Historja kołka w płocie/Rozdział XII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Historja kołka w płocie |
Podtytuł | według wiarygornych źródeł zebrana i spisana |
Wydawca | Piller i Gubrynowicz & Schmidt |
Data wyd. | 1874 |
Miejsce wyd. | Lwów, Warszawa |
Źródło | Skany na commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Stary kołek opowiada swe dzieje.
— Trzeba ci wiedzieć, kolego, że... byłem niegdyś gałęzią znakomitego dębu w borze... i...
— A! waćpan byłeś gałęzią! — szepnął młody — Nie dziw — pomyślał w sobie — że tak prędko zgnił... jam jest sam pniem i samoistniejszym, potrwam dłużej....
Zdziwicie się pewnie, że dęby tak rozumują, ale... gdybyście się przysłuchali kamieniom... moi panowie! za nic professorowie filozofii i dziennikarze... Na nieszczęście, w tym Bożym świecie jeden drugiego choć rodzeni bracia nie rozumiemy i dla tego głupszemi się sobie wydajemy niżeliśmy w istocie.
Stary tedy kołek tak dalej ciągnął historję swoją:
— Byłem gałęzią wielkiego i możnego dębu, ale cóż? co drugim na dobre wychodzi, mnie śmierć i zgubę przyniosło. Wiadomo ci, że gałęź rzadko prosto wyrasta, wygina się, krzywi i kapryśnie skręca mając swoje fantazje na złość pniowi, który ją podsyca... ja sobie rzuciłem się prosto i jak mnie widzisz, a raczej jak nie widzisz dziś, bom zgnił i chrust mnie zakrywa... wyszedłem z pnia gdyby drzewo osobne... Gospodarowałem sobie odrębnie i miałem minę niepodległego konaru.
Tymczasem licho nadało siekierę, która mnie za piękną powierzchowność śmiercią skarała.... Padłszy na ziemię, znalazłem się w stosie gałęzi krzywych, pokręconych i widocznie przeznaczonych na opał; myśl, że skończę tak licho w chłopskim piecu oburzyła mnie wówczas, ale kto wie czy nie lepiej było krócej się męczyć... W istocie, zawiózł mnie wieśniak pod chatę i rzucił na drewutnię, gdzie długi czas w najgorszem znajdowałem się towarzystwie, póki mnie w pilnej potrzebie nie wyciągniono jako zdatnego na kołek do płotu.
Los który cię czeka nie do zazdrości... wbity w ziemię a martwy, z pozorem drzewa a bez życia, musisz jak ja opleciony lichym chrustem stać w rzędzie z gawiedzią nie wiedzieć gdzie pozbieraną, i pełnić obowiązki stróża niemego, który na to wszystko jest narażony od czego ogród zasłania. Liche zielsko uwija ci się u nóg, czepia po ramionach, okrywa głowę i otrzęść się z niego nie możesz; plugawy chwast otacza cię i uciska...
Sroki i wrony siadają odpoczywać na twojem czole, gospodyni wiesza brudne szmaty i mokre garnki, a bydlę przychodzi ocierać boki... Wszystko to znosić potrzeba, stać, milczeć cierpliwie i nie ugiąć się. Gdybyż przynajmniej wszystkie kołki były jak ty dębowe... ale niestety! w ich liczbie są liche, cienkie, wyrostki, które natychmiast gniją, lada wiatr je łamie i upadek ich ciebie z sobą pociąga. Jabym stał jeszcze! ale płot obłamany całą siłą pociągnął mnie i na ziemię obalił!
Nim się to jednak stało miałem dosyć do zniesienia od perestupów i chmielu, od ptastwa i ślimaków, a każdy deszcz kropelkami drobnemi wciskający się między korę, zarody zgnilizny mi przynosił... Żyłem tak i skonać nie mogłem... wymyślne boleści przychodziły na mnie codziennie, a bezwładny nic a nic poradzić sobie nie mogłem... los mój był w ręku przeznaczenia... które mi sił do walki z sobą nie dało.
Nareszcie jednego poranku, gdy już od dawna wiatr nas rzędem wszystkich nagiął i pochylił, a kilku tylko twardszych płot na nogach trzymali, przyszło pod ciężarem bydła, które wtargnęło do sadu, runąć wszystkim razem na ziemię.
Tu inna poczęła się męczarnia... gorsza jeszcze, bośmy legli na wilgotnym owym gruncie gniotąc chwasty sobą, które zaraz powstać miały, a trzoda przeszła nam po karkach depcząc i zwiastowała, że odtąd nogi bydlęce dobijać nas będą powoli. Jeżeli bieda kołkowi, co stoi sobie w płocie o swej sile, to stokroć gorzej temu, który już leży na ziemi: gniją mu boki, zielsko używa go sobie za podporę i kto żyw, znęca się nad biedakiem...
Myśleliśmy z razu, że zaraz płot odmienią, a nas dźwigną choćby na pańską kuchnię, ale gospodarz znać nigdy tędy nie chadzał, parę razy jakiś człowiek postał tu nad nami kiwając głową i rzucono nas na ziemi, zdawało się na wieki... Część tylko szczęśliwszą kuchciki w pilnych razach zużytkowali na kuchnię, twardszych jednak i mniej przegniłych nie chwycili.
Oto rys dziejów moich — dodał stary kołek — chronologiczny pogląd na nie i wielkie epoki żywota, ale któż opisze dnie po maluteńku upływające, ciężkie, długie, nudne... poświęcone rozmyślaniom o marności świata i losie kołków biednych. Chyba od bałamutnej sroczki lub trzpiotowatego wróbla, który ci głowę brzydzi, dowiesz się co się na świecie bożym dzieje, czy dęby puściły w lesie, czy liść opadł jesienią, czy mróz go zwarzył na gałęziach...
Masz asindziej przedsmak przyszłości — dodał wzdychając stary kołek — ab uno disce omnes.