Hrabia Monte Christo/Część X/Rozdział V

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas
Tytuł Hrabia Monte Christo
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Literacka
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Comte de Monte-Cristo
Źródło Skany na Commons
Inne Cała część X
Indeks stron
ROZDZIAŁ V.
WYZWANIE.

Po wyjściu Hayde — ciągnął dalej swą opowieść Beauchamp — i ja opuściłem Izbę Parów. — Wyszedłem z duszą znękaną, lecz i zachwyconą zarazem — przebacz mi to wyznanie Albercie. — Znękany byłem, myśląc o tobie, zachwycony zaś szlachetnością tej dziewicy, tak nieubłaganie mszczącej się za ojca. I wierz mi, Albercie, że skądkolwiek przyszło odkrycie tajemnicy, przekonany jestem, że ten ktoś był posłannikiem Opatrzności, Boga.
Albert, rękami twarz zasłaniając, podniósł nakoniec głowę; lica jego okrywał rumieniec wstydu i potoki łez. Porwał za rękę Beauchampa i rzekł:
— Przyjacielu, życie moje jest już poza mną, już się skończyło. Ale to inna sprawa. Mnie nie przystoi mówić, jak tobie, że Opatrzność ten cios spuściła na mnie. Nie, moim obowiązkiem jest — człowieka, który nieszczęście to na dom nasz sprowadził, odnaleźć. Gdy to uczynię, albo on mnie, albo ja jego zabiję. Tymczasem liczę na przyjaźń twoją, liczę, że mi dopomożesz jeżeli jeszcze pogarda nie przytłumiła w tobie uczuć przyjaźni.
— Pogarda?... Z jakiejże przyczyny ta pogarda moja miałaby spaść na ciebie? I wiesz, co ja bym ci doradził teraz? Nie sposób, byś chciał walczyć ze wszystkimi, którzy wiedzą o niesławie twego ojca. Więc wyjedź, opuść Francję. W tym Babilonie nieustannego ruchu i różnorodnych pojęć, jakim jest Paryż dzisiejszy, o wszystkiem zapomina się, bardzo prędko. Wrócisz do nas za lat kilka, a zobaczysz wtedy, że nikt ani pomyśli o tem, co się tam kiedy stało.
— Dziękuję ci, kochany Beauchamp, za twe dobre chęci, nie może być jednak nic z tego. Już ci mówiłem, czego pragnę, — i to stać się musi. Mówiłeś, że cios, który spadł na mego ojca, w niebiosach ma swój początek niewątpliwie, według mnie jednak, kałuża podłej zawiści jest jego genezą. Mojem zdaniem, bowiem, Opatrzność w brudy takie nigdy się nie miesza. To też gdy szukać zacznę sprawcy, to znajdę napewno nie bezmaterjalnego posłannika niebios, lecz człowieka z krwi i kości, na którym wywrę mą pomstę. Tak, przysięgam ci, że się zemszczę za wszystko, com wycierpiał.
— Niech i tak będzie, jeżeli trwasz niezachwianie w swem postanowieniu wykrycia tajemniczego wroga.
— A więc natychmiast, drogi Beauchamp weźmy się do dzieła, każda bowiem minuta jest dla mnie bardzo droga. Donosiciel nie jest ukarany dotychczas i ma może już nadzieję, iż jego niecna działalność ujdzie mu bezkarnie.
— Słuchaj mnie tedy, Morcefie. Nie chciałem ci mówić tego, po powrocie z Janiny, bo, po co?... lecz teraz powiem. Otóż gdy stanąłem w tem mieście, przedewszystkiem udałem się do najpierwszego bankiera w mieście, ażeby u niego zasięgnąć języka: ci panowie bowiem o wszystkiem jak wiadomo wiedzą. Zanim się jednak odezwałem w tej sprawie, zanim nazwisko twego ojca wymieniłem, gdy tylko wspomniałem mu o Ali Telebenie, odpowiedział mi natychmiast: „Wiem już co pana tutaj sprowadza, ponieważ bardzo niedawno mnie o to samo zapytywano już z Paryża. Pytał mianowicie baron Danglars“.
