Historynka/Rozdział XXIV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Lucy Maud Montgomery
Tytuł Historynka
Wydawca Wydawnictwo J. Przeworskiego
Data wyd. 1936
Druk Zakłady Graficzne B. Wierzbicki i S-ka
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Janina Zawisza-Krasucka
Tytuł orygin. The Story Girl
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ XXIV
PAT UROCZONY

Tonęliśmy wszyscy w głębokiej rozpaczy — przynajmniej nasza „dzieciarnia“, zresztą również dorośli przyjmowali pewien udział w naszem zmartwieniu. Pat, nasz ukochany, niezastąpiony Paddy, był znowu chory i to chory poważnie.
W piątek zaczął grymasić i nawet nie chciał pić mleka. Nazajutrz rano wyciągnął się przed drzwiami wuja Rogera, położył łeb na przednich czarnych łapach i nie zwracał nawet na nikogo uwagi. Napróżno głaskaliśmy go i pieścili. Tylko, gdy Historynka zbliżyła się doń, miauknął żałośnie, jakby skarżąc się, że nie może mu w niczem pomóc. Usłyszawszy to miauczenie, Celinka, Fela i Sara Ray wybuchnęły płaczem, a my, chłopcy poczuliśmy się też jakoś niewyraźnie. Po kilku godzinach znalazłem Piotrka siedzącego w kuchni ciotki Oliwji z dziwnie czerwonemi oczami. Nie zapierał się, gdy mu wytknąłem, że płacze, lecz w żaden sposób nie chciał się przyznać, że płacze z powodu choroby Pata.
— Więc dlaczego płaczesz? — zapytałem.
— Dlatego — dlatego, że moja ciotka Jane umarła, — wybąkał zażenowany Piotrek.
— Przecież twoja ciotka Jane umarła dwa lata temu, — uśmiechnąłem się ironicznie.
— A czyż to nie wystarczający powód do płaczu? — bąknął Piotrek. — Już dwa lata kołaczę się bez niej po świecie, a dwa lata, to zawsze więcej, niż kilka dni.
— Jestem pewien, że płaczesz tylko dlatego, że Pat jest chory, — oznajmiłem stanowczo.
— Teżbym miał czego płakać! — oburzył się Piotrek, poczem odwrócił się do mnie plecami i odszedł, głośno gwiżdżąc.
Zastosowaliśmy oczywiście znowu słoninę pomieszaną z proszkiem i miksturą tą wysmarowaliśmy łapy i boki Patowi. Ale ku naszej rozpaczy Pat nie chciał się nawet polizać.
— Powiadam wam, że jest poważnie chory, — zauważył Piotrek ponuro. — Jeżeli kot nie dba o swój zewnętrzny wygląd, to najlepszy dowód, że mu śmierć zagląda w oczy.
— Żebyśmy chociaż wiedzieli, co mu jest, moglibyśmy może na to jakoś poradzić, — jęczała Historynka, głaszcząc swego ulubieńca po grzbiecie.
— Jabym wam powiedział, co mu jest, ale napewno będziecie się śmiać ze mnie, — mruknął Piotrek.
Spojrzeliśmy nań z zaciekawieniem.
— Piotrze Craig, co masz na myśli? — zapytała Fela.
— Właśnie to, co powiedziałem.
— Więc jeżeli wiesz, co jest Patowi, musisz nam powiedzieć, — rozkazała Historynka, podnosząc się z ziemi. Wypowiedziała ten rozkaz spokojnie i Piotrek usłuchał. Przypuszczam, że usłuchałby nawet wówczas, gdyby tym swoim melodyjnym głosikiem kazała mu rzucić się w głębiny morza. Zresztą ja sam nie byłbym pod tym względem lepszy od Piotrka.
— Pata uroczono i to jest właśnie ta choroba, — oświadczył Piotrek, pewny siebie, lecz jednocześnie nieco zawstydzony.
— Uroczono? Głupstwa pleciesz!
— Wiedziałem, że tak mi odpowiecie, — wyszeptał Piotrek.
