<<< Dane tekstu >>>
Autor Iwan Franko
Tytuł Hawa
Podtytuł obrazek z natury
Pochodzenie Obrazki galicyjskie
Wydawca Księgarnia Polska
Data wyd. 1897
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
III.

Raki przyszły Hawie z pomocą, lecz nie na długo. Chłopi, których łąki przylegały do owego potoka, spotykając go co dnia w wodzie, z początku nic mu nie mówili, lecz zauważywszy, że to żydek, a żydzi raków nie jedzą, domyślili się, że łowi je na sprzedaż i zakazali mu łowić. Kilka razy próbował chodzić ukradkiem, lecz gdy go raz złapali, obili, raki odebrali i jeszcze chcieli obedrzeć — przekonał się, że zarobek jego skończony. Zresztą i konkurencya powstała. Chłopi, widząc, że można te wzgardzone przez nich istoty spieniężać, wyprawiali co dnia do potoka całe hurmy swych dzieci na raki, tak, że wkrótce pozostał tylko drobiazg, na sprzedaż wcale niezdatny. Gorzko płakał Hawa z powodu tego pierwszego rozczarowania, przeklinał chłopów, przejmował się ku nim nienawiścią, lecz przeciw sile nie mógł nic poradzić. Innego podobnego potoka nie było w pobliżu. Pozostawało tylko jedno wyjście — szukać jakiego innego zarobku.
— Czego się tak wałęsasz, Hawo? – rzekł do niego pewnego razu stary Fawel.
— Ny, co mam robić? odparł.
— Niemasz co robić? — zapytał Fawel. — To źle, jeżeli nie masz co robić. Żyd zawsze powinien mieć co robić.
Hawa opowiedział mu o swem nieszczęściu z rakami.
— Głupiś, Hawo — rzekł Fawel — to nie żydowska rzecz trefne raki łapać.
— Ale pieniądze za nie nietrefne — odrzekł Hawa. — Żyłem dwa miesiące i jeszcze mam dwa reńskie złożone.
— Masz dwa reńskie złożone! — zawołał Fawel. — E, to ty bogacz! Wiesz co – dodał po chwili — chodź ze mną po wsiach na zarobek.
— Na jaki zarobek?
— Czyż nie wiesz, jaki mój zarobek? „Szczetyny, kożuszyny, wołosyny!“ Ja wezmę pół wsi i ty pół wsi; ja będę kupował dla siebie, ty dla siebie.
— No, a jak nakupimy, to co?
— To już ja ci pokażę, co z tem zrobić i jak to sprzedać.
— E, a może to kiepski handel?
— Nie bój się durniu! Stary Fawel ci złej rady nie da, ani korzystać z ciebie nie potrzebuje. Widzę, żeś sprytny chłopak, więc wolisz coś zarobić, niż masz tu daremnie w mieście bruki zbijać. Chodź, chodź!
— Ny, a dużo tak można w tygodniu zarobić?
— Jak się trafi, Hawo. Można zarobić reńskiego, a można i dziesięć, nie licząc strawy.
Oczy Hawy zabłysły dzikim ogniem na wzmiankę o dziesięciu reńskich tygodniowego zarobku. Co za ogromny pieniądz! Wahanie się jego znikło odrazu.
— Dobrze — zawołał — pójdę z wami! Kiedy idziemy?
— Jutro.
— Dobrze, pójdę jutro. Tylko wiecie co, reb Fawel, musimy wrócić w niedzielę.
— Zwykle w piątek wracam, a nie raz i dwa razy w tygodniu.
— A w poniedziałek musimy pozostawać w mieście.
— A to dlaczego?
— Bo ja tu mam zamyślany w poniedziałek inny zarobek.
— Czy ta-a-k? — rzekł przeciągle Fawel i rzucił na Hawę długie spojrzenie, pełne podziwu nad energią takiego małego chłopca.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Iwan Franko.