Hordubal/Księga pierwsza/XV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Hordubal |
Wydawca | "Wiedza" Spółdzielnia Wydawnicza |
Data wyd. | 1948 |
Druk | "Wiedza" Spółdzielnia Wydawnicza, Wrocław |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Paweł Hulka-Laskowski |
Tytuł orygin. | Hordubal |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Przez jeden tydzień Hordubal schudł tak, że byłby mógł grzechotać gnatami. Ba, jeszcze by też! Czyliż to drobnostka, rano posprzątać, konie poczyścić, krowy wyprowadzić na pastwisko, oczyścić oborę, dziecko wysłać do szkoły. Potem trzeba pojechać z końmi na równinę, bo czas zbierać kukurydzę. A w południe do domu, żeby dziecku ugotować coś na obiad, napoić konie, sypnąć kurom ziarna. I znowu na równinę, zrobić kawałek roboty, a przed wieczorem szybko do domu, przygotować kolację, postarać się, żeby bydło miało swoje, a nawet Hafii wypadnie coś tam przyszyć zgrubiałymi palcami. Bawi się dziecko różnie, nie sztuka rozedrzeć sukienkę. Trudno być i tu i tam jednocześnie, nie można zapominać o niczym. Jak kłoda wali się wieczorem na słomę i nie może zasnąć, bo jeszcze się kłopocze, czy aby czego nie zapomniał. Ach, miły Boże, oczywiście, zapomniał podlać pelargonie na oknie. I postękując wstaje Hordubal, aby podlać kwiatki.
A Polana? Jakby jej wcale nie było. Zamknęła się w komorze i złości się. Cóż robić? — myśli Hordubal pełen zakłopotania. Gniewa się gospodyni, że nie naradziłem się z nią tak i tak, że chcę odprawić parobka. Cóż ty na to, Polano? Miejże rozum, kobieto, czyliż mogłem ci powiedzieć, że ludzie mówią o tobie bardzo różnie? Co ja ci będę opowiadał? Odprawiłem parobka i tyle. Gniewaj się! Kijem cię do roboty napędzać nie będę. Ale juścić, brak tu rąk Polany! Ledwo tydzień upłynął, a jak wszystko zmarniało! Któż by to był pomyślał, że tyle roboty zrobi jedna kobieta. I połowy tego nie zdoła zrobić chłop. No, sama zobaczy, jak jest. Ominie ją złość, roześmieje się i powie: — Taki to z ciebie gospodarz, Juraju, że ani posprzątać, ani ugotować nie potrafisz! Juścić, czego chcieć od chłopa!
Raz ją dojrzał. Powrócił za czymś, a ona stała we drzwiach. Jak cień. Pod oczami podkowy, na czole kresa. Hordubal się odwrócił. Nic, nic, duszko, nie widziałem cię. I zniknęła wnet jak cień. W nocy, gdy Hordubal zakopie się w słomie, słyszy, jak gdzieś cichutko otwierają się drzwi. To Polana. Wychodzi na podwórko i stoi, stoi. — — — A Juraj z rękoma pod głową, mruga w ciemnościach i drętwieje.
Krowy, konie, Hafia, kurki, świnie, pole, kwiatki na oknie — Boże miły, starczy tego. Ale najtrudniej zachować pozory, żeby gęby ludzkie nie miały co gadać, że u Hordubalów tego owego. Ma Hordubal zamężną siostrę, pomogłaby pewno, gotowałaby mu, ale nie, grzecznie dziękuję, nie trzeba. Sąsiadka kiwa głową przez płot; żeby do niej posyłać na dzień Hafię, dopilnuję dziecka. Dziękuję, sąsiadko, pięknie dziękuję, ale nie trudźcie się. Polana troszkę mi choruje i pokłada się, chętnie ją zastąpię. Ej, ty, ciekawska, dam ja ci przeszpiegi! Spotyka Gerycza, a ten patrzy na niego i ma na ustach pozdrowienie. Idź sobie, ja cię znać nie chcę. A Hafia się boi czegoś. Patrzy, nawet okiem nie mrugnie, brak jej juścić Szczepana. Cóż zrobić, drogie dziecko, ale takie było gadanie po ludziach. Ich to wina.
Krowy, konie, kukurydza, świnie — a, prawda, trzeba sprzątać w chlewie i nalać świniom wody. A tu znowuż wypadło oczyścić rynsztok, żeby gnojówka mogła odpływać swobodnie. Hordubal zabiera się do roboty, sapie z wielkiej gorliwości i w tej chwili nie widzi nic prócz chlewika. Poczekaj, Polano, dopieroż popatrzysz, gdy tu przyjdziesz — w chlewie jak w pokoju. Teraz jeszcze świeżej wody, i Hordubal idzie z cebrzykiem ku pompie.
Na podwórku na dyszlu wozu siedzi Manya, na kolanach kołysze Hafię i opowiada jej o czymś.
Juraj stawia cebrzyk na ziemi i z rękoma w kieszeniach idzie prosto do Szczepana.
Manya jedną ręką odsunął Hafię, a drugą sięga do kieszeni. Siedzi, oczy ma zwężone jak ziarnka kminu, a z garści wystaje mu coś prosto przeciwko brzuchowi Juraja. Hordubal uśmiecha się drwiąco. Wiem ja, bratku, z Ameryki, jak się strzela z rewolweru. Patrzaj! Wyjmuje z kieszeni zamknięty nóż i rzuca go na ziemię. Manya wtyka ręce do kieszeni i nie spuszcza oczu z gospodarza.
Ręką wsparł się Hordubal o drabinę wozu i z góry patrzy na Manyę. Co ja tu teraz, dobry Boże, co ja mam z nim począć?
Nawet Hafia nie wie, jak to się skończy, i wytrzeszcza oczy to na ojca, to na Szczepana.
— No, Hafio — mruczy Hordubal — rada jesteś, że przyszedł do ciebie Szczepan?
Dziewczynka nie odpowiada, tylko oczy zwraca ku Manyi.
Hordubal w zakłopotaniu głaszcze się po karku. — Czemu siedzisz? — mówi powoli. — Daj koniom wody.