<<< Dane tekstu >>>
Autor Kurt Matull, Matthias Blank
Tytuł Herbaciane róże
Wydawca Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o.
Data wyd. 13.4.1939
Druk drukarnia własna, Łódź
Miejsce wyd. Łódź
Tłumacz Anonimowy
Tytuł orygin. Tytuł cyklu:
Lord Lister, genannt Raffles, der grosse Unbekannte
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Herbaciane róże
Raffles w opałach

— Czyś widział swój wizerunek na pierwszej stronicy „Ilustracji?“ — zapytał Charley zdyszany po powrocie z porannej przechadzki.
Lord Lister, alias Raffles, występujący ostatnio pod nazwiskiem barona von Gelderna, strząsnął obojętnie popiół z papierosa.
— Pokaż...
Charley Brand podał swemu przyjacielowi ostatni numer „Ilustracji“. W rzeczy samej bardzo udany portret lorda Listera znajdował się na jednej z pierwszych stronic. Baxter, szef policji, trafił widocznie na jakiegoś znakomitego rysownika: Nasuwało się jednak pytanie, czy umieszczenie tego rysunku miało na celu ułatwienie policji schwytania Rafflesa, czy też poprostu chodziło o spopularyzowanie wśród publiczności i tak już dobrze znanej postaci.
— Źle się składa, że właściciel domu, w którym mieszkamy, abonuje stale tę samą „Ilustrację“...
Obawy Rafflesa okazały się uzasadnione. Zaledwie właściciel domu rzucił okiem na numer pisma — skoczył jak oparzony ze swego fotela, przewrócił gospodynię, podającą mu poranną kawę i krzyknął głośno:
— Poczekaj tylko trochę, szlachetny przyjacielu ludzkości, już ja cię urządzę! Co za wstyd! Raffles pod moim dachem!
Tak, jak stał, wyszedł z domu i ruszył prosto w stronę Scotland Yardu.
Mister Rever, takie bowiem nazwisko nosił gospodarz lorda Listera, mieszkał nad swym lokatorem. Raffles usłyszał nagle hałas tłuczonych naczyń.
— Mister Rever wstał widać dzisiaj w złym humorze, — rzekł z uśmiechem. — Rozpoczyna dzień od tłuczenia szkła.
Charley Brand zbliżył się do okna i wyjrzał na ulicę.
— Do stu piorunów! — zaklął. — Mister Rever — biegnie tak szybko, jak gdyby goniły go psy gończe...
— Pod pachą trzymał ostatni numer „Ilustracji“, — dodał lord Lister.
— Masz rację... Prawdopodobnie biegnie do Baxtera... Co robić?
— Hm... Sprawa przedstawia się tym razem dość poważnie — rzekł Raffles. — Jaka szkoda! Z niechęcią myślę o opuszczeniu Londynu. Znów będę musiał zmieniać nazwisko. Nie wiem nawet, czy potrafię się z tej przygody wywinąć... W każdym razie mam pewien plan...
Zbliżył się do swego przyjaciela i począł tłumaczyć mu coś szybko... Charley od czasu do czasu kiwał głową, na znak, że zrozumiał.
— All right! — zawołał Charley, kładąc czapkę — mam nadzieję, że nowy kawał uda ci się.
Po wyjściu Charleya. Raffles wszedł do swej sypialni i począł pakować kufry. Pochłonięty tą robotą, usłyszał nagle dźwięk dzwonka.
Był to Baxter...

Mister Rever wszedł do gabinetu szefa Scotland Yardu w momencie, gdy ten ostatni spożywał śniadanie.
Baxter spojrzał nań z wściekłością
— Czy nie zna pan najprostszych zasad grzeczności, mój panie? — zawołał. — Czy nie wie pan, że puka się przed wejściem do gabinetu? A może uważa pan mój gabinet za stajnię?
Mister Rever był człowiekiem cierpiącym na astmę. Droga z domu do Scotland Yardu zmęczyła go do tego stopnia, że z trudem chwytał powietrze. Przywitany niezbyt uprzejmie przez Baxtera, nie mógł wydobyć z siebie głosu.
