Han z Islandyi/Tom II/I

<<< Dane tekstu >>>
Autor Wiktor Hugo
Tytuł Han z Islandyi
Podtytuł Powieść historyczna
Wydawca Biesiada Literacka
Data wyd. 1912
Druk Drukarnia Synów St. Niemiry
Miejsce wyd. Warszawa
Tytuł orygin. Han d’Islande
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


I.
Witaj Hugonie; powiedz mi, czy widziałeś kiedy tak straszliwą burzę?
Maturin „Bertram“.
W jakiż sposób spełniono te okropne zbrodnie?
Shakspeare „Romeo i Julia“.

W jednej z sal, przyległych do apartamentu gubernatora w Drontheim, trzech sekretarzy jego ekscelencyi zasiadło około wielkiego stołu, zarzuconego pergaminami, papieram i, pieczęciami i kałamarzami. Stojący przy stole czwarty taboret wymownie świadczył o opóźnieniu się jednego jeszcze z urzędników. Od pewnego czasu byli już zajęci rozmyślaniem lub pracą, kiedy nagle jeden z nich zawołał:
— Czy wiesz, Wapherney, że wiele z decyzyj jego ekscelencyi, o których mi mówiłeś, zostało zmienionych? Tak naprzykład, na prośbie górników, jenerał napisał własnoręcznie: negetur...
— Czy podobna! Wcale zresztą tego nie pojmuję. Jenerał przecież obawiał się niespokojnego ducha tych górników.
— Chce ich może zastraszyć surowością, w co chętnie wierzę, prośba bowiem kapelana Mundera, co do ułaskawienia dwunastu skazanych, również została odrzuconą...
Sekretarz, którego Wapherneyem nazywano, nagle powstał.
— W to już nigdy nie uwierzę, Ryszardzie — rzekł. — Gubernator jest tak dobry i zbyt wiele okazywał litości dla skazanych, ażeby...
— Czytaj więc sam, skoro nie wierzysz.
Wątpiący wziął do ręki prośbę, na której znalazł fatalny znak odmowy.
— Doprawdy — rzekł — że ledwie oczom swoim wierzyć mogę. Prośbę tę jeszcze raz przedstawię jenerałowi. Kiedy jego ekscelencya przeglądał te papiery?
— Zdaje mi się, że ze trzy dni temu.
— Było to — odparł Ryszard zcicha — owego poranku, kiedy baron Ordener zjawił się na tak krótko i znikł tak tajemniczo.
— Patrzajcie no — zawołał znowu Wapherney — na śmiesznem podaniu tego Benignusa Spiagudry napisano: tribuatur...
Ryszard parsknął śmiechem.
— Wszak to ten dozorca trupów, Arturze, co zniknął tak szczególnym sposobem?
— Tak jest — odparł Artur — w jego trupiarni znaleziono pokaleczonego jednego z umarłych, wskutek czego sprawiedliwość ściga go jako świętokradcę. Pozostały jednak w Spladgeście sługa dozorcy, mały Lapończyk, utrzymuje, a z nim i cały lud, iż go dyabeł porwał jako czarnoksiężnika.
— Otóż to osobistość — zawołał Wapherney ze śmiechem — pozostawiająca po sobie piękną reputacyę.
Zaledwie umilkł, kiedy wszedł czwarty sekretarz.
— Na honor, Gustawie, strasznie późno dzisiaj przychodzisz. Czyś się przypadkiem wczoraj nie ożenił?
— Ale gdzie tam! — przerwał Wapherney — on tylko wybrał najdłuższą drogę, ażeby przejść pod oknami zachwycającej Rosily.
— Dobrzeby było, gdybyś odgadł, Wapherney — rzekł nowoprzybyły. — Opóźnienie bowiem moje nie pochodzi z tak przyjemnej przyczyny i wątpię, czy nowy mój płaszcz zrobił jakie wrażenie na osobach, które odwiedziłem.
— Skąd idziesz? — zapytał Artur.
— Ze Spladgestu.
— Bóg mi świadkiem — zawołał Wapherney upuszczając pióro — żeśmy dopiero co o Spladgeście mówili. Jeżeli wszakże mówi się o tem dla spędzenia czasu, to jednak nie pojmuję, jak można tam chodzić. A jeszcze bardziej zwiedzać ten dom nieboszczyków. Ale cożeś tam widział, Gustawie?
