Mowa ojczysta, to skarb przez Boga poczęty.
Skarb w sercu ludów wielki, nieśmiertelny, święty,
którego nic nie zniszczy w przeciągu stuleci.
Nie zginie przeto naród, dokąd małe dzieci
ufając w mowy swojej niepożyte siły
będą się, jako ojce, po polsku modliły...
1905.
O DAWNEJ POLSCE.
Polsko nieszczęsna! ileś na twój lud
przez bezrząd ciosów srogich sprowadziła?!
Ogniem i mieczem spustoszył Cię Wschód,
iż byłaś, jako olbrzymia mogiła,
którą niszczyły bitwy i pożary,
którą zalały Turki i Tatary...
A wślad za nimi chrześcijański wróg
wtargnął orężnie... Zda się, srogie kary
za bezrząd zesłał na cię gniewny Bóg...
Gdzie ongi Twoje królewskie sztandary
gromiły wroga — dzisiaj kraj Twój cały
Szwedy, Kozaki potopem zalały...
I musiał uledz polski Orzeł biały.
Dzieła Twoje, Henryku, są jak dąb wspaniały,
który w ziemię głęboko zapuszcza korzenie...
Choćby w konarach jego wichury szalały,
choćby pioruny siały grozę i zniszczenie,
burze miną... On siły zbiera zmartwychwstały
i ogrzany przez słońca nowego promienie
w niebo wzbija się liści zielonych kolumną
niezwyciężoną, pełną spokoju i dumną...
Skrzynecki — olbrzymie! potężne Twe imię okryłeś wieczystą chwałą.
Wlałeś w nas nowy żywot swem zwycięstwem,
krwią Sobieskiego, Kościuszki męstwem, o wolność walką zuchwałą...
Umknął w popłochu śmiertelny nasz wróg
przed Tobą w trwodze...
Obyś wewnętrzne wrogi zmógł,
wodzu nad wodze...
W jedności siła:
niezgodą była
Polska słaba przez lata.
Ojczyzna miła
niech w świętej zgodzie
ku słońca pogodzie ulata... Skrzynecki olbrzymie! potomność Twe imię wdzięczności wawrzynem oplata.
Pod Lipskiem na Elsterze,
skoro dzień zgaśnie biały
wstaje cień bohatera,
co legł na polu chwały.
Wstaje cień bohatera
z grobowca zimnych fal
i szepce smutnie: „Polsko!
„jakże mi Ciebie żal“...
„Był ongi Wielki Cesarz,
„wierzyły mu narody...
„Obiecał Ci, ojczyzno,
„czarowny raj swobody.
„Lecz dzisiaj wróg zniweczył
„mocarza pyszny siew
„O ileż polskich synów
„za Francję lało krew!... ............
„Boleśni bracia moi
„przyzywam was zdaleka.
W grobowcu wód rozbrzmiewa
smutnego księcia zew.
Polegli zmartwychwstają
raz wtóry przelać krew.
Żałobną pieśń boleści
nadbrzeżne szumią drzewa.
Hukają głucho sowy,
a wiatr requiem śpiewa. ............
Pod Lipskiem na Elsterze,
zanim zabłyśnie dzień,
co noc się niebu skarży
księcia Józefa cień.
O świcie rój widziadeł
kryje się w wodne tonie,
a wiatr zawodzi głucho
i łka: „Finis Poloniae“!
Polska kraina, polski lud
śród ludów blaskiem znów zapłonie,
jakim Ateński jaśniał gród
po Maratonie.
Zagrzmi wymowa, w niebios strop
poezyi wzbiją się hejnały, —
tam, gdzie dziś błyszczy polska broń,
jak słońce chwały.
Polska padła. Nikt po niej nie płakał serdecznie.
Nigdzie litosnych wrogów nie było ni druhów.
Znikąd wsparcia... — — — — — — — — —
— — — — Noc ciemna nie będzie trwać wiecznie.
Prawda, jak Prometeusz, świat nieczuły wzruszy
niosąc słoneczne światło biednej polskiej duszy...
Sława imienia Twego aż do nas dolata,
a dźwięk jego tak wzniosły jest i tak wspaniały,
iż napełnia odgłosem swoim wszechświat cały,
brzmi wszędzie i brzmieć będzie po tysiączne lata.
Imiona bohaterów z nadziemskiego świata
spadają gromem. Bóg je zamienia w pieśń chwały,
ażeby potomności zdumionej śpiewały
o wawrzynie, co skronie wybrańców oplata.
I z Twojego imienia w ów dzień upragniony
gdy dobro zapanuje, kiedy fałsz zaginie,
powstanie pieśń dźwięcząca natchnionymi tony
i nieśmiertelnym hymnem w błękity popłynie...
Pieśni tej słuchać będzie Wszechświat zachwycony
i Wielki Bóg w niebiosów słonecznej krainie...
