Historynka/Rozdział XXIX

<<< Dane tekstu >>>
Autor Lucy Maud Montgomery
Tytuł Historynka
Wydawca Wydawnictwo J. Przeworskiego
Data wyd. 1936
Druk Zakłady Graficzne B. Wierzbicki i S-ka
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Janina Zawisza-Krasucka
Tytuł orygin. The Story Girl
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ XXIX
PIOTREK MA ODRĘ

Wstaliśmy wcześnie nazajutrz rano, ubierając się przy zapalonej świecy. Lecz chociaż było tak wcześnie, zeszedłszy nadół, zastaliśmy Historynkę, siedzącą na skrzyni Racheli Ward z miną niezwykle poważną.
— Jak wam się podoba? — zawołała. — Piotrek ma odrę! Przez całą noc był strasznie chory i wuj Roger pojechał nawet po doktora. Nawet był nieprzytomny i nie poznawał nikogo. Oczywiście jest tak chory, że niema mowy o przeniesieniu go do domu, tylko matka przyszła do nas, aby go pielęgnować, a ja mam przez ten czas być u was.
Była to jednocześnie przykra i wesoła wiadomość. Przykro nam było słyszeć, że Piotrek ma odrę, lecz jednocześnie jasno zrobiło nam się na duszach, że Historynka ma przez cały czas mieszkać u nas. Dopiero nasłuchamy się ciekawych jej opowiadań!
— Przypuszczam, że wszyscy teraz zachorujemy na odrę, — mruknęła Fela. — A październik, to taki niebezpieczny miesiąc, jeżeli chodzi o wszelkie choroby!
— Przypuszczam, że jeżeli chodzi o odrę, to każdy miesiąc jest jednakowo niebezpieczny, — odezwała się Celinka.
— Może nas jednak odra ominie, — weselej już zawołała Historynka. — Piotrek zaraził się odrą w Markdale, tak przynajmniej mówi jego matka.
— Ja osobiście nie mam ochoty zarazić się od Piotrka, — oświadczyła niechętnie Fela. — Też przyjemność zarazić się odrą od chłopca do posług!
— Ach, Felusiu, — zaprotestowała Celinka, — teraz, kiedy Piotrek jest chory, mogłabyś go nie nazywać chłopcem do posług!
W ciągu następnych dwóch dni byliśmy bardzo zajęci — za bardzo nawet, aby móc słuchać opowiadanych przez Historynkę bajek. Tylko o zmierzchu zapuszczaliśmy się wraz z Historynką w dalekie krainy fantazji, dzieląc się radością i smutkiem z bohaterami i bohaterkami ciekawych, pełnych czaru legend. Historynka ustawicznie wertowała kilka starych tomów z klasycznemi mitami i północnemi legendami, które znalazła na strychu, wśród gratów ciotki Oliwji. A dla nas bogowie i boginie, śmiejące się nimfy i szydzący satyrowie, zjawy i walkirje, elfy i krasnoludki, oraz rusałki wogóle, stawały się znowu rzeczywistemi istotami, zaludniającemi ogrody i lasy, pola i łąki, jakby okres Złotego Wieku znowu nagle powrócił na ziemię.
Trzeciego dnia Historynka przyszła do nas z śmiertelnie bladą twarzą. Była na podwórzu u wuja Rogera i dowiedziała się ostatnich nowin o chorym Piotrku. Dotychczas nowiny te również nie były zbytnio pocieszające, lecz tym razem wystarczyło spojrzeć na twarz Historynki, aby się przekonać, że chory czuł się jeszcze gorzej.
— Piotrek jest bardzo, bardzo chory, — mówiła znękana. — Musiał się gdzieś przeziębić i odra stała się niebezpieczna i... — Historynka załamała swe opalone dłonie, — doktor boi się, — że Piotrek nie wyzdrowieje.
Otoczyliśmy ją kołem, przejęci do głębi, zalęknieni.
— Więc sądzisz, — odezwał się Feliks, zdobywając się dopiero teraz na słowa, — że Piotrek umrze?
