I Sfinks przemówi.../Zofja Czaplińska

<<< Dane tekstu >>>
Autor Gabriela Zapolska
Tytuł Zofja Czaplińska
Pochodzenie I Sfinks przemówi...
Wydawca Instytut literacki „Lektor“
Wydanie pośmiertne
Data wyd. 1923
Druk Drukarnia Dziennika Polskiego we Lwowie
Miejsce wyd. Lwów — Warszawa — Poznań — Kraków — Lublin
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Zofja Czaplińska.

Przez okno moje znów widzę pole, zieleń lasu...
Wróciłam do siebie, do mego Skiza, jak marnotrawna córka i nie mogę dość naprzepraszać tego cichego domku, żem go tak opuściła.
Przez moje okno — nieśmiało, cicho — tulić się zaczynają, grzędy bratków sennych — i motyl zabłąkany bije żółtemi skrzydły o świeżo zasadzone masy jaśminu.
Pod kratą przyszły witać się ze mną te drobne egzystencje napozór bardzo żadne, a przecież o wielkiej wartości i pięknie niezmożonem, monotonnie skarżą się na swój los, to znów chwalą się odniesionem nad tym losem zwycięstwem. Tu łzy niekłamane płyną za umarłem w zimie dzieckiem, tu drobny listonoszyk opowiada o swoim awansie, tu dziewczynka z lasu podaje przez kratę bukiecik biednych, drżących od zimna kwiatuszków, zbieranych pod bezlistnym jeszcze gąszczem. I zaczynają mnie otaczać dobre dusze tych ludzi — ubogich, a tak bogatych w swej szarej egzystencji. Czuję się bardzo daleko — coraz dalej od zgiełku i brzydkiej wrzawy — od pobojowiska, od wyszczerzonych zębów wzajemnej walki o byt — od tych, którzy czyhają tylko na to, aby z poszarpania czyjejś siły utworzyć sobie reklamą strojny płaszcz chwilowej fałszywej sławy. I coraz dalej nikną, zapadają się w głąb, otchłań niezmierzoną te zwarte, pędzące na siebie masy, nienawistne i nienawidzące, zużywające swe siły na niwelowaniu, na zniweczeniu wszystkich wysiłków współzawodnika. Marne to i smutne.

Wieczorem — Lwów widziany zoddali przedstawia się literalnie jakby szerokie, błękitnawe, mgliste pasmo morza poznaczonego lśniącemi światłami gwiazd. Patrzę — i myślę, ile tam w tej chwili pieni się i zatruwa własnym jadem zawiści, ile zużywa zdolności nato, aby pozyskać jakiś migotliwy cel — jaka kuźnia zatrutych jadem strzał — jakie bagno jadu i ślin...
I oto — od miasta, na przywitanie przyleciał ku mnie anonim, brudny — zwykły anonim. Jest w nim wylanie się piany bezsilnego rozwścieczenia istoty niższego gatunku. Nie wspominałabym o nim, bo tak przywykłam do tych objawów ludzkiej podłoty — ale chciałabym, ażeby ten potwór, który anonim ten płodził, wiedział, iż nie osiągnął celu. Nawet nie dostąpił zaszczytu, aby zostać przeze mnie schowany do archiwum. Był na to za brudny i za głupi.
Kwiaty „Dziewczynki z lasu“ pokryły go w mem sercu. Rozwiał się, potargany w strzępy, a wicher te strzępy uniósł — w dal, gdzie majaczą błotniste opary miast.
Tam trafił na rękę, która zdolna jest do tworzenia rzeczy złych, bo prawdziwego Piękna czystego i nieśmiertelnego stworzyć nie jest w stanie.

Lecz list ten przywiódł mi na pamięć Lwów i sprawy jego. Wzięłam do ręki jakiś dziennik i czytam:
„Panna Zofja Czaplińska, artystka teatru miejskiego, opuszcza Lwów, przenosi się do Krakowa“.
„Ciapa“ się nazywa za kulisami — Czaplińska.
I kochamy ją wszyscy.
Ona jest uśmiechem, subtelną delikatnością w odczuciu życiowych przejawów, wypróbowaną przyjaźnią i nieumiętnością w powikłaniach życiowych.
Autor sceniczny może doskonale oddać Czaplińskiej w ręce sieć najbardziej zagmatwanej intrygi — może dać jej rolę kobiety, która potrafi znaleźć sobie ścieżkę, zapewniającą jej spokojną karierę.
Czaplińska ze swadą, z taktem zimnym, z rozumem i przekonaniem odtworzy rolę karierowiczki i intrygantki.
Lecz tylko rolę.
W życiu — Czaplińska jest ciągle i zawsze bezbronna.
Nie umie wślizgnąć się, gdy widzi przed sobą najeżone druty, bramujące drogę. Idzie prosto, ufnie, myśli, iż talent to dostateczna broń w świecie teatralnym.
I najczęściej staje w pół drogi bezradna, czasem nawet zdławiona z wysiłku, jaki czyniła, aby wreszcie wypłynąć na tę spokojną drogę, którą idą inne, znacznie od niej niższe gatunki artystek. Nie liczyła, a raczej nie obliczała się i oto w jej książce rachunkowej życia panuje jakiś smutny czasem nieporządek. Czaplińska dała ze swoich wartości scenie, artyzmowi za wiele — a dostała zbyt mało. Należy jej się stanowczo zbyt dużo, aby to wyrazić odrazu można.
Lecz — należy jej się...