Historynka spojrzała na niego, później na nas, poczem przeniosła wzrok na biednego Pata.
— Jak go mógł ktoś uroczyć? — zapytała nielogicznie, — i kto mógł to zrobić?
— Nie wiem, jak go można było uroczyć, — odparł Piotrek, — bo nigdy na nikogo uroku nie rzucałem, ale jestem pewien, że uroczyła go Peg Bowen.
— Brednie! — powtórzyła znowu Historynka.
— Niech i tak będzie, — zrezygnował Piotrek. — Możecie mi nie wierzyć, jeżeli tak wam się podoba.
— Jeżeli Peg Bowen może rzucać urok — chociaż ja w to nie wierzę — to dlaczego miałaby właśnie rzucić urok na Pata? — dziwiła się Historynka. — Przecież zarówno tutaj, jak i u wuja Aleca wszyscy są zawsze dla niej bardzo dobrzy.
— Zaraz ci powiem dlaczego, — zmarszczył brwi Piotrek. — W czwartek popołudniu, gdy byliście w szkole, Peg Bowen przyszła tutaj. Wasza ciotka Oliwja dała jej drugie śniadanie, zresztą bardzo dobre i obfite. Możecie nie wierzyć że Peg Bowen jest czarownicą, ale dlaczego wszyscy u was są tacy uprzejmi, jak przychodzi i szczególnie dbają o to, aby jej niczem nie obrazić?
— Ciotka Oliwja jest dobra dla wszystkich biednych, taksamo zresztą, jak nasza mama, — odparła Fela. — Nikt nie chce obrazić Peg Bowen, bo podobno jest okropnie mściwa i gdy raz obrażono ją w Markdale, podpaliła później stodołę temu gospodarzowi. Ale czarownicą napewno nie jest, przecież to byłoby śmieszne!
— Dobrze, posłuchajcie, co wam powiem. Gdy Peg Bowen wychodziła, Pat leżał rozciągnięty na schodach. Przechodząc, nadepnęła mu na ogon, a wiecie przecież, że Pat tego nie lubi. Zerwał się, biedaczysko, i udrapał ją w nogę. Powinniście byli widzieć, jak na niego spojrzała, a wtedy przekonalibyście się, że naprawdę jest czarownicą. Wyszła później do ogrodu, zaczęła coś mruczeć i wymachiwać rękami taksamo, jak to wtedy robiła, gdy uroczyła krowę Lema Hilla. Jestem pewien, że uroczyła Pata, bo zachorował zaraz nazajutrz rano.

Szkic przedstawiający starą kobietę w chuście na głowie i połatanej, długiej sukni, oraz odwróconego od niej kota

Patrzyliśmy wzajemnie na siebie w pełnem zakłopotania milczeniu. Byliśmy przecież tylko dziećmi i wierzyliśmy jeszcze, że na świecie istnieją czarownice. Peg Bowen była dla nas istotą niezbadaną.
— Jeżeli tak jest — chociaż ja w to nie wierzę — i tak nie możemy nic na to poradzić, — wyszeptała bezradnie Historynka. — Biedny Pat musi umrzeć.
Celinka znowu zaczęła płakać.
— Zrobiłabym wszystko, żeby tylko Patowi życie uratować, — szlochała. — Gotowa byłabym we wszystko uwierzyć.
— Ale tu niema na to żadnej rady, — oburzyła się zniecierpliwiona Fela.
— Możebyśmy poszli do Peg Bowen, — zaproponowała z płaczem Celinka, — i prosili ją, aby przebaczyła Patowi i aby zdjęła z niego urok. Napewno to uczyni, jeżeli ją bardzo serdecznie poprosimy o to.
W pierwszej chwili byliśmy przerażeni tą propozycją. Nie wierzyliśmy przecież, że Peg Bowen była czarownicą. Pójść do niej, odszukać ją w tem tajemniczem ustroniu, o którem się tyle strasznych rzeczy nasłuchało! I żeby właśnie taka propozycja wyszła od tej bojaźliwej i zawsze cichej Celinki! Ale tu chodziło przecież o życie Pata!
