Hordubal/Księga pierwsza/XVI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Hordubal |
Wydawca | "Wiedza" Spółdzielnia Wydawnicza |
Data wyd. | 1948 |
Druk | "Wiedza" Spółdzielnia Wydawnicza, Wrocław |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Paweł Hulka-Laskowski |
Tytuł orygin. | Hordubal |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Idzie prosto do komory i kołacze do drzwi: — Otwórz, Polano!
Drzwi się otwierają i na progu staje Polana — jak cień.
Hordubal siada na skrzyni z rękoma opartymi na kolanach i patrzy w ziemię. — Manya wrócił — powiada.
Polana nic, tylko szybko oddycha.
— Były jakieś plotki — mówi Juraj półgłosem — o tobie i... parobku. Dlategom go odprawił. — Hordubal zasapał z niezadowolenia. — A ten głupiec wraca. Tego tak zostawić nie można, Polano.
— Dlaczego? — wyrwała się z wielką skwapliwością Polana. — Z powodu tych głupich plotek?
Hordubal poważnie przyświadcza kiwnięciem głowy. — Z powodu tych głupich plotek, Polano. Nie mieszkamy na pustyni. Szczepan, to chłop, może się plotkarzom sam obronić. Ale ty, ech, Polano, jestem przecie bądź co bądź twoim mężem, przynajmniej przed ludźmi. Tak się rzeczy mają.
Polana opiera się o bramkę, nogi uginają się pod nią, lecz nic nie mówi, milczy.
— Zdaje się — mruczy Hordubal — zdaje się, że Hafia przywykła do Szczepana. On lubi to dziecko. A i koniom brak Manyi. Był dla nich twardy, ale i do tej jego twardości jakoś konięta przywykły. — Juraj podnosi oczy. — Co ty na to, Polano, żeby tak zaręczyć Hafię ze Szczepanem?
Polana drgnęła. — Ależ to niemożliwe! — krzyknęła wystraszona.
— Juścić, prawda. Hafia jest malutka — zadumał się Hordubal. — Ale zaręczyny to nie wesele. Za dawnych czasów, Polano, zaręczano nawet dzieci w kolebce.
— Ale przecie Szczepan — — — Hafia jest o piętnaście lat młodsza od niego — broni się Polana.
Juraj przyświadcza skinieniem głowy. — Tak, jak ty, duszko. To się zdarza. Ale tutaj Manya nie może pozostać jako człowiek obcy. Jako Hafii narzeczony, a — — — to już całkiem inna rzecz: należy do rodziny, wysługuje sobie żonkę.
Polana zaczyna rozumieć. — W takim razie pozostałby tutaj? — pyta napięta jak łuk.
— No tak. Dlaczego nie miałby zostać? Mieszkałby jak u rodziców. To nie byłby obcy człowiek, ale zięć. A ludziom zatkałoby się gębę. Przynajmniej zobaczyliby, że... że wygadywali tylko świństwa. To dla ciebie, Polano. A poza tym, no, zdaje się, że Hafię lubi, a na koniach się zna. Niewielki z niego robotnik, prawda, ale czy to pracowici się bogacą?
Polana myśli tak usilnie, aż marszczy czoło. — Czy sądzisz, że Szczepan zgodzi się na to?
— Zgodzi się, duszko. Mam pieniądze. No, cóż, dostanie je. Proszę cię, na co mnie się zdały pieniądze? A Szczepan jest chciwy. Chciałby mieć łąki, konie, równinę aż po skraj świata. Gdy o tym mówi, to mu się oczy świecą. Zyska bardzo wiele, więc wahać się nie będzie.
Twarz Polany staje się znowu nieprzenikniona. — No, jak uważasz, Juraju. Ale ja mu o tym mówić nie będę.
Juraj wstaje. — Sam mu o tym powiem. Nie kłopocz się; i do adwokata pójdę się poradzić, jak i co trzeba zrobić. Myślę, że musi być jakaś umowa. Postaram się, juścić, i o to...
Hordubal czeka, myśli zapewne, że Polana powie jeszcze coś. Ale Polana zaczyna się nagle śpieszyć: — Muszę robić kolację.
I Juraj wychodzi z komory z niczym, jak zawsze.