Hrabia Monte Christo/Część I/Rozdział X

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas
Tytuł Hrabia Monte Christo
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Literacka
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Comte de Monte-Cristo
Źródło Skany na Commons
Inne Cała część I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ X.
GABINET W TUILLERIES.

Zostawmy Villeforta na drodze do Paryża, którą przebywa w tempie jak najszybszem, sypiąc obficie złotem, a lepiej wejdźmy do małego gabinetu pałacu Tuilleries.
W gabinecie tym siedział właśnie Ludwik XVIII-ty i słuchał dosyć niedbale opowiadań pięćdziesięcioletniego mężczyzny o siwych włosach, postawie szlachetnej i surowej twarzy.
— Twierdzisz pan przeto?... — odezwał się król.
— Że jestem bardzo niespokojny, Najjaśniejszy Panie!
— Więc istotnie widziałeś we śnie siedem krów tłustych i siedem chudych?
— Nie, Najjaśniejszy Panie, bo to zapowiadałoby przecież siedem lat żyznych i siedem głodnych.
— Jakaż więc inna oczekuje nas plaga, panie Blacas?
— Ja, Najjaśniejszy Panie myślę — i mam poważne dane, by myśleć tak właśnie, że burza nam grozi od strony południa...
— No, to mój kochany hrabio — odpowiedział Ludwik XVIII-ty — widzę, że jesteś bardzo źle poinformowany, bo ja wiem najdokładniej, że tam najpiękniejsza właśnie panuje pogoda.
Aczkolwiek Ludwik XVIII-ty był człowiekiem dużej wiedzy, lubił wszelako bardzo żarciki.
— Najjaśniejszy Panie! — odpowiedział Blacas — czy nie byłoby dobrze, aby Wasza Królewska Mość posłać zechciała na wszelki wypadek do Langwedocji, Prowancji i Delfinatu[1] ludzi pewnych, którzyby mieli rozkaz zbadania nastroju ludności tych trzech prowincyj? Bardzo jest możliwe, iż duch tych departamentów jest jak najgorszy.
— A któż, czy co — nam grozi?
— Bonaparte, a przynajmniej jego stronnicy.
— Mój kochany Blacas, ty mnie zniechęcisz zupełnie do życia, swemi wiecznemi straszakami.
— Najjaśniejszy Panie, byłbym wielce szczęśliwym, gdybym miał pogodę umysłu Waszej Królewskiej Mości. Winienem cię uprzedzić, królu, że to co mówię, to nie są czcze pogłoski, żadnymi nie poparte dowodami. Człowiek myślący, zasługujący na bezwzględne zaufanie, człowiek, któremu powierzyłem czuwanie nad południową częścią kraju, przybył osobiście tutaj po to tylko, aby mi powiedzieć: „wielkie niebezpieczeństwo grozi królowi“.
— Aż tak dalece?...
— Czy Wasza Królewska Mość zakazuje mi poruszać tę materję?...
— Bynajmniej, drogi hrabio. Ale sięgnij no tam ręką na lewo; powinienby być tam raport ministra policji z datą dnia wczorajszego. Ale oto i sam pan Minister Policji! — zawołał Ludwik XVIII-ty, widząc wchodzącego. — No, baronie, chodź i opowiedz hrabiemu wszystko, co tylko ci jest wiadome o panu Bonaparte. Nie owijaj prawdy w bawełnę, jakkolwiek przykrąby była i do strawienia ciężką. Przekonajmy się, czy Elba jest istotnie wulkanem, z którego ujrzeć nam przyjdzie wybuchającą wojnę ognistą?
— Najjaśniejszy Panie — odpowiedział minister — czy Wasza Królewska Mość raczyła przejrzeć raport wczorajszy?
— Naturalnie, ale powtórz go hrabiemu, bo samego dokumentu nie może znaleźć, niestety; wymień mu szczegółowo, co porabia teraz uzurpator na wygnaniu.
— Panie hrabio — zabrał głos baron — wszyscy wierni poddani Jego Królewskiej Mości cieszyć się powinni z nowin ostatnich, jakie nas z Elby doszły.
Minister spojrzał na Ludwika XVIII, który zajęty jakiemiś notatkami nie spojrzał nawet w jego stronę.
— Bonaparte — ciągnął dalej baron — nudzi się śmiertelnie: całe dnie przepędza na doglądaniu górników, pracujących w Porto-Longone[2]. Co więcej, jesteśmy prawie pewni, że uzurpator dostanie w krótkim czasie pomięszania zmysłów.
— Pomięszania zmysłów?
