I Sfinks przemówi.../„Pan Damazy“, — komedja w 4 aktach Józefa Blizińskiego

<<< Dane tekstu >>>
Autor Gabriela Zapolska
Tytuł „Pan Damazy“, — komedja w 4 aktach Józefa Blizińskiego
Pochodzenie I Sfinks przemówi...
Wydawca Instytut literacki „Lektor“
Wydanie pośmiertne
Data wyd. 1923
Druk Drukarnia Dziennika Polskiego we Lwowie
Miejsce wyd. Lwów — Warszawa — Poznań — Kraków — Lublin
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Pan Damazy“, — komedja w 4 aktach Józefa Blizińskiego.

Gdy grają na scenie polskiej „Pana Damazego“, panuje zawsze w sali jakiś dziwny nastrój. Coś bardzo serdecznego płynie ze sceny w serca widzów. To nie jest to samo uczucie, jakie mamy w duszy wtedy, gdy na scenie grają „Śluby“ lub „Zemstę“. My „Pana Damazego“ kochamy, a razem z nim i tego, który go stworzył. Fredrę podziwiamy, dumni zeń jesteśmy. Blizińskiego szczerze, serdecznie miłujemy. Zapewne dlatego wdowa jego cierpi niedostatek, zapewne dlatego i jego ostatnie chwile były walką z biedą. Słuchając „Pana Damazego“ — scenę po scenie, jak sznur pereł najczystszej wody — wierzyć się nie chce, iż ten, który tę sztukę stworzył, nie zapewnił sobie i dla swoich kawałka chleba do śmierci.
„Pan Damazy” jest zbudowany jak ze spiżu, tyle jest siły w złożeniu rusztowania tej całej napozór prostej, wielkiej komedji. Nic dodać, nic ująć. I dlatego „Pan Damazy“ będzie wraz z „Zemstą“ i „Ślubami“ wzorem komedji polskiej. Tamte, owinięte we dźwięk przeszłości i sentymentu — „Pan Damazy“ jako komedja obyczajowa i charakterów, pozostanie zawsze najświetniejszą gwiazdą naszej literatury scenicznej. Jest ona cała owiana swojskością, ale ta swojskość nie wyodrębnia jej, nie otacza jej murem lokalnych tylko zalet, jak to bywa naprzykład w literaturze dramatycznej niemieckiej, lecz stanowi tylko jeden jeszcze więcej promień jej świetlanych zalet. Artyści zwykle odczuwają tak samo urok piękności „Damazego“, jak i publiczność. Poddają mu się z rozkoszą. To widać z gry ich w każdej scenie. Rzadko teraz znaleźć przedstawiciela samego Damazego. Role szlagonów tracą powoli swych przedstawicieli. Młodsi artyści nie chcą iść w tym kierunku. Jakże to jednak będzie?
Literatura nasza dramatyczna w swych klasycznych sztukach ma dużo typów szlacheckich. Kto je grać będzie? Dużo mamy młodszych artystów dramatycznych o silnych charakterystycznych talentach, ale wszyscy idą w kierunkach „suchych“ — nigdzie szerokiego rozmachu, nigdzie kontusza, albo choćby czamary, a już w ostateczności szaraczkowego surduta pana Damazego.
Lwów ma jeszcze p. Jaworskiego i ten z całą serdecznością i jasną fakturą namalował p. Damazego. Grał on con amore, wżył się w swoją rolę, czuć w nim było syna ziemi, o duszy krewkiej ale czystej jak kryształ. Porywczość swoją p. Jaworski snuł z temperamentu, który zaznaczał ciągle a nie urywkami i tem dowodził zupełnego opanowania roli i dostatecznego zasobu techniki do odtworzenia postaci Damazego.
Drugą, niezmiernie interesującą we wczorajszem przedstawieniu rola była Tykalska w interpretacji Gostyńskiej. Był to skończony, śliczny, przepysznie zarysowany typ rezydentki. Gostyńska gra swe role sercem i jej Tykalska tak też po kobiecemu, po sercowemu obmyślana była. Od powierzchowności zacząwszy, tej powierzchowności jakby zszarzałej od melancholii i spłókanej łzami — całość interpretacji była niezwykle piękna i skończona.
Helenka pani Ogińskiej miała wszystkie cechy tej klasycznej postaci — a więc młodość, wdzięk, a ślicznie wycieniowane słowa: „kiedy ja go kocham“ — świadczyły o smaku artystycznym młodej aktorki. P. Bednarzewska była Mańką i miała w tej roli nie tylko wielki urok, ale z każdego słowa znać było, że pani Bednarzewska rolę swą analizuje i czuje to, co mówi. Przytem cała sylwetka, cały wygląd tej Mańki, był pełen poezji i kobiecego wdzięku.
Pan Feldman, jako rejent, złożył jeszcze jeden dowód swego niepospolitego talentu i umiejętności w umiarkowaniu, trochę czarnego tonu papy Bajdalskiego. — Pani Cichocka (Żegocina), jak zawsze grała inteligentnie i starannie, p. p. Hierowski i Kliszewski byli zupełnie bez zarzutu. Rolkę Genia — wyborną, pełną dowcipu i werwy odegrał p. Stanisławski rozumnie, ale trochę lękliwie, czemu winien zapewne brak prób. Dlaczego jednak reżyserja tak niestosownie umeblowała akt III? A toć to nasz zwykły dwór wiejski i kwiaty zdobiące salon stoją w nim na „schodkach“ drewnianych dawną modą. Tymczasem, akcja rozgrywała się we wspaniałym salonie, z wejściem ozdobionem krzewami, jak na książęcym dworze.
Takie sztuki, jak „Pan Damazy” zasługują na to, aby miały swoje dekoracje, swoje meble, swoje akcesorja. Tu tło musi być tak podmalowane, z taką starannością, jak szczegóły pierwszoplanowe i reżyseria powinna sobie chlubę z tego uczynić, aby to tło było odpowiednie dla arcydzieła, dla jakiego służy. Czy to lato czy nie lato, czy to „nikt nie chodzi do teatru“, z tem się liczyć nie można. Prawdziwie dbający o teatr kierunek nie zna lata, nie zna martwego sezonu, a zwłaszcza wtedy, gdy ze sceny mówi... Bliziński.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Gabriela Zapolska.