Herkules nowożytny i inne wesołe rzeczy/Posłowie
<<< Dane tekstu | |
Autor | |
Tytuł | Posłowie |
Pochodzenie | Herkules nowożytny i inne wesołe rzeczy |
Wydawca | Wojciech Meisels |
Data wyd. | 1933 |
Druk | Drukarnia Narodowa w Krakowie |
Miejsce wyd. | Kraków |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały zbiór |
Indeks stron |
Czytelnika powieści „W roztokach“, wpatrzonego w to, co w dziele tem jest najważniejsze, w obraz homeryckiej walki dwóch pokoleń, dwu formacyj spolecznych skupienia wiejskiego, słowem, czytelnika uważnego na wartości epickie utworu uderzyć musi postać bohatera, Franka Rakoczego. Bezsprzecznie jest w niej coś, co w epickim obrazie roztok pobrzmiewa dysonansem. Ten szermierz nowego porządku niewątpliwie sam w sobie nie jest dostatecznie uporządkowany, ma na zbroi swej wyraźnie skazę, która zapowiada dalsze rozdarcie. W chwilach nierzadko stanowczych, wymagających sprężenia woli do walki, rzucenia się calkowitego w jednym kierunku, — jego znagla nachodzą smutki, zniechęcenie, cofa się przed decyzją twardą i męską, chwieje się, i on także „chcialby przestać, i usiąść, i zalać się lzami“. Nie jest on wyraźnie z rodu zwycięzców.
A właśnie taka rozszczepiona w sobie struktura psychiczna bohatera wydaje się w tem dziele elementem najbardziej subjektywnym, wniesionym tam z duszy samego twórcy. Wiemy od samego autora, że w znacznym stopniu utożsamiał się on z Frankiem Rakoczym. Uderzyć zaś musi owa nuta osobista w dziele tem bardziej, im jaśniej uprzytomnimy sobie, że Orkan w poprzednich dziełach swych, odtwarzając życie wsi, od „Nowel” aż po „Komorników“, wprost jakby programowo unikał wkładów subjektywnych, konsekwentnie zmierzał do objektywnego, wiernego odtwarzania szczerej prawdy rzeczy. Teraz, „W roztokach”, nie wytrwał przy programie, nie zdołał założyć tamy wdzierającej się fali subjektywizmu tak osobliwego pokroju: własnego smutku rozdarcia.
Wszystko jedno, jak nazwiemy to znamię psychiczne bohatera i jego rodzica, tę jego chwiejność i zwątlałość woli, z jakiem je zwiążemy zjawiskiem literackiem. Czy to jest kordjanizm, czy też podmuch dekadentyzmu, który od Krakowa, czy od bliższego Tetmajerowego Ludźmierza, zawiał aż w porębiańska roztokę, — istota zauważonego rysu pozostanie tasama, a spostrzeżenie słuszne. Wszystko jedno tem bardziej, że przecież oba terminy literackie oznaczają ustroje psychiczne bardzo pokrewne, jak o tem świadczyć może choćby wysoce znamienny odczyt K. Tetmajera o „Kordjanie“ z racji krakowskiej premjery dramatu. Poeta ustalił tam wyrażnie między bohaterem Słowackiego a swem pokoleniem braterstwo dusz. Mniejsza więc o termin i dochodzenie genetyczne.
Nie na tem również miejscu godzi się dochodzić, do jakiego stopnia to wplecione niespodzianie pasmo liryczne zwikłało i osłabiło jednolitość osnowy epickiej tamtego dziela Orkana. Obecnie obchodzi nas sama w sobie dziwność podkreślanego zjawiska, zwłaszcza zaś jego dalsze etapy i wynikające z niego konsekwencje rozwojowe. Ów bowiem Orkanowy liryzm smutku, który dawniej szukał byt sobie ujścia w twórczości poetyckiej, spotężniał z czasem najwyraźniej, a wtargnąwszy w sferę twórczości powieściowej, stal się punktem wyjścia fermentu wewnętrznego, a w rezultacie całkowitego przegrupowania stosunków uczuciowych twórcy do świata i do siebie. Wyrazem takiego fermentu i przegrupowania staną się przedewszystkiem następne zbiory nowel: „Herkules nowożytny“ (także epilog dramatyczny „Franek Rakoczy“), i „Milość pasterska“; konsekwencje jego sięgną zresztą bardzo daleko, bo aż do „Listów ze wsi“, one też wogóle dadzą nam wyznaczniki dalszego rozwoju wewnętrznego twórcy i jego artyzmu.