Koperniku! cześć Twojej pamięci i chwała!
Nigdy podobnych Tobie ziemia nie wydała.
Niebo Cię urodziło, abyś ród człowieczy
uczył niebiańskich rzeczy.
Nikt jeszcze ze śmiertelnych po dzisiejsze lata
nie był jak Ty wszechmocnym śród bezmiaru świata,
Tyś rozkazał słowami z niebios natchnionemi
stanąć Słońcu, biedz — Ziemi...
„DO KOPERNIKA“.
Krzepkie były Olbrzymy, które docierały
w bezmiernej swojej pysze do Olimpu skały,
ale ich unicestwił bogów gniew widomy,
Jowisza złote gromy.
Kopernik, czy mocniejszy nad Tytanów plemię,
czy szczęśliwszy, — i niebo poruszył i ziemię.
A piorun który ongi zmiażdżył Wielkoludów
nie śmiał mu przerwać trudów...
Ursie, którego imię na świat cały słynie!
Ursie — ty żyjesz w zimnej, północnej krainie,
gdzie powiew wiosny ze snu nie budzi przyrody,
gdzie wiecznie trwają mrozy i śniegi i lody...
kędy wiatr ścina rzeki... z drzew liście obdziera...
gdzie przyroda, pod śniegu kobiercem, umiera.
Ty lubisz myślą tajnie odgadywać świata.
Twój duch, natchniony z niebios, ku niebu ulata.
Na ziemi zaś przez scyencye leczysz melampowe
gorączkę, krew zdrętwiałą i ciało niezdrowe.
W królewskim żyjesz mieście, w czarującym grodzie,
co warownie się wznosi przy wiślanej wodzie.
I sławią twoje leki, cenią twoje zdanie
Najjaśniejszego Króla Polskiego dworzanie.
Każdy śmiertelnik wielbi twe imię w zachwycie,
bowiem uzdrawiasz chorych i wracasz im życie.
Tyś nie zginęła Polsko święta,
choć ręce Twe wiązały pęta.
Królową byłaś pośród więzień mroków!...
Napróżno kładli Ciebie w trumnie,
w dal czarną spoglądałaś dumnie,
wierząc w poetów swych, jako w proroków.
Do stóp Twych niosły wierne syny
natchnienia czar i krwi rubiny,
wojenne blizny, pracy trud serdeczny...
Boże!! za męki tej krainy
zamień jej ciernie na wawrzyny,
a czarną noc na złoty dzień słoneczny!...
dzielił się z nami swemi marzeniami
i czarem pieśni. Był z niebios natchniony.
Z wysoka patrzył na życie. Nierzadko
mówił o czasach przyszłych, gdy narody,
o dawnych waśniach zapomniawszy, społem
w wielką rodzinę zgodnie się zjednoczą.
Łakomie każdy z nas słuchał poety.
Odszedł na zachód pożegnany przez nas
błogosławieństwem. Lecz dziś ten gość cichy
stał się nam wrogiem... Dogadzając czerni
w wierszach nienawiść opiewa. Zdaleka
znajomy piewcy głos do nas dolata...
Boże! wróć w jego rozzłoszczoną duszę
spokój dawniejszy...
1834.
„OSZCZERCOM ROSYI“.
Czemuż ludowi mówcy, czemu
klnie Rosyę wasz namiętny chór?
Co was wzburzyło? Litwy wrzenie?
Zostawcie! To słowiański spór,
domowe, stare powaśnienie,
obce mordowi krwiożerczemu...
Oddawna z sobą te plemiona
zaciekłe boje toczą już...
Nieraz to ich to nasza strona
chyliła się śród groźnych burz.
Kto z nas zwycięży w tym nierównym sporze
czy hardy Lach, czy wierny Ross?
Rzeki słowiańskie wpadną w ruskie morze,
czy ono wyschnie — to rozsądzi los.
Zostawcie nas. Wszak wy nie znacie
tych krwią ociekających stron,
stron wykąpanych w krwi szkarłacie,
gdzie każda głoska — bój i zgon.
Dla was jest obcy, niepojęty
odwieczny nasz rodzinny spór.
Dla was są nieme Kreml i Praga,
obudzą zachwyt wasz odwaga
szalonych walk na śmierć i życie
i konających zapał święty,
więc szczerze nas nienawidzicie...
Zaco? Powiedzcie? Ach zatoli,
że na moskiewskich rozwalinach
nie przyznaliśmy Tego woli
co w waszych szerzył lęk krainach?
Żeśmy Bożyszcze w proch zwalili
pod nasze bohaterskie stopy
i krwią rosyjską okupili
wolność i spokój Europy? ............
Czy mało nas? Od Permu do Taurydy,
od fińskich chłodnych skał do gór Kolchidy,
od wstrząśniętego Kremla aż po Chiny,
jeżąc stalowe swe szczeciny,
powstanie groźnie ruski lud...
