stołu, jeszcze przez chwilę przechadzało się po uroczej dolinie, a potem, gdy wieczór się przybliżył, na wezwanie królowej ruszyło wolnym krokiem w powrotną drogę. Wśród żartów i gawędy o różnych rzeczach doszli do pięknego pałacu już o zmierzchu. Pokrzepiwszy się winem i ciastami, towarzystwo zebrało się koło fontanny, aby oddać się tańcom pod wtór cymbałów Tyndara i innych muzycznych narzędzi. Wreszcie królowa rozkazała Filomenie pieśń zanucić. Ta zaczęła w te słowa:

Kiedyż mnie dola wspaniała
Znów na to miejsce powróci
Szczęśliwe, którem ze łzami żegnała?

W tęsknocie długiej pamięć mnie odbiegła,
Nie wiem, którędy dojść na miejsce ono,
Gdzie mi tak słodko wiosna życia zbiegła;
Więc ty, kochanku — moich snów korono,
Wiedź mnie tam. Kogoż innego o drogę
Śmiałabym pytać albo spytać mogę?!

O niech twa ręka w piersi moje rzuci
Promień nadziei — a odkwitnę cała.

Jakiemiż słowy wypowiem, co czuję —
Ten płomień, co mnie trawi bez pomocy,
Co sercu nie da spocząć w dzień ni w nocy.
Szczęściem napawa, a wraz i morduje.
Cierpienia zmysły moje odrętwiły,
Dłużej już czekać nie starczy mi siły!
Jeżeli dobroć twa męki nie skróci,
Ucieknie dusza moja z kajdan ciała!

Więc powiedz, czy cię ujrzę kiedy jeszcze
Na onem miejscu, gdziem wypiła jady
Z ust twych, palące razem i złowieszcze?
Za miłość moją, nieznającą zdrady,
I ból tak długi, pokorny i niemy —
Powiedz mi, kiedyż znów się tam zejdziemy,
Daj krótko czekać, a niech czas się zwróci
Niech się zatrzyma, gdy cię będę miała!

O wtedy przeklnę postokroć tę chwilę,
Gdym pozwoliła odejść ci od siebie;
Już się nie oprę twoich pragnień sile,
Wszystko, ach wszystko, uczynię dla ciebie:
Słuchaj — mój okrzyk ciszę nocną kłóci —
Przyjdź, mój małżonku, czekam drżąca cała.

Piosenka Filomeny dała całemu towarzystwu poznakę o nowej i szczęśliwej w jej życiu miłości. Ponieważ ze słów jej wnieść można było, że nietylko oczy nasyciła, niektórzy z obecnych głośno zazdrościli jej szczęścia. Gdy się wreszcie uciszyło, królowa, przypomniawszy, że nazajutrz piątek przypada, powstała i odezwała się uprzejmie:
— Wiadomo wam, szlachetne damy, a takoż i wam, młodzieńcy, że jutro jest dzień, poświęcony rozpamiętywaniu bolesnej męki naszego Zbawiciela, dzień, który, jeśli sobie dobrze przypominacie, za rządów Neinfili pobożnie spędziliśmy, wstrzymując się od wesołych opowieści. Podobnie postąpiliśmy w sobotę. Pragnąc naśladować dobry przykład Neinfili, uważam, że obyczajną będzie rzeczą, gdy jutro opowieściom spokój damy, a natomiast pomyślimy o zbawieniu dusz naszych.
Wszystkim podobała się bardzo przemowa królowej. Tymczasem większa część nocy już przeszła. Co widząc, królowa wraz ze wszystkimi na spoczynek się udała.


Promienie słońca zabłysły już na szczytach wysokich gór, mrok zniknął i najdrobniejszy przedmiot dobrze rozeznać można było, gdy królowa z całem towarzystwem ze snu powstawszy, odbyła krótką przechadzkę po rośnej trawie a potem o drugiej godzinie dnia udała się z całem gronem do pobliskiego kościoła. Po wysłuchaniu mszy powrót do domu nakazała. Po obiedzie trwały przez pewien czas śpiewy i tańce, poczem królowa pozwoliła wszystkim użyć spoczynku lub rozrywki wedle woli. Gdy zaś słońce połowę swej drogi przebyło, zebrali się wszyscy, zgodnie z rozkazem królowej, koło fontanny, zasiedli w zwykłym porządku i Neinfile, której zaczynać wypadło, w te słowa zaczęła:



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Giovanni Boccaccio i tłumacza: Edward Boyé.