Historya Wielkiego Księstwa Poznańskiego (1815–1852)/Okres V/15
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Historya Wielkiego Księstwa Poznańskiego (1815–1852) |
Część | Okres V |
Rozdział | Złamanie konwencyi |
Wydawca | Drukarnia nakładowa Braci Winiewiczów |
Data wyd. | 1918 |
Druk | Drukarnia nakładowa Braci Winiewiczów |
Miejsce wyd. | Poznań |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
W Odolanowie stał oddział polski pod dowództwem kapitana Murzynowskiego, zostającego pod rozkazami Feliksa Białoskórskiego, który główną kwaterę miał w Raszkowie. Te dwa miasteczka oddane były Białoskórskiemu układem, zawartym w Witaszycach. Białoskórski w wielkim rygorze trzymał wojsko swoje i surowo karał wszelkie wykroczenia. Gdy pijani chłopi 20 kwietnia zrzucili z ratusza orła pruskiego, kazał przybić go na dawne miejsce, żandarmi pruscy pod jego osłoną wykonywali spokojnie swe obowiązki.
Pomimo to podpułkownik Bonin, który znał dobrze warunki konwencyi jarosławieckiej, a nadto sam był obecny przy układzie w Witaszycach, postanowił 21 kwietnia, zebrawszy 5000 wojska, z dwóch stron uderzyć najprzód na Odolanów. Gdy Białoskórski otrzymał o tem wiadomość, nie chciał jej wierzyć, mówiąc, że byłoby niesłychanem, gdyby Bonin w tak haniebny sposób miał złamać konwencyą. Ale już jedna kolumna pod hr. Dohna ukazała się rano o 11 dnia 22 kwietnia pod Odolanowem.
Kapitan Wyganowski, który na przedmieściu dowodził kompanią kosynierów, wyszedł naprzeciw Prusakom i zapytał się, co znaczy zbliżenie się wojska pruskiego, na co otrzymał odpowiedź, że Polacy w przeciągu pół godziny mają opuścić miasto. Pobiegł więc Wyganowski do dowódcy Murzynowskiego z oznajmieniem żądania hr. Dohna, nim jednak Murzynowski mógł odpowiedzieć, już tyralierzy pruscy podsunęli się pod pierwsze zabudowania i strzelać zaczęli. Po pierwszych strzałach oświadczył Murzynowski, że gotów jest opuścić miasto, ale, że magazynów w tak krótkim czasie zabrać nie mógł, prosił o 2 godziny zwłoki. Hr. Dohna jednak na to przystać nie chciał i powtórnie uderzył. Prusacy zdobyli barykady i powoli posuwali się naprzód. Wtem na przedmieściu Polacy nagle z dwóch stron rzucili się na nieprzyjaciela i wyparli go znów z miasta. Na odgłos dzwonów, w które uderzono na trwogę, przybiegli kosynierzy z okolicznych wsi, Dohna zaledwie zdołał schronić się do gęstego lasu, pozostawiając na placu jednego zabitego i 2 rannych, a resztę rannych zabierając ze sobą. Polacy stracili 7 ludzi w zabitych i 18 w rannych.
W tym czasie oddział huzarów pod dowództwem porucznika Schaurotha, przeznaczony do zdobycia Odolanowa, ciągnąc od Ostrowa, napotkał pod W. Topolą 18—20 chłopów z Jankowa, którzy biegli na pomoc Polakom w Odolanowie. Ci za radą ks. proboszcza Ruszkiewicza z Ostrowa już powracali do domu, gdy ich huzarzy otoczyli, ale choć chłopi kosy rzucili na ziemię, Schauroth rozkazał siec ich szablami. Trzem z tych nieszczęśliwych udało się uciec do pobliskiej wsi i tam się ukryli. Tymczasem nadeszła piechota pruska. Kazano żołnierzom przeszukać wszystkie domy w W. Topoli i wyciągnąć zbiegów z ukrycia. Wszystkich trzech odszukano i w oczach wielu świadków zabito, wieś okropnie splądrowano, wielu mieszkańców poraniono i 13 ludzi jako jeńców uprowadzono.[1]
Po tych bohaterskich czynach huzarzy ruszyli do Odolanowa, ale tu już nie zastali Polaków, którzy na wiadomość o ich zbliżaniu się zburzyli most na Baryczy i pomaszerowali do Raszkowa.