— Tak jest. I to w formie bardzo groźnej. Czasem płacze rzewnemi łzami, to znów wybucha śmiechom i śmieje się długo na całe gardło. Czasem znów długie bardzo godziny spędza nad brzegiem morza, rzucając kamyki do wody, a gdy kamyk odbije się pięć lub sześć razy, — śmieje się i cieszy jakby znów wygrał bitwę pod Austerlitz, lub Marengo. Czyż nie są to przejawy rozstroju umysłowego?
— Albo też mądrości, panie baronie — wtrącił, śmiejąc się Ludwik XVIII. — Przecież ćwicząc się w rzucaniu kamyków, krztałcili się wielcy wodzowie w starożytności. Przeczytaj Plutarcha. Życie Scypiona Afrykańskiego.
— A ty, hrabio, co o tem myślisz? — zwrócił się król do Blacasa.
— Myślę, Najjaśniejszy Panie, że albo ja się mylę, albo też się myli pan minister policji. Że jednak jest wprost niepodobieństwem, ażeby się mógł mylić pan minister policji, przeto oczywiście jestem w błędzie ja. Najlepiejby było, gdyby Wasza Królewska Mość zechciała wybadać osobę, o której wspominałem. Nawet ośmieliłbym się nalegać, ażeby Wasza Królewska Mość uczynić to zechciała.
— Najchętniej, hrabio. Zgodzę się na wszystko, co chcesz; muszę jednak i ja mieć jakąś broń w ręku.
— Czy nie masz, panie ministrze, świeżego raportu, bo ostatni miał datę 20 lutego, gdy dziś mamy 4 marca.
— Nie mam, Najjaśniejszy Panie. Oczekuję go jednak. Być może, iż już nadszedł i oczekuje mnie w mem biurze.
— Idź więc do Prefektury, a jeżeli coś mieć będziesz, to przynoś natychmiast.
— A ja, Najjaśniejszy Panie — rzekł Blacas — udam się do mojego posła. Zrobił dwieście mil drogi w trzy dni!
— Tyle trudów, tyle umęczenia i gorliwości! Czyż nie mamy wszelako telegrafów, które w trzy lub cztery godziny udzielają wiadomości, bez najmniejszego utrudzenia.
— Najjaśniejszy Panie, czy tak odpłacasz się człowiekowi, który z takim zapałem i poświęceniem pragnie ci udzielić ważnych wiadomości? Choćby przez wzgląd na pana de Servieux, który mi polecił przybysza, racz go przyjąć, Najjaśniejszy Panie, błagam cię o to.
— Pan de Servieux, szambelan mego brata?
— Tak jest. I poleca mi pana de Villeforta prosząc, abym mu wyjednał posłuchanie u Waszej Królewskiej Mości.
— Pan de Villefort!? Czemużeś mi odrazu nie wymienił tego nazwiska? — zawołał król, zdradzając zaniepokojenie.
— Najjaśniejszy Panie, mniemałem, że nazwisko to nie jest ci znane.
— Znam je bardzo dobrze, mój drogi Blacas. De Villefort to człowiek rozumny, energiczny i dumny. Cóż u Boga — czyż nie znasz nazwiska jego ojca?... Noirtier przecież!
— Noirtier, żyrondysta? Noirtier senator?
— Ten sam.
— I Wasza Królewska Mość przyjąłeś do służby syna takiego człowieka?
— Mówiłem ci, kochany hrabio, że Villefort jest bardzo dumny; otóż taki człowiek dla karjery poświęci rodzonego ojca choćby, o ile zajdzie taka potrzeba.
— Mam mu kazać wejść zatem?
— Natychmiast.
Hrabia, jakby był młodzieńcem dwudziestoletnim, wyszedł żywo z zapałem szczerego rojalisty i zeszedł po schodach do powozu, w którym wyczekiwał Villefort wezwania króla.
Gdy Blacas wprowadził de Villeforta na pokoje, miał zatarg z mistrzem ceremonji, zakurzone bowiem suknie Villeforta i ubiór uchybiający jaskrawo przepisom etykiety — mogły budzić wątpliwości, czy jest to możliwe, by człowiek tak odziany mógł stanąć przed obliczem króla? Lecz hrabia wszystkie te wątpliwości rozstrzygnął jednem słowem.
— Rozkaz króla — rzekł, — i mimo kilku jeszcze uwag mistrza ceremonji, de Villefort został wprowadzony.
Król siedział na tem samem miejscu, na którem hrabia go zostawił.
Drzwi się otworzyły i Villefort ukazał się na progu.
— Wejdź, proszę, Villeforcie — odezwał się król.
De Villefort się skłonił głęboko i postąpił parę kroków.
— Panie de Villefort — odezwał się Ludwik XVIII — hrabia Blacas zawiadomił mnie, że masz coś ważnego do powiedzenia?
— Hrabia ma słuszność, tak przynajmniej mniemam.
— A więc powiedz mi przedewszystkiem, czy zło, którem mnie straszą, jest istotnie i groźne i tak bliskie?
