Inwokacya (z poematu „Puhar i Usta“)

<<< Dane tekstu >>>
Autor Alfred de Musset
Tytuł Poezye
Wydawca Księgarnia Teodora Paprockiego S-ki,
"Biblioteka Romansów i Powieści"
Data wyd. 1890
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Bolesław Londyński
Źródło skany na commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
INWOKACYA.
Hymn do Tyrolu.


Kochać, pić i polować — oto całe życie
Tyrolu synów. Dzielni, z bohaterstwa słyną,

Swobodni jak powietrze, — orły na gór szczycie!
Ich kraj piękny! Tu słońce pogardza równiną,
Tym martwym oceanem, gdzie góry — falami!
Piękny kraj, sympatyczny, skroś brzmiący echami.
Tu nad przepaścią gwiżdże gór rabuś zuchwały
I rzuca na wiatr serce, piosenki i strzały.
Spójrzcie! Oto Wenecya złoci się na kresie,
Oto możnéj Szwajcaryi zwieszają się grody.
Tyrolu! od południa wiatr ci piękność niesie,
Od północy ci wieje drogi wiatr swobody.

Witaj, o ziemio lodu, o kochanko burzy,
Ziemio ludzi zbłąkanych, danieli w podróży!
Twe dzieci, matko, muszą z twardego ssać łona,
Lecz one cię kochają, one patrzą rade
Na śnieg modry twych jezior, na to słońce blade,
Co oszczędza przezrocze ich kobiet ramiona,
Na cierń, którym się parzy ich noga czerwona.
Witaj, szlachetna ziemio, szczera a spokojna!
Ty sztuki nie uwielbiasz, bo nie znasz próżniactwa,
Marzycielskiego chować nie możesz dziwactwa!
U ciebie tylko miłość jest w cenie, lub wojna!
Nikt się tu nie starzeje, choć długo w noc czuwa,
A jeśli twoja dziatwa, wśród echa doliny,
Rzuci niekiedy zwrotkę w szum kosodrzewiny,
Toć na to jest śpiewakiem, co jak ptaszę fruwa.
Nic nie masz, o Tyrolu, bogactw ni świątyni,
Poetów ani bogów, nic nie masz, łowczyni!
Lecz miłość twego serca cudne imię nosi:
Wolność! O, dla górala to żadne kłopoty,
Gdy ekonom jakiego srogiego despoty
Przyjdzie z Niemiec i twardą skorupę gór skosi.
Pług nie jest jego fachem. Śpiąc, na śniegu leży,
A tego co zabije, ma dość dla wieczerzy,
On oddycha swobodą, któréj Bóg użycza.

O wolności niebiańska, jak ogień dziewicza!
Tak! swoboda umiera wśród miejskiego gnoju,
Wy, co za nią walczycie, to na pośmiewisko!
Bo nawet wasze groby nie mają spokoju.
Ten krzew wreszcie zielony nie rośnie tak nizko,
W chrapie brudnych oddechów ludzkich wolność kona,
Żyje powietrzem światów, — w nich nie jest zatrutą!...

Hej! na drabinę! Pan Bóg wyciąga ramiona!
Idźcie doń, marzyciele, on do was nie zstąpi,
Zabierzcie mi sandały i pikę okutą:
Święta wolność jest w górach, nic jéj nie poskąpi,
Byle człowiek, gdzie spojrzy, wszędzie ją znajduje,
A jeśli ma ją w sercu, to drżenie jéj czuje.

Tyrolu! Bardy dotąd mijali twe strony...
Cytryn trzeba dla naszej muzy pozłoconéj;
A jednak twoja ziemia nie jest pospolita,
Choć bieda chudą ręką gościnność tam wita.

Otwórz, biedna gosposiu! Godne Włochów dziecię,
Messalino w łachmanach, z pocałunków blada,
Którą ojciec synowi płaci za dojrzałość,
Dla mnie tyś jest dziewicą, a to piękność przecie!
Dla mnie, bo piję wtedy, gdy woda posiada
Klarowność bez zarzutu i zwierciadła białość.
Pies bezdomny jedynie z rynsztoka się poi.
Kocham cię. Nie odkryto białéj sukni twojéj.
Ty nie masz, jak Neapol, zwiedzających mnóstwa
I setnych ciceronów twojego ubóstwa.
Śnieg spokojnie okrywa twe nagie ramiona.
Kocham cię, bądź-że moją! Gdy dziewiczość skona,
Wtedy chyba pokocham statuy niewinne.
Wolę zaprawdę głazy, niż nieczystą Phrynę,
U któréj karmu głodni szukają czcziciele,

A która drogę w poprzek swego łoża ściele,
I nigdy nawet dopiąć nie może stanika,
Po dziennym do nocnego śpiesząc nałożnika.
1832 r.







Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Alfred de Musset i tłumacza: Bolesław Londyński.