— Czego pan sobie życzy? — zapytał Marholm.
Mister Rever wciąż usiłował złapać bezskutecznie oddech.
— Niechże pan powie choć słowo — niecierpliwił się Marholm.
— Co on wyprawia? — zapytał Baxter, który wreszcie skończył śniadanie. — Co on robi?
— Ćwiczenia oddechowe, inspektorze...
Kamienicznik odzyskał wreszcie mowę.
— Czy mam honor...
— Tak, ma pan...
Rever spojrzał surowo na Marholma.
— Pozwólcie, u licha, wytłumaczyć się temu panu, Marholm — zawołał Baxter.
— Czy mam honor mówić ze sławnym inspektorem Scotland Yardu?
— Proszę się zwrócić do pana, siedzącego w głębi — dodał Marholm, wskazując na inspektora.
— Czy zna pan tego człowieka? — zapytał bez wstępu Rever, pokazując podobiznę Rafflesa w „Ilustracji“.
Marholm wybuchnął śmiechem.
— Co za pytanie?... Ktoby go nie znał?
Inspektor Baxter wpadał w wściekłość ilekroć ktokolwiek, nawet mimowoli wspominał o Rafflesie. Zaledwie rzucił okiem na numer „Ilustracji“, zawołał z gniewem.
— Co to za głupie pytania? Oczywiście, że wiem... To jest Raffles.
— Czy napewno? — zapytał raz jeszcze Rever.
— Napewno.
— W takim razie to nie jest Raffles — odparł Rever.
Baxter zaczerwienił się, jak piwonia.
— Czego więc pan od nas chce? Proszę tłumaczyć się szybciej, bo nie mamy czasu na tego rodzaju sprawy.
— Trzeba było powiedzieć mi to odrazu — odparł Rever urażony. — Zwrócę się więc do kogo innego w sprawie aresztowania barona von Gelderna, alias Rafflesa!
Skierował się w stronę drzwi. Jednym skokiem Baxter znalazł się tuż obok niego i przytrzymał go za połę płaszcza.
— Stop! Czy miałoby to znaczyć, że pan wie, gdzie się obecnie znajduje baron von Geldern czyli Raffles? Czy mógłby pan nas tam zaprowadzić? Jak panu wiadomo, oczekiwałaby pana poważna nagroda.
— Nie żądam nagrody. Sama myśl, że ten łotr znajdzie się pod kluczem wystarczy mi najzupełniej — odparł Rever.
Kamienicznik wyjaśnił więc Baxterowi, że Raffles mieszka u niego od dłuższego czasu jako baron von Geldern. Nigdy w życiu nie przyszłoby mu do głowy, — mówił, — że ten elegancki młody człowiek może być poszukiwanym przez policję przestępcą.
— To okropny człowiek, inspektorze... Miesza się do rzeczy, które do niego nie należą. Proszę sobie wyobrazić, że posiada niezwykłą słabość do osłów. Nie pozwala ich bić.
— To niesłychane — oświadczył Marholm. — Zajmuje się osłami?... Trzeba przyznać, że i panem zajmował się dość długo, inspektorze...
Baxter uderzył pięścią w stół.
— Marholm, proszę się nie zapominać...
— Wracając do tematu, — przerwał mister Rever rozpoczynającą się kłótnię, — dziś rano spostrzegłem podobiznę Rafflesa w „Ilustracji“... Uczyniło to na mnie olbrzymie wrażenie. Czymprędzej przybiegłem tutaj, do Scotland Yardu... Mam nadzieję, że tylko pan potrafi go unieszkodliwić.
Baxter wydał detektywom rozkaz, aby natychmiast przygotowali się do nowej wyprawy. W parę minut później, auto policyjne zatrzymało się przed domem, w którym mieszkał baron.
Baxter zadzwonił do drzwi.
Raffles zajęty był właśnie pakowaniem waliz.
— Nasza policja zaczyna działać sprawnie — mruknął. — Mogą zaczekać trochę.
Nie przerywając swoich zajęć, w dalszym ciągu przestawiał meble i zwijał w rulony perskie dywany, wyścielające wszystkie pokoje.