Więc ślijcie przeciw nam na wschód
swe złości pełne, harde syny,...
co chcą nas zwalić do swych stóp...
W głębinie Rosyi są równiny,
kędy oszczercy znajdą grób.
O czemuśmy z Polską przez wiek wojowali
orężem z żelaza i stali?
Wszak walczyć mogliśmy perłami wymowy,
miłości pełnemi słowy.
Czyż Polska nie znała bezmiernej swobody
nad inne w świecie narody?
A dzisiaj? O Boże, litośny mój Boże,
rosyjskie zalało nas morze.
„LACH I RUSIN“.
LACH:
Gdy żyć zemną zaczniesz w zgodzie,
Rusinie, mój bracie,
będziem chodzić w aksamitach
złocie i szkarłacie.
Polsko cierpiąca w przedziwnej pokorze!
Tyś była niegdyś Europy skałą
O którą srogie barbarzyńców morze,
jak o granity się rozbryzgiwało...
Dzisiaj zagasły Ci wolności zorze
I poszarpanem jest twe żywe ciało,
ale Ty wierzysz, że po dniach niedoli
wstaniesz piękniejsza, w blasków aureoli.
Przedświt już bliski. Niedługo z oddali
zaświeci słońce, śród łzawych padołów...
Orzeł Sarmacyi i Orzeł Italii, fakojako fenixy z umarłych popiołów
zmartwychpowstaną i nowymi pióry
ku słońcu chwały ulecą — nad chmury...
Pod obcym niebem w północnej krainie
długo błądziłem — marzeniem jedynie
do ojczystego powracając kraju.
I tak mi było tęskno, jak do raju
do nieba które wiecznie promienieje.
Ale z dniem każdym traciłem nadzieję,
aby je ujrzeć.
Raz usnąłem w drodze,
długą pielgrzymką umęczony srodze.
I zobaczyłem we śnie dwie Dziewice
dziwnej urody. Wybladłe ich lice
bosko jaśniało. Młodsza — złotowłosa
o modrych oczach, jak wiosną niebiosa.
Starsza zaś miała ciemnokrucze sploty
i czarne oczy... I pełne tęsknoty
schodziły ku mnie w smutku i żałobie
ongi — królowe, dziś — w kajdanach obie.
Poznałem Smutne. A słysząc ich jęki
z krzykiem zbudziłem się. Łańcuchów dźwięki
umilkły... Mroźno dokoła i ciemno.
Zadrżałem z trwogi...
W niebiosach nademną
noc była zimna bez gwiazd i miesiąca,
jako grób martwa, jako grób milcząca.
Więc naraz wielką uczułem tęsknotę
za mą Ojczyzną, kędy słońce złote
uśmiechem boskim błogosławi ziemi
niosąc wesele i ludziom i ziołom
i ptakom, które głosami srebrnemi
wielbią pogodę, podobne aniołom...
„Weź mię, o Boże, pod Twoją obronę“,
wołałem, „abym ujrzał ojców stronę
lub zginął“... Bóg mi zesłał ukojenie:
we śnie powtórnie zobaczyłem cienie
dziewic królewskich... Lecz nie łkały w męce
i wolne były od więzów ich ręce
i uśmiechnięte ich usta dziewczęce...
A ja radosne widząc obu lica
zgadłem, że była jakaś tajemnica
w tem wielkiem szczęściu...
Rzekła mi Dziewica
o kruczych włosach: „Moje grzeszne syny
kraj obróciły w popiół i perzyny
przez ciągłe waśnie, zawiści, niesnaski.
Dziś zgodne wnuki przywracają blaski
chwale ojczystej. — Moja nieszczęśliwa,
męczeńska siostra Polską się nazywa...
Niema drugiego narodu na ziemi
coby nad Polską lał łzy, jak ja leję...
I jak ja nucił jej pochwalne pieśnie.
I bolał nad nią, jako ja boleję.
I wierzył, jako ja wierzę, że wskrześnie
stokroć piękniejsza, mocniejsza niż ongi,
a nieśmiertelna, jak greckie posągi,
a bezgraniczna, jak morze bezdenne,
a uśmiechnięta, jak słońce wiosenne...
Jako rannych zórz promienie
wieścisz Polsce przebudzenie
ze stuletnich snów.
Idziesz w blasku i światłości
głosząc, że śród nas zagości
dawne szczęście znów.
Spraw, niech życiodajne słońce
zalśni złotem jaśniejące
zza gór i zza wód.
Niechaj nam się długo pali,
bowiem długośmy czekali
na różany Wschód.
„DO KRÓLEWNY POLSKIEJ“.
Na widok Twojej urody
mieszają się wszystkie głosy
w hymnie pochwalnym przyrody.