Jakżeż się ten proces zawiązał i rozegral?
Poza przyrodzonemi dyspozycjami liryka, i to par excellence liryka smutku, poza ewentualnemi nawiewami melancholji tetmajerowskiej, miał Orkan w swem życiu wewnętrznem dość racyj do rozdarć i cierpień. Zaznaczyć warto jedną chociażby, wybitnie swoistą. Dał jej poeta wyraz w wierszu „Powiadali mi chrześni...“. W swoim zakresie jest ten utwór tak głęboko osobisty, że aż ogólno ludzki, podobnie jak Mickiewicza „Jest u mnie kraj...“, Norwida „Źle, źle zawsze i wszędzie...“. Zaleskiego „U nas inaczej...“, te perły liryki, wyrażającej boleść wyrwania poety z ojcowizny uczuciowej, Mówi ów wiersz Orkana o cierpieniu czlowieka, wrośniętego organicznie w swój świat wiejski, a wyrwanego zeń i rzuconego w wiry wielkomiejskie, wyrwanego nie fizycznie tylko. Jest to także „krzyk, co był z tego pokolenia“, echo przeżyć, z któremi porać się musial niejeden z rówieśnych, będących w podobnem położeniu uczuciowem. Taki zastrzał smutku i takie rozdarcie nie zabliźniają się łatwo; dusza, co je nosi, dusza twórcy, dążąca do wyrażenia się wpełni, reagować tu będzie cierpieniem długo i głęboko.
Smutek Orkana nie może więc dziwić. Ale w tragedji Rakoczego wyraziło się coś więcej niż smutek, jest w niej echo wielkiej przegranej, czekającej młodego szermierza zaraz na progu wejścia w „wiek męski, wiek klęski“. Porażka bohatera powieści jest również niewątpliwie zobrazowaniem klęski, doznanej w sobie przez samego twórcę. I on przecież, silnie reagując uczuciowo na nawale nędzy i krzywdy, usiłował przeciwstawić się jej, pójść w zapasy z zastygłym porządkiem świata. I na niego w jakimś momencie przyszlo bolesne rozeznanie granic swej siły; dotkliwie ujawniła mu się gorzka prawda, że nie tak to łatwo wyważać bryłę życia z posad starego świata i wypychać ją na nowe tory. Krótko mówiąc, runęło w młodym twórcy romantyczne pojęcie życia i własnej jego w niem roli. W caliznę buńczucznego jego męstwa młodości wniknął był na drogach życia zaczyn zwątpień i zburzył dotychczasową prostolinijność. Na wiosenny zasiew wiary i entuzjazmu powiało przymrozkiem rozczarowania.
Rozczarowanie było wielostronne. Nie odjęły mu się umiłowania dotąd najgłębsze. Utrudzony tłum syzyfów, który od początku tak bliski, najczcigodniejszy był prometejskim marzeniom twórcy, przy zetknięciu się bliższem jakżeż zszarzał, w jakichże ujawnił się skazach, jak się stał prawie nienawistny! Obmierzłą stała się entuzjaście tępa przyziemność, zabiegi o brzuch, pozioma niemrawość masy ludzkiej. Równocześnie jednak rozczarowanie sięgnęło z drugiej strony także w tajń duchową samego twórcy, poderwało jego wiarę w siebie, cynicznie odsłoniło skryte zakamarki słabości jednostki niby to wyższej, łomkość heroicznego wytrwania w pustce, chytrze wślizgującą się i w niego także zdradę wysokich przeznaczeń duszy samotniczej, kryte upodobanie w namuliskach kuszącej wygody; słowem, ostry samokrytycyzm twórcy odważył był na wadze i lekkim znalazł sam ów młodzieńczy prometeizm jego duszy.
