Pod obcym niebem w północnej krainie
długo błądziłem — marzeniem jedynie
do ojczystego powracając kraju.
I tak mi było tęskno, jak do raju
do nieba które wiecznie promienieje.
Ale z dniem każdym traciłem nadzieję,
aby je ujrzeć.
Raz usnąłem w drodze,
długą pielgrzymką umęczony srodze.
I zobaczyłem we śnie dwie Dziewice
dziwnej urody. Wybladłe ich lice
bosko jaśniało. Młodsza — złotowłosa
o modrych oczach, jak wiosną niebiosa.
Starsza zaś miała ciemnokrucze sploty
i czarne oczy... I pełne tęsknoty
schodziły ku mnie w smutku i żałobie
ongi — królowe, dziś — w kajdanach obie.
Poznałem Smutne. A słysząc ich jęki
z krzykiem zbudziłem się. Łańcuchów dźwięki
umilkły... Mroźno dokoła i ciemno.
Zadrżałem z trwogi...
W niebiosach nademną
noc była zimna bez gwiazd i miesiąca,
jako grób martwa, jako grób milcząca.
Więc naraz wielką uczułem tęsknotę
za mą Ojczyzną, kędy słońce złote
uśmiechem boskim błogosławi ziemi
niosąc wesele i ludziom i ziołom
i ptakom, które głosami srebrnemi
wielbią pogodę, podobne aniołom...
„Weź mię, o Boże, pod Twoją obronę“,
wołałem, „abym ujrzał ojców stronę
lub zginął“... Bóg mi zesłał ukojenie:
we śnie powtórnie zobaczyłem cienie
dziewic królewskich... Lecz nie łkały w męce
i wolne były od więzów ich ręce
i uśmiechnięte ich usta dziewczęce...
A ja radosne widząc obu lica
zgadłem, że była jakaś tajemnica
w tem wielkiem szczęściu...
Rzekła mi Dziewica
o kruczych włosach: „Moje grzeszne syny
kraj obróciły w popiół i perzyny
przez ciągłe waśnie, zawiści, niesnaski.
Dziś zgodne wnuki przywracają blaski
chwale ojczystej. — Moja nieszczęśliwa,
męczeńska siostra Polską się nazywa...
Niema drugiego narodu na ziemi
coby nad Polską lał łzy, jak ja leję...
I jak ja nucił jej pochwalne pieśnie.
I bolał nad nią, jako ja boleję.
I wierzył, jako ja wierzę, że wskrześnie
stokroć piękniejsza, mocniejsza niż ongi,
a nieśmiertelna, jak greckie posągi,
a bezgraniczna, jak morze bezdenne,
a uśmiechnięta, jak słońce wiosenne...