— Danglars?... zawołał Albert — wiesz, że jest to bardzo możliwe! Od dość dawna ściga on biednego ojca mego swą zazdrosną zawiścią. On, tak demokratycznych niby przekonań, przebaczyć nie może ojcu memu, że jest hrabią i parem Francji. Tak, to on jest tym nikczemnikiem.
— Zastanów się jednak Morcefie, weź po uwagę, że to człowiek nie młody.
— Nic mi do wieku jego. Jeżeli jest starszy, tem bardziej winien być odpowiedzialny za swe czyny. To też nim dzień upłynie, jeśli tylko się okaże, że to istotnie pan Danglars jest winien, zginie on, lub ja. Trudno, honorowi memu wyprawić muszę świetny pogrzeb.
— Ha, jeżeli już chcesz tego koniecznie, to ruszaj do barona natychmiast, ja będę ci towarzyszył.
Posłano po fiakra, którym dwaj przyjaciele pojechali; dojeżdżając do pałacu Danglarsa u jego pojazdu ujrzeli faeton pana Andrzeja Cavalcanti.
— Doskonale się składa — rzekł ujrzawszy to Albert — jeżeliby wypadkiem pan Danglars bić się nie chciał ze mną to mu zięcia zabiję, nie bez pewnej nawet przyjemności.
Gdy oznajmiono bankierowi przybycie panów: wicehrabiego Morcefa i pana Beauchampa, ten wzbraniał się ich przyjąć, mając w pamięci to, co się wczoraj w Izbie Parów działo, Albert jednak nie zważał na to, i odepchnąwszy lokaja, wpadł do gabinetu szefa firmy.
— Mój panie — zawołał Danglars ujrzawszy przed sobą Morcefa — czyż już nie wolno mi w swoim własnym domu przyjmować tylko tych, których chętnie u siebie widzę? sądzę, że się pan, mój panie, trochą zanadto zapominasz.
— Bynajmniej — odparł zimno Morcef — nie mogę bowiem zważać na to, że podłość ukryć się chce za barkami swych lokajów i mniema, iż za taką zasłoną jest bezpieczna.
— Czegóż pan chcesz ode mnie?
— Nic nadzwyczajnego — rzekł Albert, nie zwracając najmniejszej uwagi na młodego Cavalcantiego, stojącego bojaźliwie przy kominku — chciałbym tylko zaproponować panu małą schadzkę w ustronnem miejscu, gdzie nikt nam nie przeszkodzi, a z której tylko jeden conajwyżej wróci do domu o własnych siłach.
Danglars najwidoczniej silnie zbladł na te słowa.
Morcef zwrócił się wtedy do Andrzeja.
— A możebyś pan mi stanął, panie baronie, w zastępstwie swego przyszłego teścia?... Bardzo proszę. Masz do tego prawo, należysz przecież już do rodziny nieomal.
— Jeśli pan szukasz zaczepki ze mną, tylko dla tego, że pan baron przeniósł mnie nad pana, to go uprzedzam że wniosę skargę o napaść.
— Nie o małżeństwo twe mój książę, chodzi mi bynajmniej — odpowiedział Albert szyderczo.
— A więc dobrze się domyślałem — zawołał Danglars — że pan, urządziwszy napaść na mój dom, miałeś co innego na myśli. Zastanów się pan jednak, że w tem mojej chyba niema winy, iż ojciec pański został zniesławiony?
— Tak nędzniku — krzyknął w odpowiedzi Albert — tyś winien temu, nikt inny.
— Ja? — odpowiedział Danglars zdziwiony — ależ pan jest chyba szalony! Alboż to mnie była wiadoma ta cała historja poddania Janiny? Czy to ja włóczyłem się kiedy po tych krajach?
