Historje baby Silichy/I
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Historje baby Silichy |
Pochodzenie | Róże panny Róży |
Wydawca | Wydawnictwo Polskie R. Wegner |
Data wyd. | 1938 |
Druk | Drukarnia Concordia |
Miejsce wyd. | Poznań |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały zbiór |
Indeks stron |
W każdem osiedlu, choćby najmniejszem, znajdzie się zawsze trzy rodzaje bab: Jędza Baba, Herod Baba i Wiedźma Baba. Im większe osiedle, tem ich więcej bywa i dlatego im większe ludzkie zbiorowisko, tem większe piekło.
Ale bywają osiedla, gdzie trafia się czwarty gatunek: Sokół Baba — ale takich mało bywa i na okolicę są sławne.
Otóż miałam szczęście, że u nas we wsi żyje dotąd Sokół Baba — znana szeroko i daleko Baba Silicha.
Bywałam u niej za młodych lat — i wtedy wydawała mi się już stara; bywam teraz i zda mi się taka sama. Za młodu prawiła mi baśnie i stare dzieje — teraz też chodzę do niej po naukę — bo Baba Silicha wszystko wie i na wszystko radę i sposób znajdzie.
W gospodarstwie, wiadomo, rzadki dzień bez straty, a rzadki miesiąc bez klęski.
Jak się tak trafi — bierze się i czyta różne naukowe książki — a jak one nie pomogą, pisze się do pani Karczewskiej, albo się ją osobiście zanudza — a jak i to nie pomoże — idę do Baby Silichy.
Czasem pomoże zielem, czy korzeniem, a zawsze pocieszy i uspokoi.
Mieszka w chacie dostatniej pod starą lipą, na wzgórku, skąd szeroko kraj widać.
Zwykle przędzie len na staroświeckiej przęślicy i zawsze wokoło niej pełno malutkich wnucząt. Przędzie i patrzy po świecie oczami spokojnemi, co mają barwę siwo błękitną, jak lniane kwiecie.
Gdy wejdziesz i rzekniesz: „dzień dobry“ — ani odpowie — ani spojrzy, ani się poruszy.
Dopiero jak się opamiętasz, czyja to chata i rzekniesz: „Pochwalony“ — odpowie ci: „na wieki“, zrobi ci miejsce na ławie i zagada łaskawie.
Masę historji Baby Silichy mogę wam powtórzyć, ale że jutro Trzeci Maj — to wam specjalnie o tem opowiem.
Poszłam po nabożeństwie Trzeciego Maja zeszłego roku do Baby Silichy po radę, bo mi się szpetnie marnowały kaczęta. Dzień był słoneczny i ciepły, Baba siedziała na ławce przed chatą — na prząśnicy, ale nie przędła, tylko patrzała po świecie.
Na bramie dworskiej, na ganku gminy i na szkole, jak kwiaty, kwitły narodowe flagi.
Wysłuchała Baba Silicha mojej sprawy, czy nie wysłuchała, bo zamiast co poradzić, powoli mówić zaczęła:
— Rozpowiadał mi nieboszczyk mąż taką rzecz: Było to szmat czasu temu, zaraz po Polskiej Wojnie, jak to panowie po lasach z carem się bili. Jakoś wczesną wiosną zjechało do wsi pięćdziesiąt kacapskich podwód od Kijowa z łojówkami (beczki z łojem). Drogi były przepastne, kacapi się zbuntowali, beczki rzucili na ulicy, omal kupca nie zabili i pojechali precz zpowrotem. Więc kupcy najęli naszych ludzi — i powieźli te łojówki do Terespola za Brześć — na polską stronę — jak to wtedy nazywali — bo tutaj panów Polaków car pobił — i zrobił ruski kraj.
A w Terespolu, jak zdawali łojówki, znalazł się jakiś polski panek i mówi do mojego: Gospodarzu, zapamiętajcie moje słowo: spalił car Polskę, a ona z popiołu wstanie.
Zamilkła Baba Silicha, przeszła oczami po ziemi — zatrzymała oczy na kwitnących flagach i chwiejąc głową — z cicha, uroczyście zakończyła:
— I bacz: wstała.
A potem popatrzała na mnie:
— Mówiliście o jakiejś biedzie?
Ale ja pochyliłam przed nią głowę.
— Odpowiedzieliście już, babo, że w ten dzień dzisiejszy nie godzi się myśleć i mówić o marnych, zdychających kaczętach!