Historynka skinęła bezradnie głową.
— Przynajmniej doktor tego się obawia.
Celinka usiadła na przygotowanym do jabłek koszyku i zaczęła płakać, Fela ze złością oświadczyła, że w przepowiednie doktora nie wierzy.
— Już dzisiaj nie będę mógł zerwać ani jednego jabłka i wcale się o to nie będę starał, — mruknął zmartwiony Dan.
Żadne z nas nie mogło nic robić. Poszliśmy do dorosłych i podzieliliśmy się z nimi naszem zmartwieniem, doroślizaś z niezwykłem wyrozumieniem i przyjaźnią pocieszali nas, jak mogli. Potem snuliśmy się wszyscy po domu, przejęci rozpaczą, uspokajając się wzajemnie, lecz bez widocznego skutku. Unikaliśmy sadu. Posiadał on dla nas zbyt wiele miłych wspomnień, które nie harmonizowały jakoś z goryczą, która się do naszych serc wkradła. Postanowiliśmy się przenieść do jodłowego lasku, którego półmrok, łagodny cień i melancholijne zawodzenie wiatru dostosowywało się jakoś do naszych smutnych nastrojów.
Nie mogliśmy w żaden sposób uwierzyć, że Piotrek ma umrzeć. Tylko starzy ludzie umierają. Umierają również dorośli, a czasami i jakieś obce dzieci. Lecz żeby Piotrek, jeden z naszej wesołej gromadki miał umrzeć, to było nie do pomyślenia. Możliwość tej katastrofy uderzała nas w twarz, jak policzek. Siedzieliśmy na omszałych kamieniach pod cienistem sklepieniem gałęzi i oddawaliśmy się bezgranicznej rozpaczy. Płakali wszyscy, nawet Dan, oprócz jednej, jedynej Historynki.
— Nie rozumiem, jak możesz być taka nieczuła, Saro Stanley, — wyrzucała jej Fela. — Przecież zawsze byłaś tak zaprzyjaźniona z Piotrkiem i tyle mu przyjaźni okazywałaś, a teraz nawet jednej łzy nie uronisz.
Patrzyłem w suche, szeroko rozwarte oczy Historynki i nagle przyszło mi na myśl, że jeszcze nigdy nie widziałem, jak płakała. Ilekroć opowiadała nam smutne historje głosem nabrzmiałym łzami, nigdy żadna z tych łez nie spłynęła po jej rumianym policzku.
— Nie umiem płakać, — odpowiedziała niechętnie. — Chciałabym umieć. Mam tutaj takie straszne uczucie, — wskazała ręką krtań, — i gdybym mogła popłakać, napewno czułabym się lepiej, ale nie mogę.
— Może jednak Piotrek wyzdrowieje, — odezwał się Dan, połykając łzy. — Już o wielu ludziach słyszałem, którzy wracali do zdrowia, chociaż doktor powiedział, że muszą umrzeć.
— Wiesz o tem, że dopóki jest życie, jest i nadzieja, — zauważył Feliks. — Nie wolno nam przeskakiwać mostów, dopóki do nich nie dotrzemy.
— To są tylko przysłowia, — szepnęła Historynka z goryczą. — A przysłowia są bardzo piękne, gdy niema się o co martwić, lecz gdy człowiek ma istotne zmartwienie, przysłowia i tak mu nie pomogą.
— Ach, tak żałuję tego, co mówiłam Piotrkowi, że nie zna się na formach towarzyskich, — jęczała z żalem Fela. — Gdyby teraz wyzdrowiał, nigdy mu już nic podobnego nie powiem, nawet o niczem takiem nie pomyślę. Miły przecież z niego chłopiec, o wiele milszy od tych wszystkich, którzy nie są nawet chłopcami do posług.
— Zawsze był taki grzeczny, dobry i usłużny, — westchnęła Celinka.
— Był prawdziwym gentlemanem, — oświadczyła Historynka.
— Niewielu jest takich miłych i dobrych chłopców, jak Piotrek, — wyraził swą opinję Dan.