W ten sam wieczór wysłał Białoskórski mianowanego przez Willisena radcę ziemiańskiego Zecha i porucznika legionu akademickiego Jana Koźmiana do Bonina, żądając wyjaśnienia. Ale skoro się pokazali w Krotoszynie, pospólstwo żydowsko-niemieckie pobiło ich i wtrąciło do więzienia, gdzie całą noc przebyli. Dopiero nazajutrz rano, 23 kwietnia, wezwał ich Bonin do siebie i bezczelnie powiedział im, że nic nie wie o Willisenowskim układzie i że Polacy po trzech dniach, t. j. 26 kwietnia opuścić mają Raszków i powrócić do Pleszewa.
Przeciwko temu wysłał Białoskórski protest do Colomba, do ministra wojny Reyhera, do Willisena i do komitetu narodowego. Ale komitet odpowiedział, że najlepiejby Białoskórski postąpił sobie, gdyby dla miłego pokoju ustąpił i doniósł o tem Mierosławskiemu.
Ponieważ od Colomba, który znajdował się o 12 mil stamtąd, żadna wiadomość nie nadeszła, postanowił Białoskórski opuścić Raszków w południe 26 kwietnia. Ale już o 4 rano spostrzegł z trzech stron kolumny pruskie. Dał więc rozkaz do wymarszu. Naprzód szły wozy z żywnością i rannymi z pod Odolanowa. Tym pociągom przecięli drogę o sto kroków za miastem kirasyerzy, strzelając i nacierając szablami. Wtedy 7 rannych zeskoczyło z wozów i dało ognia. Jeden żołnierz spadł z konia, oficer hr. Hochkirch został ranny, poczem kirasyerzy cofnęli się. Gdy zaś ponownie z boku uderzyć zamierzali, nadbiegli kosynierzy i jazda polska i przepędzili kirasyerów do pobliskiego lasu. Wkrótce potem uderzyła piechota pruska. Przez pół godziny wstrzymywali ją strzelcy polscy, przyczem padł 19-letni Przeniewski obok ojca, który dopiero co powrócił z emigracyi i dowodził kompanią. Wreszcie na wezwanie Białoskórskiego zaniechał Bonin walki, poczem Polacy, zabierając z sobą rannych, spokojnie pomaszerowali do Pleszewa.[2]
Z Białoskórskim nie zdążył połączyć się składający się z 60 głów legion akademicki, który z przyzwoleniem Willisena ćwiczył się pod wodzą Edmunda Taczanowskiego w Pogrzebowie w służbie artyleryjskiej na drewnianej armatce. Otoczony przez kirasyerów i piechotę, poddał się bez wystrzału, miał bowiem od Białoskórskiego rozkaz nie stawiać wojsku pruskiemu oporu.[3] Wraz z legionem wzięto do niewoli trzech urzędników gospodarczych Wróblewskiego, Titza i Balickiego, i dwóch włościan, Swojaka i Zaleskiego, którzy przypadkiem tam się znaleźli.
Bonin obszedł się z pojmanymi wbrew wszelkiej sprawiedliwości. Pozbawiono ich broni i koni, ich osobistej własności, i wysłano jako jeńców wojennych do Kistrzyna, z wyjątkiem Taczanowskiego, którego z powodu choroby zatrzymano w więzieniu krotoszyńskiem. Nie przesłuchano ich nawet i ani Bonin ani później generał Pfuel nie zważali na ich protesty. Gdy żadnej od nich nie odebrali odpowiedzi (jednego tylko Adama Danysza, kazał Pfuel na prośbę rodziców wypuścić), zwrócili się 21 maja i 3 czerwca do prezesa ministrów Camphausena, ale dopiero 20 czerwca otrzymali wolność, nie zwrócono im jednak ani broni ani koni.[4]