— Co za nieprzyjemna robota! — szepnął do siebie.
Baxter tymczasem niecierpliwił się coraz bardziej. Dzwonił tak głośno, że aż zwracał uwagę przechodniów na ulicy.
— Nie chce otworzyć — rzekł wreszcie do Marholma.
— Stwierdziłem to od kilku minut — odparł Marholm.
— Trzeba będzie wyłamać drzwi!
W ciągu pięciu minut rozkaz ten został wykonany.
— Stać — zawołał Baxter. — Wejdę pierwszy.
Baxter ruszył przodem i otworzył drzwi.
— Wszystko przygotowane do wyjazdu... Ale tym razem przeliczyłeś się, ptaszku!
Baxter otworzył następne drzwi i jak wryty zatrzymał się w progu.
Raffles ubrany, jak do podróży, siedział spokojnie w fotelu i palił papierosa. Na widok wchodzącego Baxtera odwrócił powoli głowę.
— Mógłby pan zapukać, wchodząc do cudzego pokoju... Wymaga tego zwykła uprzejmość.
— Do diabła z uprzejmością — wrzasnął Baxter. — Kpię sobie z tych wszystkich głupstw!
— Tylko dlatego, że otrzymał pan bardzo liche wychowanie, inspektorze...
Uwaga ta jeszcze bardziej podnieciła Baxtera. Skoczył naprzód, stanął przed Rafflesem i zaciskając pięści, zawołał:
— Raz wreszcie skończą się twoje żarty. Porachujemy się! Jesteś moim więźniem!
Raffles powoli założył nogę na nogę.
— Ja pańskim więźniem, inspektorze? Pierwszy raz o tym słyszę... Niech się pan nie denerwuje, gdyż to szkodzi zdrowiu... Zdrowie pańskie posiada dla mnie pierwszorzędne znaczenie: bez pana kawały moje byłyby pozbawione pikanterii.
Baxter, blady z wściekłości, zwrócił się w stronę Marholma.
— Bezczelność tego człowieka przekracza wszelkie granice...
Mister Rever, który dotychczas trzymał się lękliwie za Marholmem, wysunął się naprzód.
— To pan, panie baronie... — rzekł zacinając się — i taki człowiek śmiał grozić mi wczoraj za to, że biłem batem po uszach mego osła.
— Nie lubię, gdy się ktoś znęca nad uszami swego bliźniego, — odparł Raffles. Inspektor Baxter może to panu potwierdzić.
Baxter miał już dosyć tej rozmowy:
— Wstać i naprzód marsz!
— Czy pan służył w wojsku? — zapytał Raffles, nie ruszając się z miejsca.
— Jeśli pan się nie podniesie, zabiorę pana wraz z fotelem — zawołał Baxter.
— Narazi się pan na zarzut bezprawnego zaboru cudzego mebla — rzekł. — To naprawdę zbyteczne. Jeśli pan chce, abym stąd zniknął, uczynię to w mgnieniu oka.
Wstał i skierował się w stronę drzwi wiodących do sąsiedniego pokoju. Otworzył je błyskawicznie i równie szybko zamknął je za sobą.
Zanim Baxter zdążył się zorientować, Raffles zniknął.
— Otoczyć dom! Nie spuszczać oka z poszczególnych pokoi! — zakomenderował.
Policjanci wykonali rozkaz.
— Zbyteczny trud, inspektorze — wtrącił się mister Rever. — Pokój, do którego schronił się Raffles, ma tylko jedno wyjście, mianowicie to, przez które wszedł... Raffles sam zamknął się w pułapce...
— Naprzód więc! — zawołał Baxter.
Policjanci rzucili się do sąsiedniego pokoju. Nigdzie jednak nie widać było śladu Rafflesa. Meble co prawda były poprzestawiane i dywany zwinięte, ale Raffles przepadł, jak kamień w wodę.
— Przejdźmy do innych pokoi! — zawołał Baxter.