— Milcz — zawył Morcef nieludzkim głosem — kto pisał do Janiny?... kto domagał się wiadomości, dotyczących mego ojca?... Może ośmielisz się temu zaprzeczyć i stwierdzić, że to nie ty bynajmniej pisałeś?
— Pisać wolno chyba wszystkim? Zwłaszcza wolno, myślę, zasięgać wiadomości o rodzinie młodego człowieka, któremu ma się zamiar oddać córkę za żonę?
Otóż pewnego razu użalałem się przed kimś, że źródło majątku ojca pańskiego nie jest dość jasne, że jest wiadome to jedynie, że początek swój wziął w Grecji. Wtedy osoba z którą rozmowę tę toczyłem powiedziała mi: „to napisz pan do Grecji, a raczej do Janiny“.
— I któż to dał panu tę radę?
— A któż u djabła, jak nie przyjaciel pański, hrabia Monte Christo?
Beauchamp i Albert spojrzeli na siebie znacząco.
— Mój panie, — odezwał się Beauchamp, milczący do tej chwili — oskarżasz hrabiego, jakby wiedząc, że go niema w Paryżu, a więc tem samem nie może się z zarzutów usprawiedliwić.
— Drogi panie, ja nie oskarżam nikogo, zaś to, co powiedziałem, gotów jestem powtórzyć w obecności hrabiego Monte Christo.
Wobec tych słów, sprawa przedstawiała się jasno. Danglars bronił się podle, ale bardzo kategorycznie. Widocznem było, iż był bez winy w tym wypadku.
A zresztą, o cóż chodziło Morcefowi? O to, by mu ktoś dał zadośćuczynienie. Kto? — mniejsza! Że zaś Danglars nie stanie do walki — było rzeczą aż nadto widoczną.
Cała sprawa w dodatku stawała w oczach Morcefa w świetle coraz wyraźniejszem. Przedewszystkiem hrabiemu Monte Christo bez najmniejszej wątpliwości wiadome było wszystko od bardzo dawna, boć przecie on to kupił z niewoli córkę Alego Telebena. Następnie podstępnie doradził Danglarsowi, ażeby napisał do Janiny, a gdy to nie dało pożądanych wyników, posłał tam swego zaufanego z dowodami zdrady do ministerjalnego dziennika. Wywiózł go nakoniec z rozmysłem z Paryża wtedy właśnie, gdy wiedział, że w senacie burza wybuchnie, a może się i spodziewał wystąpienia Hayde. W tem wszystkiem był widoczny plan, konsekwentnie przeprowadzony. Nie było wątpliwości. Monte Christo był owym wrogiem utajonym jego ojca!
Wziął więc na stronę Beauchampa i wypowiedział mu szczegółowo wszystkie swe myśli.
Dziennikarz podzielił zapatrywania te w zupełności.
— Słusznie mówisz — rzekł — wina pana Danglarsa w tem wszystkiem jest albo żadna, albo bardzo mała. Duszą całej intrygi jest niewątpliwie hrabia Monte Christo.
Albert zwrócił się w stronę Danglarsa.
— Szanowny panie — rzekł do niego — przyjmuję tłumaczenie się pańskie do wiadomości, pozwolisz jednak, iż zapytam się pana hrabiego Monte Christo o ile jest ono zgodne z prawdą.
Ukłonił się po słowach tych zdaleka bankierowi i wyszedł wraz z Beauchampem, nie spojrzawszy nawet w stronę Cavalcantiego.
Danglars, nie zważając na to jawnie impertynenckie pożegnanie, odprowadził wychodzących aż do drzwi, zapewniając Alberta, iż względem hrabiego Morcefa nie uczuwa żadnej osobistej antypatji, owszem, obiecuje sobie jeszcze bardzo wiele po życzliwości hrabiego, jaką go ten do tej chwili zaszczycać raczył.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.