— I takich pracowitych, — dorzucił Feliks.
— Wuj Roger powiada, że nigdy nie miał takiego chłopca, jak Piotrek, — odezwałem się.
— Zapóźno teraz mówić o nim dobrze, — szepnęła Historynka. — Nigdy biedak nie będzie wiedział, żeśmy tak czule o nim myśleli. Teraz już zapóźno.
— Ale jak wyzdrowieje, to ja mu to wszystko powtórzę, — oświadczyła rezolutnie Celinka.
— Żałuję teraz, że wytargałam go za uszy wówczas, kiedy mnie chciał pocałować, — biadała dalej Fela, która teraz dopiero uświadomiła sobie te wszystkie przykrości, jakie sprawiła Piotrkowi. — Oczywiście nie mogłam pozwolić na to, żeby chłopiec do pos... żeby chłopiec mnie całował. Ale nie powinnam się była aż tak na niego gniewać. Powinnam była załatwić tę sprawę łagodniej. Powiedziałam mu wtedy, że go nienawidzę. Skłamałam, ale on napewno umrze z myślą o tem. Ach, mój Boże, dlaczego ludzie mówią takie rzeczy, a potem muszą swoich słów żałować?
— Sądzę, że Piotrek po śmierci pójdzie do nieba, — szlochała Celinka. — Przecież przez całe lato sprawował się wyjątkowo dobrze, tylko najgorsze to, że nie należał do bractwa kościelnego.
— Wiesz przecież, że jest Prezbiterjaninem, — przypomniała jej Fela. Powiedziała to takim tonem, jakby była pewna, że jeżeli wszystko innne nie udostępni nieba Piotrkowi, to napewno dostanie się tam, dzięki temu, że jest Prezbiterjaninem. — Żadne z nas nie należy do bractwa, ale oczywiście Piotrek nie może pójść po śmierci do piekła. Toby było okropne! Coby tam z nim robili, skoro jest taki dobry, grzeczny i uczciwy?
— Ach, i ja się tego nie obawiam, — westchnęła Celinka, — martwi mnie tylko to jedno, że jeszcze w zeszłym roku nie chodził do kościoła, ani do Szkoły Niedzielnej.
— Widzisz, ojciec jego uciekł, a matka była zbyt zajęta praniem, aby mogła go porządnie wychować, — argumentowała Fela. — Nie przypuszczasz, że Pan Bóg weźmie to wszystko pod uwagę?
— Oczywiście, że Piotrek pójdzie do nieba, — oświadczyła Historynka. — Przecież nie jest jeszcze dorosły, więc nigdzie indziej po śmierci pójść nie może. Dzieci zawsze idą do nieba, ale jabym wolała, żeby wogóle nie umierał. Wolałabym, żeby został z nami. Wiem, że niebo musi być cudowne, lecz jestem pewna, że Piotrek też wolałby tu zostać z nami.
— Saro Stanley, — oburzyła się na nią Fela, — mogłabyś w tak uroczystej chwili nie mówić o takich rzeczach. Dziwna z ciebie dziewczyna!
— A wy nie wolelibyście tu zostać, zamiast pójść do nieba? — zapytała Historynka szczerze. — Czy tybyś nie wolała, Felicjo King? Powiedz prawdę, otwórz przed nami swe serce.
Lecz Fela zamiast odpowiedzi wybuchnęła głośnym płaczem.
— Żebyśmy mogli chociaż coś uczynić, aby pomóc Piotrkowi! — zauważyłem bezradnie. — Straszne jest, gdy człowiek nic nie może zrobić.
— Jedno tylko zrobić możemy dla niego, — łagodnie odezwała się Celinka. — Możemy się modlić o to, aby wyzdrowiał.
— Tak, powinniśmy, — przyznaliśmy jednogłośnie.
— Będę się modlił od dzisiaj, — postanowił Feliks energicznie.
— I musimy być teraz bardzo grzeczni i bardzo dobrzy, — ostrzegła nas Celinka. — Na nicby się nie zdały nasze modły, gdybyśmy źle postępowali.
