[59]HYMN MILTONA
na Boże narodzenie.
[61]I.
W on czas, zima była sroga,
Gdy narodzonego Boga
W żłobie stajenki złóżono.
Natura chcąc uszanować,
I do niego się stosować,
Ubóstwem odziała łono;
W tak ważnéj chwili uznawa pobożna
Odbywać miłość ze słońcem nie można.
II.
Posyła prośby ogniste,
W powietrze zimne i czyste.
Niechaj ją śniegiem ugości,
I na jéj postać ogromną
Wszędzie zepsutą ułomną,
Narzuci szatę białości;
Trwożna (bo tylo zbrodniami skalana)
Chce się ukazać bielszą oczom Pana.
[62]III.
On chcąc naturę ośmielić,
I stroskaną rozweselić,
Kazał aby pokój błysnął;
Ten jak niebiosów skowronek,
Przedarł tło chmurnych obsłonek,
W krajach powietrznych zabłysnął;
Széroko wiejąc gałązką oliwy,
Pokój narodom zwiastuje szczęśliwy.
IV.
Spokojnością tchnął świat cały,
Nigdzie boje nie ryczały,
Wiszą na ścianach oręże,
Stoją wojenne rydwany,
Krwią żaden niepomazany,
Trąba nie zwoływa męże,
Siedzą królowie w spokojnéj powadze,
Znaki, że ich król obejmuje władzę.
[63]V.
Noc była pełna cichości,
Kiedy Pan wielkiéj światłości
Wzniósł berło w świata przestworzu.
Wietrzyki biegnąc z za skały,
Słodko wody całowały,
Szepcąc nową radość morzu;
Ocean krokiem nie porusza daléj,
Ptastwo się Ięgnie na szczęśliwéj fali.
VI.
Gwiazdy z głębokiém zdziwieniem
Patrzą najczystszym promieniem,
Każda w Betleem blask miota;
Z miejsca żadna nie pobiegła,
Choć je światłością ostrzegła,
O swém przyjściu jutrznia złota;
Wszystkie niemylne odbywając straże,
Czekają kiedy ich Pan zejść im każe.
[64]VII.
Gdy noc zwodząc ćmy cieniste
Dała dniowi miejsce czyste,
Słońce biegu nie pomika,
Blado przez chmury pogląda,
Zjaśniony świat już nie żąda,
Osłabłéj mocy promyka,
Gdyż weszło słońce którego potęga,
Daléj niż stare światłością dosięga.
VIII.
Patrząc pasterze w dolinie
Kiedy słońce blask rozwinie,
Bajali siedząc na ziemi;
A ni o tém pomarzyli.
Iż wielki Pan w owéj chwili,
Zstąpił, żyć w nizinach z niemi.
Trzody ich; może miłostki pastusze,
Całe prostacze zajmowały dusze.
[65]IX.
Wtém się muzyka rozległa,
Która prosto w serca biegła,
Takiéj palce nie wyrwały;
Co lube tony rozrzucą,
To na przemian głosy nucą.
Pastuszki jak wryte stały.
Powietrze bojąc się tych dźwięków stradać,
Każe przeciągle echom odpowiadać.
X.
Słyszy natura zdrój głosów,
Który płynąc z pod niebiosów,
W wszystkie jéj się tajnie wciska,
Zadumała się samotna,
Myśli że chwila niezwrótna
Jej skonania, już jest bliska,
Wie ta harmonja dźwiękiem niepojętym.
Niebiosa z ziemią spoi węzłem świętym.
[66]XI.
W końcu zdrój światła uroczy
Pooblewał wszystkie oczy
I noc spędza jak najdaléj.
Cherubin z hełmem na skroni,
I Serafin z mieczem w dłoni,
Wspaniale się ukazali,
Wielbiąc na arfach muzyką pieszczoną,
Dziecinę nieba nowo-narodzoną.
XII.
Harmonja tak doskonała
Raz już (mówią) wprzódy brzmiała,
Dały ją syny jutrzenki;
Gdy stwórca wolą wszechmocną
Rozjaśniając ciemność nocną,
Wypuszczał światła z swéj ręki;
Gdy wód i ziemi oznaczał dzielnice,
I błędnym falom kazał wejść w granice.
[67]XIII.
Brzmijcie sfery krystałowe,
Sprawcie uszom gody nowe,
Waszych nam dźwięków potrzeba.
W najczystsze tony uderzcie,
Taktami melodją mierzcie,
Niech się ozwie organ nieba.
A gdy was dziewięć w akordach się skłoni,
Wszystkie wtórujcie Aniołów Symfoni.
XIV.
Gdy taka muzyka święta,
Chwilką dłuższą zmysły spęta,
Czas cofniony, da wiek złoty,
Stara próżność splugawiona,
Osłabnie, padnie i skona,
Przepadną grzechu sromoty.
