Gryzli Uab/Dni jego siły/IV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Gryzli Uab |
Pochodzenie | Opowiadania z życia zwierząt, serja druga |
Wydawca | Wydawnictwo M. Arcta |
Data wyd. | 1912 |
Druk | Drukarnia M. Arcta |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Maria Arct-Golczewska |
Ilustrator | Ernest Thompson Seton |
Tytuł orygin. | The Biography of a Grizzly |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Jednakże zjawili się ludzie. Odkryto w górnej części doliny w ziemi złoto i przychodzili górnicy; rozchodzili się po kilku w górach i kopali, wzruszali ziemię i skały kilofami i szukali upragnionego kruszcu. Byli to często ludzie starzy, siwi, którzy całe życie spędzili w górach na takiem kopaniu. Podobni do niedźwiedzi żyli jak oni, ale zamiast słodkich korzeni, wygrzebywali drogocenny złoty piasek, którego jednak jeść nie mogli. Zdawało się, że rozumieli się dobrze z Uabem. Przy pierwszem spotkaniu wielki Gryzli stanął na tylnich łapach i przyjrzał się swemi małemi zielonemi oczkami uważnie i ciekawie nowym nieznajomym.
Starszy z kopaczy rzekł do swego towarzysza
— Zostawmy go w spokoju, to i on nam nic złego nie zrobi.
— Ach, jakiż on olbrzymi — odrzekł drugi nieco drżącym głosem.
Może Uab zamierzał rzucić się na ludzi, ale coś go powstrzymało, coś — co nie miało łączności z uczuciem lub rozsądkiem, coś, co tak u niedźwiedzi jak u ludzi jest silniejsze od rozsądku a co na rozstajnych drogach każe się tu lub owdzie skierować — coś, co w chwili złych porywów przynosi upamiętanie i uspokojenie...
Naturalnie Uab nie rozumiał mowy ludzi, ale czuł, że oni nie przyszli czyhać na jego życie. Wprawdzie czuć było od nich zapach „człowieka i żelaza“, ale nie w taki okropny sposób, jaki go zawsze rozdrażniał od czasu owego pamiętnego wieczoru, w którym został sierotą.
Ludzie nie poruszali się, więc Gryzli głucho mruknąwszy, opuścił się na wszystkie cztery łapy i powędrował w swoją stronę.
Tego samego roku późną jesienią, Uab spotkał czerwononosego niedźwiedzia czarnego. Jakżeż ten się przeraził! Bo co prawda Gryzli mógłby mu zmiażdżyć głowę jednem uderzeniem łapy! Ale czarny wdrapał się w okamgnieniu na drzewo i mrucząc patrzał na napastnika, który stanąwszy na tylnich łapach darł swemi wielkiemi pazurami korę z drzewa i dosięgał nosem wysokości dziewięciu stóp po nad ziemię.
Widok czarnego niedźwiedzia w zbudził w Uabie wspomnienia lasu cedrowego, obfitego w pożywienie. Pozostawił więc przerażonego przeciwnika skulonego na najwyższych gałęziach drzewa i podążył znaną sobie drogą do boru cedrowego, a okrążywszy Groźną górę znalazł się wkrótce wśród jagód i mrówek — dobrych znajomych z czasów dzieciństwa.
Zapomniał jakim to rajem był bór cedrowy: pełen pożywienia, bez górników kopiących ziemię, bez myśliwych z ich bronią, bez moskitów i much, które go tak przez całe lato trapiły, ale pełen słonecznych wyrębów, a obok tego bezpiecznych kryjówek i skał, zasłaniających od wiatrów zimowych. Nadto nie było tam żadnych innych Gryzli, a Baribali (czarnych) nie było się co obawiać.
Uab był bardzo zadowolonym. Przedewszystkiem utarzał z rozkoszą swe wielkie cielsko w jakiejś kałuży i obtarł je potem o pień sosny, znacząc swą wysokość na 9 stóp od ziemi.
Następnych dni posuwał się coraz dalej w gąszcz i wszędzie pozostawiał swe ślady, a jeżeli znalazł na którem drzewie znaki czarnego niedźwiedzia, to łamał drzewo, o ile było suche i cienkie, a gdy natrafiał na silne i młode, to robił znaki swoje powyżej tamtych, zdrapując przytem kawały kory swemi olbrzymiemi pazurami.