— Czy to się zda na coś? — zapytała Historynka przyciszonym głosem. — Jeżeli już rzuciła urok na Pata, to napewno rozgniewa się jeszcze bardziej, jak pójdziemy do niej i powiemy, że jest czarownicą. Zresztą ja dalej nie wierzę, że ona to zrobiła.
W głosie Historynki brzmiała jednak nuta dziwnej niepewności.
— W każdym razie zaszkodzić to napewno nie może, — perswadowała Celinka. — Jeżeli znów Peg Bowen nie uroczyła Pata, to nie pogorszy mu się chyba, jak się nawet rozgniewa na nas.
— Patowi może się nie pogorszy, ale może się pogorszyć tym, którzy pójdą do niej, — odezwała się Fela. — Peg Bowen nie jest czarownicą, jest jednak bardzo złą kobietą i Bóg raczy wiedzieć, co z nami zrobi, jak nas już będzie miała u siebie. Ja osobiście bardzo się boję Peg Bowen i wcale się tego nie wstydzę. Prawdopodobnie pochodzi to z tych czasów, kiedy mama zawsze mi groziła: „Jak nie będziesz grzeczna, to cię zabierze z sobą Peg Bowen“.
— Gdybym uwierzyła, że istotnie ona rzuciła urok na Pata, to postarałabym się ją jakoś udobruchać, — rzekła Historynka. — Również ogromnie się jej boję, ale spójrzcie na tego biednego, kochanego Pata.
Spojrzeliśmy na Pata, którego wzrok był dziwnie zamglony i nieprzytomny. Wyszedł właśnie wuj Roger i spojrzał nań również, a nam się wydało, że go w tej chwili żegnał tem spojrzeniem.
— Obawiam się, że z Patem już koniec, — rzekł.
— Wujku, — zwróciła się doń błagalnie Celinka, — Piotrek powiada, że Peg Bowen uroczyła Pata za to, że ją udrapał w nogę. Czy wujek sądzi, że to jest możliwe?
— A Pat istotnie udrapał ją w nogę? — zapytał wuj Roger z przerażoną miną. — Boże drogi! Tajemnica została wyjaśniona. Biedny Pat!
Wuj Roger pokiwał głową, jakby rezygnując w tej chwili z wszelkich dotychczasowych nadziei co do utrzymania Pata przy życiu.
— Czy wujek naprawdę wierzy, że Peg Bowen jest czarownicą? — zapytała nieoczekiwanie Historynka.
— Czy wierzę, że Peg Bowen jest czarownicą? Moja droga Saro, cobyś myślała o kobiecie, która w pewnej chwili, jeśli tylko chce, potrafi zamienić się nagle w czarnego kota? Czy taka kobieta jest czarownicą, czy nie jest? Sama się nad tem zastanów.
— A czy Peg Bowen zamienia się w czarnego kota? — zapytał Feliks ze zdziwieniem.
— Mam wrażenie, że to jest jedna z jej najłatwiejszych sztuczek, — odparł wuj Roger. — Każdej czarownicy najłatwiej jest zamienić się w jakieś zwierzę, jeśli tylko ma na to ochotę. Tak, Pata musiała uroczyć, nie ulega najmniejszej wątpliwości.
— Poco dzieciom takie brednie opowiadasz? — zawołała ciotka Oliwja, przechodząc właśnie przez podwórze do studni.
— Mam taką nieodpartą pokusę, — odparł wuj Roger, podbiegając i odbierając jej wiaderko na wodę.
— Widzicie, że i pan Roger wierzy w to, iż Peg jest czarownicą, — zatriumfował nad nami Piotrek.
— Ale ciotka Oliwja jest innego zdania, — odparłem, — i ja również.
— Słuchajcie, — zwróciła się do nas rezolutnie Historynka, — ja też w to nie wierzę, ale może w tem istotnie coś jest, jak Piotrek twierdzi. Zachodzi teraz tylko pytanie, co mamy robić?