Ten kryzys i klęska wewnętrzna tem głębiej sięgnęły w duszę i tem boleśniej się uświadomiły Orkanowi, że znalazły uwydatnienie w zewnętrznym toku życia. Jak mniemać wolno, główny moment owego kryzysu przypada gdzieś na czas około 1905 r. Nie odbiegniemy chyba od prawdy, przyjmując, że wpływ pewien na ów proces miały także wypadki zewnętrzne, wstrząs, jakiego doznało podówczas społeczeństwo polskie w związku z rewolucją rosyjską. Niewyłączone, że wpływ był wcale znaczny. Zaważył i na Orkanie ten okres zamętu ideowego, jeden z przykrzejszych, w jakie niewola wpędzała dusze polskie. Orkan, podobnie jak szersze koła radykalnej inteligencji (tej np., której wyrazem była krakowska „Krytyka“), uważał wypadki w Rosji za wyzyw, rzucony przez historję również i Polsce, za wyzyw do powstania. Ale ani w sobie, widać, ani w narodzie nie znajdował sił dosyć, by wyzywowi móc uczynić zadość. Mamy w ówczesnej jego poezji ślady takiego szarpania się w sobie z własną niemocą, mówi o nich n. p. wiersz „Naszła nas burza w czasie spania...“
Niebawem zaś, po żałosnym końcu wypadków w Królestwie Orkan, nie sam jeden zresztą z literatów, dał się ogarnąć fali jakby samobiczownictwa. To charakterystyczne kajanie się ze słabości ówczesnego pokolenia trubadurów bohaterszczyzny dostarczyło sporo tematu pracującemu wtedy w „kuźni bluźnierstw“ Irzykowskiemu. Orkan zresztą sam na sobie przeprowadził był rychło taką kurację ironjoleczniczą; uczynił to zaś szczerze i bezwzględnie, z całą właściwą sobie zapamiętałością. Smutki rozczarowanego romantyka leczyć jął odtrutką ironji i sarkazmu.
Uderzająca jest ta nagła nawała ironji w dziele literackiem Orkana, dla którego ironja czy humor były dotąd narzędziem nieznanem. Teraz rozparła się szeroko. Naładowany jest nią cały zbiór p. t. „Herkules nowożytny“, powraca ona raz po raz w późniejszych nowelach i poezjach. Kierunek jej, front jej uderzeń, układa się w tych samych dwóch wymiarach, w które wtargnęło rozczarowanie. Satyra Orkana ma ostrze obustronne, tnie i szarpie umiłowane dotąd nadewszystko zbiorowisko ludzkie, ale zarazem i jego samego, własną jego duszę, własne niedawne marzenia.
Zbiór nowel „Herkules nowożytny“ zajmuje na drodze rozwojowej Orkana pozycję analogiczną jak w twórczości Kasprowicza tom „O bohaterskim koniu i walącym się domu“, jest antidotum na niedawny patos w ujmowaniu spraw tego świata. Szczególnie ostrym sarkazmem wytrawia autor emfazę niedawnych swych zapędów społeczno-reformatorskich. Dostrzegł już, że nikt tak znów gwałtownie nie czeka na donkiszoterję zbawicielską — z rodzaju Herkulesów nowożytnych — Kurzawy z Jurgowa, na jego zmagania się z potworem krzywdy i zła; ludzie w zwyczajnym porządku osiedziali doskonale się obchodzą bez jego nieproszonych interwencyj, prawo zaś panujące doraźny z niemi czyni porządek. Ci ludzie zresztą, nawet owi z „krainy kęp i wiecznej nędzy“, sami wcale skorzy są do posiewu krzywdy na własną rękę, do znęcania się np. nad bezbronna, pomyloną trochę istotą. Tymczasem ci właśnie, z biednych, najbiedniejsi, smutni pomyleńcy, wyłączeni poza nawias społeczeństwa, istoty upośledzone w rodzaju Wojtka-Szczepana, Cyrka, „Djabła“, oni to przyostali się w sercu Franka Rakoczego (z „epilogu“-samosatyry) najdłużej. A właśnie wieś z twardą obojętnością wypchnęla ich poza swój obręb. Wypadło więc i ją smagnąć na odlew biczem sarkazmu.