Bór cedrowy był przez długi czas w posiadaniu czarnych niedźwiedzi, tak, że wiewiórki nauczyły się zakładać swe spichrze zimowe nie jak zwykle na drzewach, gdzie mógł dotrzeć czarny, lecz w norach ziemi lub głęboko pod pogiętemi korzeniam i drzew. Tego tylko było potrzeba Uabowi! Po niedługich poszukiwaniach dotarł za pomocą swych wielkich łap uzbrojonych pazurami do tych zapasów, a jeśli napotkał przytem ich właścicielkę, nie wzdragał się schrupać i ją na deser.
Wkrótce wielki Gryzli zawładnął całym borem, tak że gdziekolwiek było się ruszyć, wszędzie widzieć się dawało ostrzeżenie „uciekajcie” w postaci znaków na drzewach, oblepionych błotem i włosami niedźwiedzia.
Wiedział też dobrze Uab, że nie każde miejsce zamieszkania jest dobre na każdą porę roku. Tak np. wczesną wiosną dobre były okręgi łosi i byków, gdyż wtedy można tam było zawsze znaleźć jakie martwe zwierzę, które zmarzło i zginęło w zimie. Z początkiem lata najlepiej udawać się na pagórki słoneczne, gdzie rośnie dużo roślin z soczystemi smacznemi korzeniami; w środku lata zaś zarośla z jagodami i innemi owocami — przedstawiały prawdziwy raj — a w jesieni lasy sosnowe i cedrowe ze swojemi szyszkami.
Zmieniał więc Uab w ciągu roku miejsce pobytu i rozszerzał swój okręg coraz bardziej. Nietylko że wypędził wszystkie czarne niedźwiedzie z okolicy, ale napotkawszy gdzieś starego Gryzli, który go niegdyś wygnał z pięknej doliny Byczej, napadł go i zabił.
W jakiś czas potem, jacyś koloniści ze stadem koni chcieli osiedlić się w tej dolinie — ale zanim zdążyli wybudować szałasy, niedźwiedź napadł ich, rozpędził przerażonych ludzi i konie na wszystkie strony, i porozwalał rozpoczęte budowle. Był niezwyciężony! Żadne zwierze nie śmiało mu teraz zastąpić drogi tak, że wszyscy, nie wyłączając człowieka uznali, że jedynym wszechwładnym władcą doliny Meteetse jest Uab.
Daleko już mu było leraz do tego maleńkiego Uaba, który straciwszy matkę, wałęsał się bezradny po lesie. Obecnie wszystko było na jego usługi — mógł żyć syty i zadowolony. Nawet zatrzasków nie obawiał się, bo liczne doświadczenia nauczyły go dobrze rozpoznawać zapach tych strasznych narzędzi! Chodził więc i szperał po wszystkich zakątkach swego okręgu, bezpieczny i dumny, usuwając z drogi wszystko co mu zawadzało: olbrzymie kamienie przewracał lub strącał z góry, drzewa łamał, spędzając z nich przerażone rysie, nawet wilki drżały przed nim, a największe byki uciekały, a jeśli kiedy głupi młody byczek ufny w swe siły, stanął mu na drodze, to mu dobrze skórę pokrwawił, a nawet czasem i pokosztował, zostawiając resztę na pastwę koyotów.
Matka natura uposażyła dobrze swego syna Gryzli. Nie szczędziła mu w prawdzie rozmaitych goryczy, ale i obdarzyła balsamem: po pełnem przygód i przykrości dzieciństwie nastąpił wiek męzki, pełen siły i zwycięstw. Ciężkie były koleje życia Uaba ale dobrnął do portu obfitego w rozkosze. Płynęło mu ono teraz spokojnie chociaż samotnie i bez towarzyszy — nie doznawał w niem wprawdzie żadnych przyjemności, lecz był szczęśliwy swą niezrównaną siłą i potęgą — ale zarazem stawał się coraz bardziej złośliwym i zaczepnym, gotowym do boju w każdej chwili, pewny swego zwycięstwa i siły.