— Powiem wam, co jabym zrobił na waszem miejscu, — rzekł Piotrek. — Zaniósłbym Peg jakiś prezent i prosiłbym ją, żeby uzdrowiła Pata. Wcalebym nie wspominał o tem, że sądzę, iż to ona go uroczyła. Nie byłaby wtedy obrażona i może zdjęłaby z niego ten urok.
— Uważam, że lepiej będzie, jak wszyscy jej coś zaniesiemy, — zaproponowała Fela. — Ja chętnie jej dam coś od siebie, ale kto zaniesie jej te prezenty?
— Musimy pójść wszyscy razem, — oświadczyła Historynka.
— Ja nie pójdę! — zawołała z przerażeniem Sara Ray. — Za nic w świecie nie zbliżyłabym się do domu Peg Bowen, choćby nie wiem kto poszedł ze mną.
— Mam już gotowy plan, — rzekła Historynka. — Niech każde z nas coś dla niej wybierze, jak słusznie powiada Fela, i napiszmy do niej list, taki bardzo miły i grzeczny. Później, jeszcze dziś wieczorem chodźmy tam do niej i jeżeli będzie przed domem, złożymy jej nasze dary wraz z listem i nie mówiąc nic, odejdziemy w milczeniu.
— Jeżeli nas zechce puścić, — wtrącił wymownie Dan.
— A czy Peg potrafi list przeczytać? — zapytałem.
— O, napewno. Ciotka Oliwia powiada, że jest nawet bardzo wykształcona. Gdy była dziewczynką, chodziła do szkoły, tylko później coś jej się pomieszało na umyśle. Zresztą napiszemy ten list jaknajprościej.
— A co będzie, jak jej nie zastaniemy? — niepokoiła się Fela.
— Położymy wszystko na progu i pójdziemy sobie.
— Peg może być teraz gdzieś bardzo daleko, — westchęła Celinka, — i może wrócić dopiero wtedy, jak już Pat nie będzie żył. Ale trudno, niema innej rady. Cobyśmy jej mogli dać w prezencie?
— Pieniędzy nie możemy ofiarować, — oświadczyła Historynka. — Peg jest podobno strasznie oburzona, jak jej ktoś daje pieniądze. Powiada, że nie jest żebraczką, ale wszystko inne napewno chętnie przyjmie. Ja mogłabym jej dać sznurek niebieskich korali. Podobno Peg bardzo lubi błyskotki.
— A ja jej zaniosę tę gąbczastą babkę, którą upiekłam dziś rano, — postanowiła Fela. — Przypuszczam, że nie często dostaje takie podarunki.
— Ja nie mam nic, oprócz tej obrączki na reumatyzm, którą dostałem jako nagrodę za sprzedanie igieł zeszłej zimy, — odezwał się Piotrek. — Dam jej tę obrączkę bardzo chętnie. Jeżeli nawet nie ma reumatyzmu, to może ją i tak nosić na palcu. Obrączka wygląda, jakby była zrobiona z prawdziwego złota.
— A ja jej zaniosą torebkę miętowych cukierków, — rzekł Feliks.
— Ja jej mogę zanieść mały słoiczek konfitur wiśniowych, które dopiero usmażyłam, — wtrąciła Celinka.
— Za nic w świecie bym tam nie poszła, — trzęsła się ze strachu Sara Ray, — ale chciałabym coś zrobić dla Pata, więc poślę jej tę serwetkę haftowaną w jabłka, którą skończyłam w zeszłym tygodniu.
Ja ze swej strony postanowiłem zanieść Peg kilka jabłek z mego urodzinowego drzewa, Dan zaś oświadczył, że zaniesie jej paczkę tytoniu.
— Ale czy nie będzie tem dotknięta? — zawołał przerażony Feliks.
— Bądź spokojny, — uśmiechnął się Dan. — Peg żuje tytoń, jak mężczyzna. Napewno będzie z tytoniu więcej zadowolona, niż z twoich miętowych cukierków. Pobiegnę zaraz do pani Sampson i kupię paczkę tytoniu.