Nad takim zaś światem, kłębowiskiem małości i samolubstwa, czuwa nie prawo wyższego ładu, ale kamienna obojętność kosmosu. Tak to Orkan podówczas widział. Trzeba bowiem zaznaczyć, że miał on dość pomiernie naogół rozwinięty zmysł religijności (nie mógł się pod tym względem ani równać z Kasprowiczem) i w ciężkich swoich frasunkach kryzysu wewnętrznego z tej strony nie znajdował wspomożenia. Dla metafizycznego sensu istnienia nie miał on należytego wyczucia, nie szukal też w nim oparcia. W węższym zaś zakresie świata nie znalazł ochrony przed sceptycyzmem. W całej pełni panuje więc on w kręgu nowel ironicznych.
„Przykry moment”, w którym przez głupi przypadek zginął filozof i poeta Kopytko, piastujący w duszy „genjalne“ idee, przykry jest tylko dla niego; przypadkowi widzowie wypadku szybko przechodzą kolo niego do swych drobnych zajęć, a nad zmarłym „idee nawet nie fruwały w postaci białych motyli“. Tak to jest w świecie ludzkim i ponadludzkim. Czyż dziw, że twórca odcina się odeń ostrzem satyry?
Nie lepiej jednakowoż jest — jak wiemy — i w jego własnej duszy. To też i tu „świstaj, mój biczu!“ Ze szczególną zawziętością prześwietla Orkan sarkazmem swoim wnętrze duszy twórcy-pisarza, prześledza tajne skrytki jej kabotyństwa, zakłamań, nieszczerości, kryptofilisterstwa. Nie ostał się przed surowem okiem ironisty ni „sławny powieściopisarz” z noweli o Jędrzeju Bai, ni sam Prometeusz z Giewontu. A to znicowanie powołania poety, czy wogóle zawodu literata, który dotąd wydał się był przesłańcem, zwiastunem, prostującym ścieżki ludzkie dla przyszłego Dobra, wyrosło właśnie z pędu do bezlitosnej, dogłębnej rewizji dotychczasowych wartości, jest zarazem najwyraźniejszym może przejawem autosatyry. Bolesnym zabiegiem wszechstronnego samokrytycyzmu wytrawia Orkan w sobie prostotność dotychczasowego ujmowania świata, poddaje próbie ognia wszystkie swe dawne świętości i wiary, nie wyłączając wiary w siebie. Co się oprze w tym surowym procesie rewizyjnym nieubłaganemu spojrzeniu duszy-ośmiesznicy, będzie miało w sobie zaiste moc ostoi niewzruszonej.
Zbiór nowel ironicznych „Herkules nowożytny“ ukazał się po raz pierwszy w r. 1905, wydanie drugie wyszło (bez daty) w 1907 r. Tom zawierał wiersz wstępny i siedm początkowych nowel niniejszego wydania. Obecnie — z powodów, o których jest mowa w zamknięciu tomu „Miłość pasterska“ — dołączono tutaj do tamtego zespołu trzy dalsze opowiadania, wyjęte ze zbioru nowel p. t. „Wesele Prometeusza“ (1921). Są to mianowicie późniejsze nieco utwory, wykazujące mniejszą lub większą, niemniej wyraźną przewagę sarkazmu. Czołowy z nich, satyryczna opowieść o Prometeuszu, nie odbiega zresztą nawet czasowo zbyt daleko od głównego zbioru; ukazał się po raz pierwszy w „Krytyce“ już w 1909 r. W ten więc sposób utrzymany został w tak rozszerzonej całości tomu jednolity ton dominujący.
St. P.