— Ależ to będzie całkiem łatwe, — westchnęła Fela. — Nie mam najmniejszej ochoty gniewać się na nikogo. Jeżeli coś złego stanie się Piotrkowi, jestem pewna, że już nikomu w życiu nie dokuczę. Poprostu nie miałabym serca.
Modliliśmy się żarliwie, prosząc Boga o zdrowie Piotrka. Nie czyniliśmy tego na samym końcu pacierza, jak za czasów choroby Paddy’ego, lecz prośby nasze umieściliśmy na samym początku długiego szeregu rozmaitych próśb. Nawet sceptycznie usposobiony Dan modlił się również, pozbywając się swego sceptycyzmu, bo w takiej smutnej chwili zarówno dorośli, jak i dzieci świadomi są swej słabości i szukają pociechy u Wszechmogącego, gdyż On jeden tylko może im tę pociechę zesłać.
Nazajutrz Piotrkowi nie było lepiej. Ciotka Oliwja opowiadała, że matka Piotrka była zrozpaczona. Nie prosiliśmy już tego dnia, aby nas zwolniono od pracy. Przeciwnie, wzięliśmy się do roboty z jakimś nieznanym dotychczas gorączkowym zapałem. Wówczas, gdy pracowaliśmy, mieliśmy mniej czasu na zmartwienia i ponure myśli. Zrywaliśmy jabłka i przenosiliśmy je potrochu do altany. W południe ciotka Janet przyniosła nam na drugie śniadanie ciasteczka z jabłkami, lecz nie mieliśmy na nie apetytu. Fela przypomniała nam ze łzami w oczach, że Piotrek najbardziej lubił jabłkowe ciasteczka.
Byliśmy niezwykle grzeczni i dobrzy! Byliśmy tak dobrzy, że chwilami nawet porównać nas było można z aniołami! Nigdy w starym sadzie Kingów nie było chyba gromadki tak spokojnych, grzecznych i dobrych dzieci. Nawet Fela i Dan po raz pierwszy w życiu potrafili dotrwać do wieczora, nie darząc się nawzajem żadnemi epitetami. Celinka wyznała mi, że już nigdy nie będzie w sobotę kręciła papilotów, bo doszła do wniosku, że to jest zbytnio „pretensjonalne“. Tak bardzo pragnęła wyrzec się czegoś, co lubiła najbardziej, a poza papilotami nic innego przypomnieć sobie jakoś nie mogła.
Popołudniu Judy Pineau przyniosła zroszony łzami list od Sary Ray. Sarze nie wolno było przychodzić do nas od czasu, gdy Piotrek zachorował na odrę. Była z tego powodu jeszcze bardziej nieszczęśliwa i cały ból swojej duszy wylewała na papier w codziennych listach do Celinki, które przynosiła usłużna i przywiązana Judy Pineau. Zdania zawarte w tych listach były tak strasznie przesadne, jakby Sara pisała je za dawnych czasów wiktorjańskiej ery.
Celinka nie odpisywała na te listy, bo pani Ray nie chciała żadnych listów od nas przyjmować, lękając się przeniesienia zarazka. Celinka nawet obiecała święcie, że każdy list przed wysłaniem będzie dezynfekowała przez pięć minut nad ogniem, pani Ray jednak była nieugięta i Celinka musiała się zadowolnić przesyłaniem ustnych wiadomości za pośrednictwem Judy Pineau.
