Gryzli Uab/Dni jego siły/III
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Gryzli Uab |
Pochodzenie | Opowiadania z życia zwierząt, serja druga |
Wydawca | Wydawnictwo M. Arcta |
Data wyd. | 1912 |
Druk | Drukarnia M. Arcta |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Maria Arct-Golczewska |
Ilustrator | Ernest Thompson Seton |
Tytuł orygin. | The Biography of a Grizzly |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Pewnego dnia po długiej nieobecności, Uab zaszedł w niższą część doliny i zobaczył ku wielkiemu zdziwieniu swemu drewniany szałas, jaki zwykle ludzie robią dla siebie. Podszedł bliżej i zamierzał obejść szałas wokoło, ale że kierował się właśnie z wiatrem — nie poczuł nic grożącego — i nawet nie zauważył, jak rozległ się strzał, ale poczuł, że został ugodzony w lewą tylną nogę, tę starą sztywną nogę. Odwrócił się i ujrzał człowieka. Gdyby strzał trafił w ramię, Uab byłby bezsilny, ale teraz wiedział co zrobić.
Wielkie, silne łapy, mogące wyrwać drzewo z korzeniem, które jednem uderzeniem zabijały wielkiego byka, pazury, które odłamywały kawały skał jak łupinę — czyżby nie dały sobie rady ze słabym człowiekiem i jego nędznem narzędziem?
Gdy wieczorem powrócił do chaty Miller, towarzysz tego człowieka, zastał go leżącego na ziemi i zalanego krwią. Na stole zaś leżała karteczka z temi słowami:
„Jestto dzieło niedźwiedzia, zobaczyłem go nad strumieniem i raniłem... Chciałem potem uciec do szałasu, ale dogonił mnie. Boże, jak ja się męczę...”
Było to tak proste. Człowiek chciał zawładnąć państwem niedźwiedzia, nastał na jego życie i sam zginął.
Towarzysz Jacka był tem mocno zgnębiony i postanowił zabić Uaba. Śledził za nim codzień, szukał go, dobrze uzbrojony w lesie, nastawiał zatrzaski — wszystko napróżno. Aż pewnego dnia usłyszał trzask, łomot, głuche echo i ujrzał wielki kamień spadający z góry w dół, a jednocześnie wybiegły z wąwozu dwie przerażone antylopy. Miller myślał na razie, że oberwał się kawałek skały, ale po chwili przekonał się, że to Uab rzucił kamień, pod którym spodziewał się znaleźć mrowisko. Wiatr nie wydał myśliwego, schowany więc za krzakiem ujrzał strasznego niedźwiedzia, jak spokojnie wybierał mrówki, rozsuwając kamienie i korzenie swą zdrową łapą, przyczym ponuro pomrukiwał, gdy uraził się w ranioną tylną nogę.
— Teraz albo z nim albo ze mną będzie koniec — pomyślał człowiek — wydał lekki gwizd i w chwili gdy niedźwiedź stanął na tylnich łapach, nadstawiwszy uszy, strzelił mu prosto w głowę.
Ale w okamgnieniu wielka głowa Uaba podniosła się i widać było że tylko miał lekko zadraśniętą skórę. Dym fuzji wskazał mu miejsce, gdzie stał myśliwy i Gryzli wściekły skoczył na swych trzech zdrowych łapach w jego kierunku.
Miller rzucił broń i wdrapał się na najbliższe drzewo. Uab skakał napróżno wokoło pnia i darł z wściekłością korę zębami i pazurami. Całe cztery godziny czekał pod drzewem a w końcu odszedł, ale z poblizkich zarośli nie spuszczał z oka swego wroga. Miller przesiedział jeszcze godzinę na drzewie, ale widząc, że niedźwiedź nie wraca, zlazł ostrożnie z drzewa i rozglądając się wokoło, podniósł fuzję i udał się do domu.
Tego tylko czekał Gryzli. Wyszedł ze swej kryjówki, pogonił za nim i dogoniwszy go, szybko i prawie w okamgnieniu zrobił to, co każdy człowiek uczyniłby niedźwiedziowi.
W jakiś czas potem przyjaciele znaleźli fuzję Millera i ta oraz ślady i szczątki jego ubrania opowiedziały im całe zdarzenie.
Szałas drewniany rozpadł się — nikt go nie zamieszkał, bo nikt nie miał odwagi i ochoty narażać swego życia. Nikt też przez długi czas nie zaglądał do doliny Meteetse, którą wszechwładnie opanował olbrzymi, okrutny niedźwiedź-samotnik Uab.