— A teraz musimy napisać list i zebrać wszystkie prezenty, zanim się zrobi ciemno, — postanowiła Historynka.
Przeszliśmy do altany, aby sporządzić ów ważny dokument, który właściwie Historynka podjęła się zredagować.
— Jak mam zacząć? — zwróciła się do nas wielce zmieszana. — Przecież nie napiszę „Droga Peg“, ani „Droga Panno Bowen“, bo to będzie śmiesznie brzmiało.
— Zresztą nikt z nas nie wie, czy Peg jest istotnie panną, — dorzuciła Fela. — Gdy dorosła, wyjechała do Bostonu i ktoś mi mówił, że wyszła tam zamąż, a zwarjowała dopiero wówczas, gdy mąż ją porzucił. Jeżeli znów jest mężatką, to nie można zwracać się do niej „Panno Bowen“.
— Więc jak mam ten list zatytułować? — zapytała Historynka z rozpaczą.
I tym razem Piotrek wyratował nas z tej opresji praktyczną swoją radą.
— Zacznij poprostu „Szanowna Pani“, — rzekł. — Mama ma jeszcze do dzisiaj list, który kierowniczka szkoły napisała do ciotki Jane i ten list właśnie tak się zaczyna.
— Szanowna Pani, — pisała Historynka. — Zwracamy się do Pani z wielką prośbą i mamy nadzieję, że ją Pani łaskawie spełni. Nasz ulubiony kot, Paddy, jest bardzo chory i obawiamy się, że zdechnie. Czy nie mogłaby go Pani wyleczyć? Możeby Pani jednak spróbowała? Ogromnie go wszyscy lubimy, bo jest naprawdę niezwykle dobrym kotem i nie ma żadnych złych przyzwyczajeń. Oczywiście, jeżeli ktoś nadepnie mu na ogon, to wówczas musi podrapać, ale wszyscy przecież wiedzą, że kot nie lubi, żeby mu ogon przydeptywać. Właśnie to jest jedyną wadą naszego kota, bo pozatem posiada same zalety. Gdyby Pani zechciała wyleczyć naszego Paddy, bylibyśmy Pani niezmiernie wdzięczni. Załączamy skromne nasze upominki, które są dowodem naszej wielkiej wdzięczności i poczytywać sobie będziemy za prawdziwy zaszczyt, jeżeli Pani raczy te upominki przyjąć.
Tymczasem pozostajemy z głębokiem poważaniem

Sara Stanley...

— Powiem wam, że to ostatnie zdanie brzmi wyjątkowo pięknie, — pochwalił z zachwytem Piotrek.
— Przyznam się, że go sama nie wymyśliłam, — odparła szczerze Historynka. — Czytałam gdzieś takie zdanie i zapamiętałam je.
— Boję się, że jest trochę za bardzo skomplikowane, — krytykowała Fela. — Peg Bowen nie zrozumie takich trudnych słów.
Zdecydowaliśmy jednak pozostawić to zdanie i wszyscy podpisaliśmy list.
Następnie zebraliśmy nasze „upominki“ i wyruszyliśmy w „niebezpieczną“ podróż do chatki czarownicy. Oczywiście Sara Ray nie poszła z nami, lecz zaofiarowała się zostać na czas naszej nieobecności przy Pacie. Nie uważaliśmy za stosowne informować dorosłych o naszem zamierzeniu i o jego szczegółach. Dorośli mieli na niektóre rzeczy takie dziwne poglądy, więc napewno zabroniliby nam pójść do Peg Bowen i jeszcze wyśmieliby nas.