— „Moja jedyna najdroższa Celinko“, — pisała Sara. — „Doszły mnie właśnie smutne wiadomości o biednym kochanym Piotrku i nie potrafię Ci opisać mojego uczucia. Przecież to jest okropne! Płakałam całe południe! Chciałabym pofrunąć do Was, ale mama mi nie pozwala. Boi się, że zarażę się odrą, ale ja jużbym wolała mieć odrę tysiąc razy, byleby móc zobaczyć się z Wami. Jednakże od pamiętnego Dnia Sądu Ostatecznego doszłam do wniosku, że muszę być bardziej posłuszna mamie i teraz do tego się stosuję. Jeżeli Piotrkowi coś się stanie i przedtem będziecie go mogli zobaczyć, ucałujcie go ode mnie i powiedzcie, jak mi jest przykro, lecz pocieszam się nadzieją, że wszyscy spotkamy się kiedyś na tamtym świecie. W szkole nic się specjalnie nie zmieniło. Pan coraz bardziej gniewa się na nas za błędy w pisowni. Wczoraj wieczorem Jaś Frewen poszedł do domu razem z Nelly Cowan, a przecież ona ma dopiero lat czternaście. Nie uważasz, że do takich rzeczy jest stanowczo za młoda? Ty i ja nigdy tego nie zrobimy, dopóki nie będziemy dorosłe, prawda? Will Fraser podczas ostatnich dni jest bardzo osamotniony w szkole. Muszę już kończyć, bo mama mówi, że tracę zbyt wiele czasu na pisanie listów. Powiedz Judy wszystko, co masz mi do powiedzenia.
„Twoja przyjaciółka,

„Sara Ray“.

„P. S. Mam jednak nadzieję, że Piotrek wyzdrowieje. Mama kupuje mi na zimę nową bronzową sukienkę.

„S. R.“

Gdy nadszedł wieczór udaliśmy się wszyscy pod rozdygotane od wiatru, wzdychające wysokie sosny. Noc była piękna, jasna, pogodna, lecz chłodna. Ktoś na drodze galopował na koniu, śpiewając wesoło jakąś piosenkę. Jakże mógł? Czuliśmy się dotknięci w swojej rozpaczy. Jeżeli Piotrek ma odejść, jeżeli ma się coś stać Piotrkowi, to przecież dla nas napewno wszelki śpiew, wszelka muzyka umilknie nazawsze. Jak ktoś na świecie może być szczęśliwy, skoro my tacy nieszczęśliwi jesteśmy? Nagle w alejce ukazała się ciotka Oliwja. Jasne jej włosy nie były niczem przykryte i wyglądała jeszcze smuklej i majestatyczniej w swej kolorowej sukience. Nawet w owej chwili uświadomiliśmy sobie, że ciotka Oliwja jest ładna. Teraz, kiedy wspominam te dawne lata, uważam ją także za niezwykle piękną kobietę, a wtedy wyglądała jeszcze piękniej, gdy stanęła na tle rozłożystych gałęzi drzewa w bladem świetle jesiennego zmierzchu i uśmiechnęła się, patrząc na nasze znękane twarze.
— Kochani, drodzy moi malcy, przynoszę wam radosną, wiadomość, — zawołała. — Właśnie był doktor i zastał Piotrka w o wiele lepszym stanie. Powiedział mi, że Piotrek napewno wyzdrowieje.
Przez chwilę patrzyliśmy na nią w milczeniu. Gdyśmy usłyszeli kiedyś wiadomość o tem, że Paddy wyzdrowiał nie było końca okrzykom i hałasom, teraz jednak siedzieliśmy cicho. Znajdowaliśmy się już zbyt blisko mrocznej otchłani i chociaż wiadomość przyniesiona przez ciotkę Oliwję powinna nas była ucieszyć, jeszcze zbyt głęboko tonęliśmy w mrokach smutku. Nagle Historynka, która wstała i pochyliła się nad obwisłą gałęzią sosny, zeskoczyła na ziemię dziwnie ociężale i wybuchnęła gwałtownym płaczem. Nigdy w życiu nie słyszałem, żeby ktoś płakał tak rzewnie i tak rozpaczliwie. Słyszałem niejednokrotnie, jak dziewczęta płaczą. U Sary Ray było to rzeczą niemal codzienną, a nawet Fela i Celinka płakały dość często przy pierwszej lepszej okazji. Żadna jednak z tych dziewcząt nie płakała tak, jak Historynka. Doznałem w tej chwili takiego uczucia, jak wówczas, gdy po raz pierwszy widziałem płaczącego ojca.
— Uspokój się, Saro, uspokój, — prosiłem łagodnie, gładząc ją po ramieniu.