„Ciapa“ ma piękny, bujny talent. Jest to talent nadzwyczaj refleksyjny, pogłębiony.
„Jako autorka miałam z nią wielokrotnie do czynienia. Śledzę ją na próbach, widzę, jak powoli, ostrożnie, z jaką powagą sonduje ona swą rolę — jak tam zmaga się ze sobą, oblicza, ustawia rusztowanie. Jest to bardzo ciekawy system, ta jej praca i zawsze cieszę się, gdy mam sposobność przyjąć w niej udział. Patrzyłam, jak powoli, mozolnie powstała Juljasiewiczowa z Dulskich — i stała się w interpretacji „Ciapy“ żywą zupełnie. Czaplińska bowiem nie należy do tych artystycznych natur, które gdy jedną metodą nie potrafią wziąć za kark roli — opuszczają ręce. Nie — gdy Czaplińska nie może wziąć Juljasiewiczowej siłą, pędem, przemocą, — wtedy — zaczyna się do niej brać fortelami, umiejętnością.
Ta praca Czaplińskiej doskonale ujawnia mi się naprzykład w Juljasiewiczowej. Od pierwszej chwili patrzyłam z ciekawością, jak tam artystka zmagała się z kołtunką — jak pozwalała tej ostatniej wreszcie, a nawet nakazywała wziąć nad sobą górę i rozpanoszyć się, zaczyna wydobywać ze swej wiedzy scenicznej sposoby, przekazane jej tradycją Koźmianów, Deryngów i Pawlikowskich, wtedy, gdy nawet grywała jako dziewczynka Fanpan w Benoiłowach. Czaplińska skrzętnie, mądrze zebrała tę wiedzę i ukryła ją. W razie potrzeby posiłkuje się nią. I dlatego każda jej rola jest skończona — odrobiona z całą precyzją, postawiona nie na glinianej podstawie. Z Czaplińską autor może być pewien, iż nie będzie miał niespodzianek. Wyjdzie na scenę świadoma tego, co ma przedstawiać. Na ostatni „guzik“ — jak mówią za kulisami.
Czaplińska nieśmiało przybliża się do roli — analizuje i siebie i daną postać. Będąc rozumną, nie zna, co jest przewartościować swoje walory. Lecz nie ma w sobie fałszywej chęci wydobywania tego, i odda ze siebie tyle, ile tylko oddać jest w stanie. Patrząc na tę wielką, przesumienną pracę, na to, jak z nakreślonych liter rodził się człowiek żywy, nabierałam prawdziwej, rzetelnej troski. Oto — napisać sztukę, w której Czaplińska byłaby Juljasiewiczową, główną osobą. Taka Dulska, zapewne zdeprawowana fałszywą kulturą, może dać wybitny i żywy typ przeciętnej, grasującej burżujki. Lecz nikt inny jej nie poradzi, tylko jedna Czaplińska. Taka morowa figura, wyciśnięta w gorsecie — nie da się tak łatwo pochwycić żywcem.
Ale — „Ciapa“ sobie z nią da radę...
No i ja także...
A więc we dwie. I jakoś tam będzie!

Czaplińska ma w sobie dużo głębokiego przemyślenia roli.
Proszę wziąć taką królowę podjadków w „Peer Gyncie“. Byłam tą kreacją zdumiona... Tam wszystko — zewnętrzność i wewnętrzność przeprowadzenia tak było doskonałe, tak z sobą ściśle złączone, tak „fouillé“, co to Francuzi nazywają, iż jedna tą rolą Czaplińska dowiodła, ile tam pomysłów, ile siły twórczej w niej tkwi.
Nie wydanych — niestety! bo według mnie, nie tylko szykowne kokoty powinna była grywać Czaplińska, lecz należało się jej coś więcej: charaktery, i z niemi Czaplińska da sobie doskonale radę. W oku jej, oprócz często przymuszonego uśmiechu, dostrzegłam błysk tragiczny, nigdy niewyzyskanej grozy.
Jestem przekonana, że u Antoine’a byłaby Czaplińska grała „Fille Elise’a“, „Germinie Lacerseux“ i te wielkie typy kobiet, które nawet mordują. Może grać to będzie — w Krakowie...

W ten piątek żegnać się będzie „Ciapa“ z publicznością lwowską. Jest zdenerwowana, smutna, zmartwiona. Układa swoje skromne graciki, dawne role i za Lwowem w kąciku łzy ociera... Niech ten Lwów cały stanie na widowni i wyciągnie ku niej ręce w serdecznej podzięce za tę pracę, siły, nerwy, które scena zjada. To wszystko w taki wieczór — wszystko dla nas ludzi sceny, czy autorów, czy aktorów. Kraj nie zabezpiecza nam nic, a czasem bardzo niewiele. Wieść ta, ta doraźna radość, to święto — jest wszystkiem. Ja ze swej strony jednak, oto co jeszcze powiem „Ciapie“. „Powiedziałam kiedyś Hellerowi do widzenia — i oto cały szereg lat jest już do widzenia“. Więc i Tobie powiem to samo — bo wiem, że do nas wrócisz. Lwów bowiem jest to biedny partykularz — ale ma coś, co do niego zobowiązuje, ciągnie i przygważdża. „Ciapa“ żyła tu długich lat kilkanaście, a więc bezkarnie nie zdoła uciec.
Powróci!

Dlaczego jednak odjeżdża od nas, o tem napiszę osobno i o tem, jakby można złemu zaradzić, aby artyści grali, nie gnuśnieli bezczynnie. Lecz dziś już tylko „Ciapą“ wyłącznie zajmę się i śledzić ją będę z żalem, jak odchodzi, ginie w oddali...
A za nią w ślad idzie:
„Wiecznie wędrować, Ahaswera synu!“



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Gabriela Zapolska.