A samo piekło kończąc byt wszeteczny,
Kraje swe, poda dniowi w zarząd wieczny.
[68]XV.
Prawda i słuszność w téj dobie,
Na świat wrócą, strojne obie,
W różnofarbnych tęcz potokach,
Łaskawość na majestacie,
Siędzie z niemi w niebios szacie,
I skryje nogi w obłokach.
A niebo jako w dzień największych godów,
Drzwi swe otworzy dla wszystkich narodów.
XVI.
Ale los najmędrszy wszędzie,
„Nie rzekł jeszcze tak nie będzie.
Dziécię co się teraz śmieje,
Krew swą na krzyżu wytoczy,
Niém grzesznych z niebem zjednoczy.
Siebie, nas, chwałą odzieje.
W przódy okropna trąba sądu ryknie,
Leżących w grobach swą mocą przeniknie;
[69]XVII.
I tak się ozwie naturze,
Jak gdy na Synai górze,
Płonęła chmura czerwona.
Ziemia od osi do osi,
Wszędzie postrach poroznosi,
Zadrży we wnętrznościach łona,
Gdy straszny sędzia ostatniej Sessij[1]
Tron swój potężny w powietrzu rozwiesi.
XVIII.
W on czas szczęśliwość człowieka,
Najwyższości się doczeka;
Dziś Bóg rzucił jéj osnowę,
Ów smok pod ziemią przeklęty,
W silniejsze więzy ujęty,
Utracił władzy połowę.
Wściekły że jego państwa moc wzruszona,
Najeża łuskę długiego ogona.
[70]XIX.
Milczą wieszczące kapłany;
Ni bełkot, ni głos szeptany
Z podziemnych sklepień nie płynie;
Apollo z tajni trojnożéj,
Groźbą wyroków nie trwoży ,
Rzucił Delfickie jaskinie;
Ni nocne widma, ni wieszczba oczyma,
Bladych wróżbitów w lochach nie nadyma.
XX.
Na wierzchołkach gór wysokich
I na równinach szerokich,
Okropny jęk się rozlega;
Od srzebrzystéj strugi w dole
Płynącéj między topole,
Geniusz miejsca odbiega,
Strojne kwiatami rozpuściwszy kosy,
Nimfy w dąbrowach płaczą na swe losy.
[71]XXI.
Na ziemi którą świecono,
Przy ogniach gdzie wonie płoną,
Lary płaczą pośród cieniów;
Z ołtarzy i urn niedostępnych,
Płynąc głos jęczeń posępnych,
Trwoży służących flameniów;
Sam marmur chłodnym oblewa się potem,
Widząc jak Bóstwa padają z łoskotem.
XXII.
W wielkich gmachach Baalama,
I Peora, pustka sama,
Znikł Baalam, pełen zbrodni.
Księżycowa Astarota,
Źródło innych Bóstw żywota,
Siedzi smutna, bez pochodni.
Amona Libij leży róg złamany,
Tyryiki płaczą nad Tamuza rany.
[72]XXIII.
Znika Moloch z świątyń zbiegły,
Groźne tam cienie zaległy,
Gdzie stały jego bałwany,
Próżno na niego wołają,
Darmo na cymbałach grają,
Darmo skoczno wiodą tany.
Czcze Bogi Nilu runęły w zwalisko,
Isis i Oriis i Anubis pśisko.
XXIV.
Nie błyśnie Oziris krwawy,
Ni w lasach ni śród zabawy,
Nie stłoczy traw z strasznym rykiem,
Nową wściekłością strwożony,
Nie znajdzie w swej skrzynce schrony,
Piekło będzie mu tajnikiem.
Darmo wróżbity jego skyrzynkę noszą,
Darmo powrótu hukiem bębnów proszą.
[73]XXV.
Uczuł siłę dziecka ręki,
I dał przeraźliwe jęki,
Blask z Betleem śćmił mu oko.
Innych różnych Bożków tłuszcza,
Na zawsze ziemię opuszcza,
Wąż Tyfon wrył się głęboko.
Nasze dzieciątko jako Bóstwo prawe,
Żenie w ciemności to trzody plugawe.
XXVI.
Tak gdy słońce wstając z łoża,
Na wschodowéj fali morza,
Ukaże w spaniałe lice;
Upiory wierne podaństwa,
Dziedzin piekielnego państwa,
Idą w podziemne ciemnice.
Tłuszcze czarownic już ziemi nie szpecą,
Rzucają księżyc, z nocy końmi lecą,
[74]XXVIIXXVII.
Patrzcie, najczystsza Dziewica,
Uśpiła wieków Dziedzica.
Czas skończyć pienia niemocne,
Gwiazdy z niebios Oceanu,
Śpiącem u swojemu Panu,
Świecą, jako lampy nocne.
Anieli stoją w porządku, gotowi
Służyć w stajence niebiosów Królowi.
KONIEC.