Chałupka, w której mieszkała Peg Bowen, znajdowała się w odległości mili od naszego domu, nawet jeżeli się szło najkrótszą drogą, przez moczary i zalesiony pagórek. Skierowaliśmy się naprzełaj przez pola, a później małą kładką przerzuconą przez strumyk. Wszystko wokoło nas zdawało się ze znużeniem żegnać mijające lato. Gdyśmy dotarli do skraju gęstego lasu, odczuliśmy nagle dziwny lęk, chociaż żadne z nas nie chciało się do tego przyznać. Szliśmy skupieni w gromadkę, nie rozmawiając nawet. Gdy się człowiek zbliża do siedziby czarownicy i gdy jest pewien, że ją samą może ujrzeć za chwilę, lepiej, żeby wtedy jaknajmniej mówił, bo i tak jest wówczas bardzo podniecony. Naturalnie Peg nie była przecież czarownicą, ale w takich razach ostrożność nigdy nie zawadzi.
Wreszcie dotarliśmy do ścieżki, która biegła prosto do chałupki Peg Bowen. Twarze nasze były teraz śmiertelnie blade, a serca poczęły bić mocniej. Czerwone wrześniowe słońce wisiało nisko nad wierzchołkami jodeł po stronie zachodu. Nawet ono wyglądało dzisiaj całkiem inaczej, niż zwykle. Wszystko zresztą dokoła wyglądało inaczej. W głębi duszy przejęty byłem pragnieniem, aby ta nasza ciężka misja skończyła się jaknajprędzej.
Raptowny zakręt ścieżki doprowadził nas do maleńkiej polanki i chociaż zupełnie nie byliśmy przygotowani na to, oczom naszym niespodziewanie ukazała się maleńka chatka Peg Bowen. Mimo panicznego lęku spojrzałem na tę chatkę z ciekawością. Był to mały, pochylony budyneczek, z obwisłym dachem, z którego wyłaniał się miejscami świeży zielony mech. Skonstatowaliśmy ze zdziwieniem, że nadole nie było wejścia do tego domku, jak bywa zazwyczaj w każdej najmniejszej nawet i najbiedniejszej chatce. Jedyne drzwi znajdowały się na wyższem piętrze i prowadziły do nich wąziutkie zbutwiałe schody. Chatka sprawiała wrażenie zupełnie opuszczonej, jakby żywej duszy w niej nie było, z wyjątkiem dużego czarnego kota, siedzącego na najwyższym schodku, pod samemi drzwiami. Przyszło mi na myśl, że to był właśnie zły znak. Przypomnieliśmy sobie wszyscy ponure słowa wuja Rogera. Czyżby to Peg była tym czarnym kotem? Brednie! Ale mimo wszystko ta bestja nie sprawiała wcale wrażenia prawdziwego kota. Zwierzę było wyjątkowo duże i miało okrutne zielone oczy! Stanowczo w całem jego zachowaniu było coś dziwnie tajemniczego i przerażającego!

Szkic przedstawiający czarnego kota, leżącego na schodach, ze schowanymi pod siebie łapami

Wstrzymując oddech i nie mówiąc ani słowa, Historynka złożyła upominki na najniższym schodku, a na samym wierzchu położyła nasz wspólny list. Opalone jej dłonie drżały, a twarz miała bladą, jak papier.
Nagle otworzyły się drzwi nagórze i Peg Bowen stanęła na progu. Była to wysoka, chuda staruszka, w krótkiej podartej spódnicy, która sięgała jej zaledwie do kolan, w czerwonej wzorzystej bluzce i męskim kapeluszu. Nogi, ramiona i szyję miała obnażone, a w ustach trzymała starą połamaną fajkę. Ogorzała jej twarz pofałdowana była setkami zmarszczek, a potargane kosmyki włosów opadały aż na ramiona. Była zagniewana i w błyszczących jej czarnych oczach nie było ani odrobiny przyjaznego błysku.