— Tak, tak — odrzekł Gustaw — skoro nie możecie widzieć, to radzibyście, abym wam opowiedział przynajmniej; a srogo bylibyście ukarani, gdybym odmówił opisania wam okropności, których widok dreszczemby was przejął napewno.
Słysząc to, trzej sekretarze zaczęli znaglać Gustawa do opowiadania, ten zaś kazał się trochę prosić, chociaż z pewnością zarówno pragnął opisać to, co widział, jak oni życzyli sobie usłyszeć.
— Będziesz mógł, Wapherney, opowiadanie moje powtórzyć swej młodej siostrze, która tak lubi straszne historye. Wepchnięty zostałem do Spladgestu przez tłoczącą się masę ludu. Przyniesiono tam właśnie trupy trzech żołnierzy z munckholmskiego pułku i dwóch łuczników, znalezionych wczoraj na dnie przepaści w Cascadthymore. Niektórzy z obecnych utrzymywali, że nieszczęśliwi ci składali oddział, wysłany przed trzema dniami, w kierunku Skongen, dla ścigania zbiegłego dozorcy Spladgestu. Jeśli to prawda, to w takim razie trudno jest pojąć, jakim sposobem tylu uzbrojonych ludzi dało się zamordować. Rany na ich ciałach wskazują, że musieli być zrzuceni w przepaść z wierzchołków skał. To aż włosy stają na głowie.
— Jak to, Gustawie, widziałeś ich? — zapytał żywo Wapherney.
— Mam ich jeszcze przed oczyma.
— A jakże się domyślają, kto jest sprawcą tej zbrodni?
— Niektórzy sądzą, że to banda górników i zapewniają, że wczoraj słyszano w górach głosy rogów, któremi oni zwykle się zwołują.
— Czy to być może? — spytał Artur.
— Tak jest; jednakowoż jakiś stary włościanin zbił to przypuszczenie uwagą, że w stronie Cascadthymore niema ani kopalń, ani górników.
— Któżby więc tego się dopuścił?
— Nie wiadomo; gdyby wszakże ciała te nie były całe, to możnaby przypuścić, że to sprawa drapieżnych zwierząt, albowiem mają na sobie długie i głębokie szramy, jak gdyby szponami zadane. Toż samo daje się widzieć na trupie siwobrodego starca, przyniesionym do Spladgestu przedwczoraj, po tej okropnej burzy, jaka przed trzema dniami szalała.
— A któż jest ten starzec, Gustawie?
— Z wysokiego wzrostu, długiej białej brody i szkaplerza, który dotychczas jeszcze trzyma silnie w ręku, chociaż znaleziono go zupełnie obdartym, poznano w nim jakiegoś pustelnika z okolicy; zdaje mi się, że nazywają go pustelnikiem z Lynrass. Niema żadnej wątpliwości, że biedny ten człowiek również został zamordowany: ale w jakim celu? Teraz przecie nie zabijają dla przekonań religijnych, stary zaś pustelnik nie miał nic, oprócz habitu z grubego sukna i przychylności ogólnej.
— Powiadasz więc — spytał Ryszard — że ciało jego, równie jak i żołnierzy, podrapane jest jak gdyby pazurami dzikiego zwierza?
— Tak jest, mój drogi; a jakiś rybak utrzymywał, że podobne znaki widział na ciele oficera, zamordowanego i znalezionego przed kilku dniami na płaszczyznach pod Urchtal.
— To szczególne! — rzekł Artur.
— To przerażające! — odparł Ryszard.
— Dosyć już tego, a teraz do pracy — rzekł Wapherney — bo zdaje mi się, że jenerał wkrótce tu nadejdzie. Wiesz, Gustawie, że bardzo jestem ciekawy widzieć te ciała; jeśli chcesz, to wieczorem, wychodząc stąd, wstąpimy na chwilę do Spladgestu.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Victor Hugo i tłumacza: anonimowy.