I Sfinks przemówi.../„Odrodzenie“, — występ pani Gabrjeli Morskiej

<<< Dane tekstu >>>
Autor Gabriela Zapolska
Tytuł „Odrodzenie“, — występ pani Gabrjeli Morskiej
Pochodzenie I Sfinks przemówi...
Wydawca Instytut literacki „Lektor“
Wydanie pośmiertne
Data wyd. 1923
Druk Drukarnia Dziennika Polskiego we Lwowie
Miejsce wyd. Lwów — Warszawa — Poznań — Kraków — Lublin
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
„Odrodzenie“ — występ pani Gabrjeli Morskiej.

Z powodu występów pani Morskiej, ujrzeliśmy raz jeszcze „Odrodzenie“ Schöntana. Sztuka ta, której akcja rozgrywa się na progu słonecznej powodzi wtedy, gdy dusza twórcza próbowała z gotyckich grobowców wydostać się w świat tęczy — wydała się we wczorajszem wznowieniu jeszcze drobniejszą, słabszą i zimniejszą, niż przedtem. Dlaczego — zaraz udowodnię. Postać Vittorina, tego „pięknego chłopca o ciele rasowem, o płomiennym wzroku“ — ma być uosobieniem owej duszy artystycznej, rwącej się na szersze, piękniejsze horyzonty. Od klęcznika matki oderwane chłopie, biegnie jak motyl nie tylko ku miłości, ale i ku sztuce, której odrodzenie wyczuwa instynktem poety. Musi więc to być poetyczne zjawisko, tak zewnętrznie, jak i wewnętrznie. Schöntan nie umiał, a raczej miał sam za mało prawdziwego polotu, aby dać Vittorinowi skrzydła — lecz artystka grająca, może z Vittorina uczynić małe orlę, wyrywające się z gniazda. Comparaison n’est pas raison — zapewne, ale mimowoli w roli Vittorina nasuwa się wspomnienie pani Solskiej, tak eleganckiej, pięknej, rozmarzonej i artystycznej nawskróś w swym prześlicznym kostiumie. Była tam lękliwość jakaś, prześlicznie podmalowana — a scenka z ucałowaniem Coletty nawpół po dziecinnemu, nawpół po chłopięcemu oddana, porywała wielkim wiosennym wdziękiem. Gdy Vittorino pani Solskiej rwał się do dzieła, do artyzmu, do sztuki — wierzyło się, że ten chłopiec dojdzie do artyzmu, aż biło łuną od tego smukłego zjawiska.
Tymczasem — pani Morska nadała swemu Vittorinowi cechy swawolnego dzieciaka i w tym kierunku prowadziła całą swoją rolę. Nadzwyczajna rutyna i uzdolnienie sceniczne dozwoliły pani Morskiej odrobić swa rolę correct do najdrobniejszego szczegółu, lecz wszystko to było za pewne, za śmiałe, zanadto już obmyślane.
Vittorino nie wahał się nigdy, ani w całusach, ani na drodze sztuki. Chwycił Colletę za spodnicę i poleciał za nią, jak dzieciak bawiący się w konie, dzieciak wesoły, pusty, najzupełniej jednakowy przed i po pocałunku, swawolący z dziewczęciem, które zjawiło mu się jako objawienie „kobiety“ — jakby swawolił z swoim towarzyszem. Przytem — w tyradach o sztuce nie było szczerości. Głos brzmiał forsownie, a akcentom brakło rzeczywistego zapału. Być może, iż pani Morska umyślnie rolę Vittorina podłożyła patosem.
Nie chcę jej za to winić, wiedząc, iż pani Morska jest tak bardzo inteligentną i myślącą artystką, że niczego w swej robocie scenicznej bez przyczyny nie robi. A jednak były momenta w grze pani Morskiej, gdzie grała szczerze i serdecznie. W akcie pierwszym scena przeprosin matki (końcowy ustęp), albo w trzecim akcie płacz, który był bardzo piękny, naturalny i szczery.
Więc i Schöntana grać można z prostotą, czego dowód daje najlepiej pan Feldman w roli Bentivoglia, roli, która jest skończonem arcydziełem. Z rozkoszą słuchałam i patrzyłam na pana Feldmana w tej roli po raz wtóry.
Dowiódł także i pan Woleński w roli Sylwia po panu Tarasiewiczu, że wiersz można mówić naturalnie, a kostjum nosić z artystyczną fantazją. Pan Woleński w tym względzie może być wzorem dla innych artystów. Czuje głęboko i uczucie to stanowi zwykle podkład jego ról. Warunki piękne, głos czysty, jasny, silny — odróżniają pana Woleńskiego od całej falangi tych pseudo­‑bohaterów dzisiejszych, z których żaden nie potrafi tak udźwignąć roli romantycznego bohatera, jak to czyni w tej chwili jeszcze pan Woleński.
Ten artysta nie jest i nie był nigdy zimnym rzemieślnikiem sceny, on kochał scenę, on kochał każdą powierzoną mu postać i ta miłość dla sztuki dawała mu właśnie ów zapał, owo uczucie, ową szlachetność tonu, których to zalet napróżno szukać musimy w młodszem pokoleniu artystów. Prawda, że i kierunek obecnej scenicznej literatury refleksyjny i polegający na cieniowaniu przefiltrowanych uczuć, każe artyście być raczej analizatorem i zimnym dysekcjonistą, lecz zato role z dawnego repertuaru i role wymagające polotu poetycznego i siły, bijącej z przekonania — jedynie tylko w takich artystach, jak p. Woleński, znaleźć mogą godnych przedstawicieli.
Pierwszy raz widziałam również pannę Mrozowską w Colecie i podobała mi się bardzo. To przewrotne i na wskróś zepsute dziewczę, jaką jest Coletta, bardzo umiejętnie i zręcznie odegrane zostało przez pannę Mrozowską. Podobno panna Mrozowska ma w tym sezonie śpiewać w operetce. Ostrzedz należy tę młodą artystkę przed podobnym eksperymentem. Panna Mrozowska ma talent, ma śliczny dźwięk głosu, gdy mówi, ma pewne poczucie sceny, dlaczego więc ma próbować swych sił w operetkach, skoro talent jej zasługuje na poważniejsze zajęcie się nią i pewną opiekę? Mając trochę tendencji do afektacji i maniery, panna Mrozowska z konieczności nabierze w operetce pewnej jaskrawości w dialogu — i co potem będzie? Posiadając za mało rutyny, aby się cofnąć w razie nabrania przesady, poczuje, iż popełniono wielki błąd, każąc jej śpiewać wtedy, gdy mogła bardzo ładnie mówić. Będzie jednak wtedy stanowczo za późno. Niechże panna Mrozowska pomyśli nad tem, dopóki jeszcze czas.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Gabriela Zapolska.