Do tej pory zachowywaliśmy się dzielnie mimo niepewności i przerażenia, jakie nas ogarniało, teraz jednak nerwy odmówiły nam posłuszeństwa i lek w naszych duszach wzmógł się jeszcze bardziej. Piotrek wydał cichy mimowolny okrzyk, my zaś wszyscy zawróciliśmy śpiesznie i przez maleńką polankę poczęliśmy uciekać do lasu. Biegliśmy w szaleńczym pędzie, przeświadczeni o tem, że Peg Bowen nas goni. Straszna była ta świadomość, straszniejsza nawet od wszystkich nocnych zjaw, o których pisaliśmy w naszych księgach snów. Historynka biegła tuż przede mną i pamiętam jeszcze dzisiaj doskonale, jak z rozpaczą przeskakiwała przez leżące na drodze pnie drzew, przez opadłe gałązki jodeł, ze swemi brunatnemi lokami, opadającemi na czerwoną sukienkę. Celinka tuż za mną, zadyszana z pośpiechu, od czasu do czasu szeptała tylko: „Ach, Ed, zaczekaj na mnie“, a potem: „Ach, Ed, prędko, prędko!“ Wiedzeni jakimś ślepym instynktem trzymaliśmy się wszyscy razem i biegliśmy tak gęsiego przez cichy zadumany las. Nagle znaleźliśmy się na polu, tuż nad strumykiem. Nad głowami naszemi wisiało pogodne niebo, zaróżowione od zachodzącego słońca, przed nami pasły się krowy i lekki wietrzyk nadchodzącej jesieni zdawał się słać ku nam ostatnie pożegnalne pozdrowienie lata. Przystanęliśmy, konstatując z radością, że jednakże Peg Bowen nas nie zatrzymała.
— Ach, straszna to była przeprawa, — wyszeptała Celinka z drżeniem, — Za nic w świecie po raz drugi nie poszłabym tam, nawet gdyby miało to uratować Pata.
— I tak nagle wyrosła przed nami, jak z pod ziemi, — bąknął zawstydzony Piotrek. — Gdybym był na to przygotowany, napewno nie ruszyłbym się z miejsca, ale, gdy wyjrzała ku nam przez szczelinę w drzwiach, o mało nie padłem trupem na miejscu.
— Nie powinnibyliśmy uciekać, — szepnęła ponuro Fela. — Był to najlepszy dowód, że odczuwamy lęk przed nią, a to ją zawsze najbardziej złości. Teraz napewno nic już dla Pata nie zrobi.
— I tak nie wierzę, że mogła coś zrobić, — oznajmiła Historynka. — Zachowaliśmy się, jak stado spłoszonych gęsi.
Wszyscy z wyjątkiem Piotrka mieliśmy ochotę przyznać jej słuszność. Uświadomiliśmy sobie jeszcze głębiej swoją głupotę, gdyśmy znaleźli się w altanie i ujrzeliśmy Pata pod opieką wiernej Sary Ray, jeszcze bardziej przygnębionego i przygaszonego. Historynka postanowiła zabrać go do kuchni i przez całą noc przy nim siedzieć.
— Przecież nie może umierać w samotności, — tłumaczyła, biorąc go na ręce.
Nie przypuszczaliśmy, żeby ciotka Oliwja pozwoliła Historynce zostać na całą noc przy Pacie i zdziwiliśmy się niezmiernie, gdy przeciw temu zamiarowi absolutnie nie zaprotestowała. Ciotka Oliwja naprawdę była niezwykła! Chcieliśmy podczas nocy towarzyszyć Historynce, lecz ciotka Janet okazała się w tym wypadku mniej wyrozumiała od ciotki Oliwji. Kazała nam natychmiast pójść spać, twierdząc, że grzeszymy, zajmując się tak niestrudzenie chorym kotem. Pięć przygnębionych istot, przejętych do głębi stanem zdrowia ulubionego Pata, wstępowało tego wieczoru po trzeszczących schodach domu wuja Aleca.
— Nie pozostało nam nic innego, tylko modlić się do Boga, aby Pat wyzdrowiał, — rzekła Celinka.
Ton, jakim to wypowiedziała, przyprawił nas o drżenie, lecz jednocześnie z zazdrością spojrzeliśmy na Celinkę, że właśnie w tej ostatecznej chwili wpadła na tak cudowny pomysł. Tylko Fela musiała i pod tym względem wyrazić swe zgorszenie:
— Nie wiem, czy nie zgrzeszymy, jeżeli będziemy się modlić o zdrowie kota.