— Dziwna z ciebie dziewczyna, — rzekła Fela, bardziej jednak pobłażliwie, niż zazwyczaj. — Dotychczas ani razu nie zapłakałaś, wiedząc o tem, że Piotrek ma umrzeć, a teraz, kiedy się dowiedziałaś, że wyzdrowieje, płaczesz, jakby cię największe nieszczęście spotkało.
— Saro, dziecinko, chodź ze mną, — wyszeptała ciotka Oliwja, pochylając się nad płaczącą. Historynka wstała i odeszła, wsparta na ramieniu ciotki Oliwji. Płacz jej przycichł w oddali, a wraz z nim zniknęła nasza rozpacz i smutek, z których otrząsnąć nie mogliśmy się w ciągu ostatnich godzin. W nagłej reakcji wróciły dawne dobre humory.
— Ach, czyż się nie cieszycie, że Piotrek wyzdrowieje? — zawołał Dan, skacząc po ścieżce, jak oszalały.
— Jeszcze nigdy w życiu nie byłam z niczego tak zadowolona, — oświadczyła Fela z bezwstydną szczerością.

Szkic oddalających się osób — kobieta otacza ramieniem dziewczynkę

— Nie moglibyśmy posłać jeszcze dzisiaj tej wiadomości Sarze Ray? — zapytała Celinka, zawsze dbała o wszystkich — Przecież ona tak źle się czuje i biedaczka będzie płakała przez całą noc, jak nie otrzyma od nas wiadomości.
— Chodźmy wszyscy do bramy ogrodu pani Ray i wywołajmy z domu Judy Pineau, — zaproponował Feliks.
Poszliśmy istotnie i udało nam się kogoś z domu wywołać. Przerażenie nasze nie miało jednak granic, gdy w bramie zamiast Judy ukazała się sama pani Ray i zagniewanym głosem zapytała, dlaczego tak krzyczymy. Gdy usłyszała jednak przyniesione przez nas wiadomości, raczyła nam powiedzieć, że jest bardzo zadowolona i obiecała, że powtórzy to wszystko Sarze, „która leży już w łóżku, jak zresztą o tej porze wszystkie dzieci w jej wieku“. Ostatnie zdanie pani Ray podkreśliła z całą surowością.
Nasza gromadka nie miała zamiaru jeszcze tak prędko udawać się na spoczynek. Przeciwnie, po odmówieniu dziękczynnej modlitwy, do której przyłączyli się również nasi dorośli, którzy pod tym względem mieli zupełnie inne poglądy, niż pani Ray, udaliśmy się do altany i zapaliliśmy wielką latarnię, którą Dan wyciął z dużej brukwi. Przy świetle tej latarni wybieraliśmy jabłka dojrzałe już do jedzenia. Tworzyliśmy niezwykle zgraną gromadkę, siedząc tak w kręgu światła czarodziejskiej naszej latarni. Zapomnieliśmy o troskach i zmartwieniach i życie ukazywało się nam w całkiem nowej krasie.
— Jutro z samego rana upiekę ciasto na nowej brytwance, — obiecywała sobie Fela. — Czyż to nie jest śmieszne? Jeszcze wczoraj byłam zdolna tylko do modlitwy, a już dzisiaj mam ochotę kuchmacić.
— Nie możemy zapomnieć o tem, aby wieczorem podziękować Bogu za uzdrowienie Piotrka, — przypomniała nam Celinka, gdyśmy wreszcie wrócili do domu.
— Czy przypuszczasz, że Piotrek i takby wyzdrowiał? — zapytał Dan.
— Ach, Dan, dlaczego zadajesz takie pytania? — wołała Celinka z przerażeniem.
— Tylko tak sobie, — tłumaczył się Dan. — Tak jakoś przyszło mi to nagle do głowy. Ale oczywiście nie zapomnę podziękować Bogu, gdy będę mówił wieczorny pacierz. Podziękowanie nigdy nikomu nie zaszkodzi.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lucy Maud Montgomery i tłumacza: Janina Zawisza-Krasucka.