Historyja prawdziwa o Janie Dubeltowym (Kraszewski, 1858)/IV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Historyja prawdziwa o Janie Dubeltowym
Pochodzenie Podróż do miasteczka
Wydawca S. Orgelbrand
Data wyd. 1858
Druk S. Orgelbrand
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Całe opowiadanie
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

IV.

Ów Jan wszakże nie powinien go był obudzać — byłto człowiek czterdziesto-kilko-letni, silny dość jeszcze, i resztkę młodości mający w wejrzeniu i uśmiechu, łysy, o ile się można było z pod szlafmycy domyślać — a w oczach jego tylko prawie niedostrzeżony niepokój o jakiemś wewnętrzném podrażnieniu świadczył. — Po sposobie ułożenia sukni, szlafmycy, po cerze delikatnéj i rękach niezapracowanych, poznać w nim było można człowieka, przywykłego do starań około siebie, do pewnego porządku i wygody. W rysach wiele było szlachetności, i tego, co jakby urągając się sobie, ludzie nazywają rasą. Nie można się było omylić, byłto człowiek niegdy zapewne zamożny, dostatni i dobrze wychowany, próżno szukałem w nim zrazu śladów szalu, zdziwiło mnie tylko, że się ciągle ku drzwiom, oknu i po za siebie, jakby z nałogu jakiegoś, oglądał.
Uśmiechnął się do mnie, gdyśmy sam na sam zostali, a że tuż przy drzwiach była ława dębowa, wskazał mi ją i piérwszy usiadł na niéj, widocznie zabierając się do rozmowy. Zaczął ją bardzo po cichu.
— Kogoż mam honor?
Powiedziałem mu, rumieniąc się, moje nazwisko.
— Chciałbym — rzekł kręcąc głową — równie się panu zarekomendować, ale tu zachodzi wielka trudność, rozmaicie mnie bowiem nazywają; ja sam różnie siebie zowię, stosownie do czasu i okoliczności, ksiądz Jacek przezwał mnie nie bez przyczyny Janem Dubeltowym, a więc niech i tak będzie... Gdyby tylko ten łotr nie nadszedł i nie przeszkodził, mógłbym panu o sobie wiele ciekawych rzeczy powiedziéć.
Zdumiałem się, sądząc, że ten wybryk stosował się do księdza Jacka.
— Kto taki? o kim pan mówisz? — spytałem żywo.
— A o tym, o tym... dodał cicho — o łotrze... juściż się powinieneś domyśléć — dodał z uśmiechem, wskazując poza siebie.
— Domyśléć się nie umiem, całkiem nie wiem o kim mowa.
— A! jakże niewiesz — przerwał z wymówką, wszakże wszyscy o tém wiedzą, i niepotrzebnie tylko z tego robią przed sobą tajemnicę. Waćpan jeszcze jesteś młody, bardzo młody, ale już powinieneś był poczuć i zrozumiéć o co chodzi.
— Powtarzam panu, że to dla mnie rzecz niezrozumiała...
— Domyślasz się, że mówię o drugim mnie, o tym łajdaku, co mi struł życie nieustannie bijąc się o posiadanie tego ciała, wszakże dla nikogo to nie tajném, że każdy nosi w sobie dwóch ludzi.
Spojrzałem nań wielkiemi oczyma.
— A! to widać, że się jeszcze w waści nie odezwał ten drugi — rzekł, widząc zdziwienie moje — no! to témbardzéj ostrzedz cię muszę. Zażył tabaki, obejrzał się ostrożnie, potrząsł głową, i tak powoli rozpoczął.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.