— Najjaśniejszy Panie, jest bliskie i jest wielkie zarazem. Mniemam jednakże, iż będzie mu można zaradzić jeszcze.
— A teraz opowiedz wszystko, co wiesz.
— Najjaśniejszy Panie, przedstawię wiernie rzecz całą, chciałbym jednakże prosić o pobłażanie, jeżeli zmieszanie, jakie mną owładnęło, niejasnemi uczyni me słowa.
— Przybyłem, Najjaśniejszy Panie, do Paryża, ażeby uwiadomić Waszą Królewską Mość o tem, co udało mi się odkryć na mem stanowisku, jakie zajmuję. Odkryłem spisek mianowicie, lecz nie spisek zwyczajny, bez rozmysłów i środków, stworzony, lecz potężne sprzysiężenie, które grozi istotnie tronowi Waszej Królewskiej Mości. Uzurpator, Najjaśniejszy Panie uzbroił trzy okręty. Nie przeczę, że jego plan jest szalony. W tej chwili niema go już zapewne na Elbie; gdzie przebywać może? — nie jest mi wiadome, przypuszczam jednak, iż będzie próbował wylądować w Neapolu, albo u brzegów Toskanji, a może nawet i w samej Francji. Wasza Królewska Mość nie jest poinformowana, o ile się zdaje, że uzurpator utrzymywał korespondencję ze swymi stronnikami we Włoszech i we Francji?
— Wiem o tem, mój panie, wiem — oświadczył król mocno zdziwiony — donoszono mi niedawno, że na przedmieściu Saint Jacques tworzyć się zaczęły kluby bonapartystów. Mów pan jednak dalej, skąd masz te wszystkie fakty?
— Z zeznań pewnego marynarza, urodzonego w Marsylji, którego, jako oddawna podejrzanego, miałem bezustannie na oku, nakoniec kazałem go aresztować i wtedy wydobyłem zeń zeznanie, że był potajemnie na Elbie, i że widział się z marszałkiem, przyczem otrzymał od tego ostatniego ustne zlecenie do jakiegoś bonapartysty w Paryżu, nazwiska którego nie chciał w żaden sposób wymienić. Treścią polecenia było, ażeby przygotować umysły do rychłego a niezawodnego powrotu uzurpatora.
— I cóż zrobiłeś z tym młodzieńcem?
— Zatrzymałem go w więzieniu.
— I mniemasz, iż jest to sprawa bezwzględnie poważna?
— Uważam ją za do tego stopnia ważną, że gdy wiadomość o niej doszła mnie w czasie uczty rodzinnej, w dzień moich zaręczyn, porzuciłem wszystko: narzeczoną, przyjaciół... by tylko złożyć u stóp Waszej Królewskiej mości me obawy.
— Przypominam sobie, że istniał projekt połączenia cię ślubem dozgonnym z panną de Saint Meran?
— Z córką najwierniejszego sługi Waszej Królewskiej Mości, dodać się ośmielę.
— Wiem o tem, ale wracajmy do spisku, panie de Villefort.
— Nie jest to, według mnie, spisek, Najjaśniejszy Panie, ale ogólne i potężne sprzysiężenie.
— Zamach w czasach dzisiejszych — rzekł z uśmiechem Ludwik XVIII — łatwo opanować, lecz wykonać o wiele trudniej, choćby tylko dlatego, że gdyśmy się umocnili dostatecznie dobrze na tronie, — zwracamy uwagę na wszystko. Od dziesięciu miesięcy ministrowie moi utrzymują zdwojone straże nad brzegami Środziemnego morza. Gdyby Bonaparte wylądował w Neapolu, armja całej Koalicji stanęłaby pod bronią, zanimby zdołał dojść do Piombino[3]; gdyby próbował szczęścia w Toskanji, znalazłby się odrazu na ziemi nieprzyjacielskiej, gdyby nakoniec chciał ukazać się we Francji, to pokonalibyśmy go z całą łatwością, mając poparcie całej ludności. Bądź więc spokojny, a zarazem licz na naszą wdzięczność królewską.
— Lecz oto i pan minister policji z powrotem — zawołał hrabia Blacas.
I rzeczywiście, w tejże chwili ukazał się na progu pan minister — dziwnie blady i drżący.
De Villefort chciał się oddalić i już otwierał drzwi, gdy ściśnięcie ręki pana Blacas wstrzymało jego kroki.





  1. Przypis własny Wikiźródeł krainy historyczne w południowo-wschodniej Francji
  2. Przypis własny Wikiźródeł dziś Porto Azzurro.
  3. Przypis własny Wikiźródeł miasto na wybrzeżu Włoch, na przeciw wyspy Elby





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.