— Nie rozumiem, dlaczego miałoby to być grzechem, — broniła się Celinka. — Przecież Pan Bóg taksamo stworzył Pata, jak nas, Felicjo King, chociaż może Patem tak czule się nie opiekuje. Jestem pewna, że prędzej Pan Bóg może nam w tym wypadku dopomóc, niż Peg Bowen. W każdym razie codziennie będę się modliła za Pata i ty mi tego nie możesz zabronić. Oczywiście nie będę mieszała tej prośby z modlitwą o ważniejsze rzeczy, tylko przy samym końcu pacierza wspomnę coś o naszym biednym ulubieńcu.
Tego wieczoru nietylko prośba Celinki o zdrowie Pata pomknęła ku niebu. Wyraźnie słyszałem, jak Feliks, który zawsze mówił pacierz dość głośno — aby Pan Bóg mógł go lepiej usłyszeć — mruczał błagalnie po wymienieniu swych najważniejszych próśb, które codziennie w pacierzu powtarzał: „Ach, Panie Boże, spraw, żeby Pat czuł się jutro lepiej“.
Nawet ja sam nie wstydzę się teraz przyznać, że owego wieczoru, klęknąwszy do codziennego pacierza, myślałem o Pacie i modliłem się żarliwie o jego uzdrowienie. Potem usnąłem, przejęty nadzieją, że Ojciec Niebieski po spełnieniu naszych „najważniejszych próśb“, zwróci uwagę na prośbę ostatnią i przypomni sobie biednego Pata.
Gdyśmy tylko wstali nazajutrz, pobiegliśmy natychmiast do wuja Rogera. Ale już w alejce spotkaliśmy Piotrka i Historynkę i twarzach ich ujrzeliśmy radosne uśmiechy.
— Patowi lepiej, — zawołała Historynka, szczęśliwa i triumfująca. — Wczoraj w nocy koło dwunastej zaczął już nawet lizać łapy. Potem umył się dokładnie i zasnął. Ja także położyłam się na sofce i zasnęłam, a gdy się obudziłam, Pat mył sobie pyszczek, poczem wypił cały spodek mleka. Ach, to jest niebywałe!
— Więc widzisz teraz, że Peg Bowen zdjęła z niego urok? — zawołał Piotrek.
— Mam wrażenie, że modlitwa Celinki więcej tu pomogła, niż czarodziejskie sztuczki Peg Bowen, — odezwała się Fela. — Celinka modliła się wczoraj o zdrowie Pata i właśnie dlatego jest dzisiaj zdrowszy.
— Możliwe, że i to pomogło, — przyznał Piotrek, — ale nie radziłbym Patowi nigdy już więcej drapać Peg Bowen w nogę.
— Chciałbym wiedzieć, co mu właściwie pomogło, czy modlitwa Celinki, czy też Peg Bown, — wyszeptał Feliks w zamyśleniu.
— Mam wrażenie, że ani jedno, ani drugie, — oświadczył Dan. — Pat poprostu zachorował i wyzdrowiał bez niczyjej pomocy.
— A ja wierzę, że to sprawiła modlitwa, — oświadczyła Celinka stanowczo. — Przecież o wiele przyjemniej uwierzyć, że Pan Bóg uratował Pata, niż że to zawdzięczamy Peg Bowen.
— A ty nigdy nie chcesz uwierzyć w to, co ci nie jest wygodne, — zaoponował Piotrek. — Zrozum, przecież ja nie twierdzę, że Pan Bóg do tego ręki nie przyłożył, ale nikt nie przekona mnie, że ta cała choroba nie była robotą Peg Bowen.
Wiara i przesąd staczały w naszych duszach walkę i przez pewien dłuższy czas zwycięstwa nie było po żadnej stronie.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lucy Maud Montgomery i tłumacza: Janina Zawisza-Krasucka.