— Trzeba będzie powrócić do pokoju, w którym byliśmy przed chwilą — odparł kamienicznik. Pokój ten nie ma innego wyjścia.
— Nie mógł przecież przejść przez mur! — zawołał Baxter.
— Dlaczego nie? Nie widzę przeszkód, z powodu których Raffles nie mógłby rozbić ściany, skoro nasz zacny szef zawsze rozbija otwarte drzwi...
Na szczęście Baxter nie dosłyszał tej uprzejmej uwagi, gdyż zajęty był opukiwaniem ścian i zaglądaniem pod obrazy.
W tej samej chwili od strony klatki schodowej rozległ się jakiś hałas. Do mieszkania weszło pięciu mężczyzn, pod przewodnictwem Charleya Branda. Charley, stosownie do okoliczności, zmienił zupełnie swą powierzchowność. Przyprawił sobie mała siwiejącą bródkę a ciemne okulary przysłoniły jego błękitne oczy. Nie przejmując się obecnością policji, usiadł za stołem i rozpoczął spisywanie mebli.
— Jedna szafa z lustrem... kanapa... 4 dywany. Proszę zabrać to wszystko!
— Stop! — zawołał Rever, widząc, że mężczyźni zabierają się na serio do opróżniania lokalu. — Pan chyba oszalał, mój panie: to mój dom.
Charley Brand wzruszył ramionami:
— Całe urządzenie zostało zajęte i sprzedane. Oto wyrok.
Właściciel mieszkania, którego należność za komorne została całkowicie uregulowana w terminie, nie miał podstawy do zgłoszenia sprzeciwu.
Odpis wyroku był sfałszowany. Baxter jednak nie podejrzewał zupełnie podstępu.
Wynoszenie mebli trwało przeszło godzinę. Tragarze umieścili wszystko w wielkim wozie meblowym, stojącym przed domem, i ruszyli w drogę.
Baxter tymczasem krążył po opustoszałym mieszkaniu, jak dusza potępiona. Raffles zniknął jak cień.
— Znów niewyjaśniona zagadka, Marholm — rzekł inspektor. — Wyczuwam w tym coś nadprzyrodzonego...
Nagle odezwał się dzwonek. We drzwiach ukazał się jeden z tragarzy, którzy przed chwilą opuścili mieszkanie. Dźwigał na plecach ciężki dywan a w ręku trzymał list:
— Do pana inspektora Baxtera — rzekł.
Przeczuwając nieszczęście, Baxter pochwycił list drżącymi dłońmi.
„Drogi inspektorze! — czytał. — Człowiek ten przynosi panu mój całun.“
Baxter przerwał i zwrócił się do nieznajomego mężczyzny.
— Co pan tam ma, przyjacielu?
— Dywan, panie inspektorze...
Marholm roześmiał się głośno.
— Czy naprawdę pan nie rozumie? Całun... Ha... ha... ha... ha... Zawinął się w dywan i kazał się wynieść... Raffles, wyniesiony z mieszkania na podstawie sądowego wyroku!... Można pęknąć ze śmiechu!...
— Pęknijcie już raz nareszcie! — zaklął Baxter.
— Przed tym jeszcze chcę usłyszeć koniec listu...
„Przysyłam panu mój całun, który chwilowi przybrał formę dywanu — czytał dalej Baxter. Dusza moja błądzi w przestworzach i czuje się bezpieczna. Jednakże, postanowiłem się zmaterializować... Przykro mi niezmiernie, inspektorze, że musiałem tak nagle pożegnać się z panem, ale to pański wina. Całun mój powierzam opiece Scotland Yardu. Pozostaje zawsze panu życzliwy
John C. Raffles.“
— Pierwszy raz spotykam się z czymś podobnym — wrzasnął Baxter, powracając do pokoju.
— Uciekł... Uciekł i kwita!
Mister Rever potrząsnął głową.
— Ciekawe, czy jest on jeszcze w Londynie? — zapytał.
— Przypuszczam, że tak.
Baxter drgnął.
— Do roboty! Musimy odnaleźć Rafflesa! — zawołał.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Matthias Blank, Kurt Matull i tłumacza: anonimowy.