Hawa/IV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Hawa |
Podtytuł | obrazek z natury |
Pochodzenie | Obrazki galicyjskie |
Wydawca | Księgarnia Polska |
Data wyd. | 1897 |
Miejsce wyd. | Lwów |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst Cały zbiór |
Indeks stron |
Przez cały tydzień chodził Hawa z Fawlem po wsiach, wykrzykując po pod oknami chat: „Czetyny, kożuszyny, wołosyny!“ Bronił się od psów wiejskich grubym kosturem, targował się z chłopami, jak stary, i z zawiścią spoglądał na chłopskie dzieci, swobodnie igrające na podwórzach lub na pastwiskach. Lecz że to była pora robocza, więc handel szedł słabo i ze skąpą zdobyczą wrócili obaj w piątek wieczorem do Drohobycza. Sierć wieprzową zaniósł Hawa do szczotkarza i spieniężył ją dość dobrze; resztę zakupił od niego sam Fawel, ale zarobek tygodniowy nie dał nawet guldena. Hawa się skrzywił.
— Nie bój się, głupi — rzekł Fawel. — Czegożeś ty chciał? Teraz lato, robota w polu, a nasz interes dopiero w zimie dobry. W zimie czasem kupisz i skórkę z zająca, z borsuka lub nawet z kuny, w zimie goje wieprze biją, to wtenczas dla nas żniwo.
Ale Hawa nie słuchał już. To były dalekie widoki, a dla niego to nie wystarczało. Zaraz na drugi dzień, chociaż to był szabas, pobiegł do fabryki zapałek, którą świeżo założono w Drohobyczu, i kupił hurtem za całego guldena zapałek i osobno paczek zapałkowych. Natychmiast też, nie zważając na dzień święty i na niezadowolenie swej opiekunki, zaczął nakładać zapałki do paczek. Pracował zwolna, z wyrachowaniem, i do wieczora niedzieli miał napełnionych 150 paczek, każda po cencie.
Nastąpił poniedziałek, dzień targowy w Drohobyczu. Hawa, nabrawszy zapałek, rzucił się na targowicę, na rynek, na place pomiędzy wozy, wykrzykując co sił:
— Śyriki świeże, śyriki!
Był to pomysł nowy, więc wkrótce obstąpiły go baby i chłopy. Chociaż niedaleko, na podsieniu było mnóstwo kramów ze siarnikami i wszelkimi drobiazgami gospodarskimi, mimo to kupowano u niego chętnie. Nie jeden nie chciał odejść od woza, by mu czego nie skradziono, inny kupował dlatego, że na podsieniu wielki ścisk, a tu można wygodnie wybrać, a inny poprostu dlatego, że drudzy kupują. Do wieczora Hawa rozsprzedał cały swój kram i zarobił 50 ct. na guldenie.
— Ny, Bogu dzięki — rzekł — jak na początek, to wcale dobrze!
Odtąd dwojakie prowadził życie: przez cały tydzień chodził z Fawlem po wsiach za szczeciną i włosieniem, a w poniedziałek uwijał się po targach ze siarnikami. Z czasem rozszerzał się zakres tego handlu.
— A nie masz ty batogów, żydku? — zapytał pewnego razu chłop, któremu Hawa zaofiarował swe zapałki.
— Batogów? — powtórzył Hawa. — Na co batogów?
On myślał, że chłop kpi sobie z niego.
— Jak to na co? Na sprzedaż. Kupiłbym, a nie chce mi się iść na podsienie.
— A skąd ja mam mieć batogi?
— Jak to skąd? Żyd powinien mieć wszystko.
Słowa te utkwiły Hawie głęboko w pamięci.
— Wiecie co, nanaszku — rzekł po krótkiem namyśle — zaczekajcie chwileczkę, zaraz wam będą batogi.
I pobiegł wnet na podsienie i kupił pół tuzina batogów sznurkowych i rzemiennych, na wybór. Sprzedał je tego dnia bez zysku, bo drożej nie mógł brać, niż brali na podsieniu, a tam mu też taniej sprzedać nie chcieli. Ale w głowie jego już dojrzewała myśl jak dotrzeć do źródła, z którego biorą batogi przekupnie na podsieniu, i tam powtórzyć tę samą manipulacyę, jaka mu się tak świetnie udawała ze siarnikami.