I strumyki, i niebiosy,
i ptaki, niebiosów rapsody,
i trąby i bębny wokoło
grają czarownie, wesoło,
na Twoją cześć.
Za Tobą stęsknione,
gdy odejdziesz, jęczą z żalu
ptaki — flety uskrzydlone
i flety — ptaki z metalu.
A gdy przyjdziesz radośnie Cię wita
uśmiechnięty wszechświat cały:
jako królowę — armaty,
ptaki — jak jutrzenkę, gdy świta,
jak Palladę — trąb grzmiących hejnały,
jak Florę — tęczowe kwiaty.
Bowiem jesteś w dniach tęsknoty,
w dniach cierpienia i katuszy,
jako Jutrzni promień złoty...
Jesteś jak Flora — kwiecista,
jak Pallas — rycerska i czysta,
jesteś Monarchinią — w mej duszy.
Rodzą się swobodne ptaki
i ulatują do chmur
jak kwiaty tęczowych piór,
jak bukiety uskrzydlone.
O czemuż ja w niebios szlaki,
nie mogę wzlecieć, jak one?
O czemuż z całej przyrody
Człowiek ma najmniej swobody?
Rodzą się dzikie drapieżce
chciwe na żer i na krew.
Czają się w gęstwinie drzew
u wodopoju na ścieżce,
łupiąc w puszczy co się zdarzy,
łupiąc o czem duch zamarzy...
A potem wolne, swobodne
uchodzą w leża wygodne.
Rodzi się ryba i pluska
i igra w błękicie fal
i płynie radośnie w dal
ledwie ją okryje łuska.
Płynie w szafirów głębinie,
aż gdzieś w oceanie zginie.
O czemuż z całej przyrody
Człowiek ma najmniej swobody?
Rodzi się strumyk przejrzysty
w kołysce kwiatów i ziół.
I pędzi ku morzu w dół
wijąc się, jak wąż srebrzysty.
Przebiega górskie wyżyny
i mknie w zielone doliny...
O czemuż z całej przyrody
Człowiek ma najmniej swobody?
Srogi ból, piekielna męka.
Piersi mi rozsadza gniew.
W żyłach wre kipiąca krew,
a serce z wściekłości pęka.
Cóż wzbrania ludziom biedakom
swobody, którą łaskawie
Bóg dał źródłu, i kwiatom, i trawie,
I zwierzętom, i rybom, i ptakom?...
Cóż szlachetnemu Orłu poświęcić na chwałę,
ieżeli nie orłowe triumphy spaniałe?
Zali iest co mileysze dla iasnego Słońca
nad zaćmienie na niebie bladego Miesiąca?
Przyimi odemnie kwiaty retoryczne, Janie.
Kwiatami bohaterów wieńczyli Rzymianie.
Pełen kwiecia był theatr Nemeyski przed laty.
Do stóp Nearcha wdzięczny naród rzucał kwiaty.
Niechay wielki Bóg woyny, zwycięstw Pan iedyny
zwycięstwa zawsze zsyła woyskom twey krainy.
Niechay Ci daie, Królu, triumphy tak sławne,
byś wszytki bohatyry zaćmił starodawne,
by potomność w zachwycie wielbiąc twoie czyny
skroń twą niewiędnącymi ubrała wawrzyny.
Do morza wieków, które się w pomroce kłębi,
w ciemności, gdzie lud walczy o przyszłe zbawienie,
w ryk fal, w pianę bałwanów, w nieprzebyte cienie
Bóg wrzucił wielką skałę do wzburzonej głębi.
Chmury na wschód płynące przez niebios sklepienie,
rudowłose komety w rozszalałym pędzie
stają — zoczywszy dumne granitu krawędzie —
na drodze, kędy w wieczność gna je przeznaczenie.
Ta skała szydzi z czasu, urąga ulewom.
W sercu ma złotą żyłę — drogi kruszec boży.
Ku niej żeglarze łodzie zabłąkane wiodą...
Bowiem przeciwko morza ciemnościom i gniewom
skroń jej zwrócona zawsze ku porannej zorzy
obudzą w ludzkich sercach tęskność za swobodą.
Muzyka muszli, gdy ją przyłożysz do ucha, —
modry pył, co na ważki skrzydełkach jaśnieje, —
wszystkie Wschodu powieści i baśniane dzieje,
w których rajskie roskosze jawią się dla ducha, —
Gwiazd drżenie w twórczym ruchu, wulkan gdy wybucha,
płacz anioła, co z szczęścia nadmiaru łzy leje, —
radości sen, co w perły tęsknoty topnieje, —
pieśń, której się po latach, jak świętości, słucha, —
wszystkim brzmią twoje struny, natchniony lutnisto!
Chciałbym zasnąć ich brzmieniem do snu ukojony,
by się twoją poezją poić nieśmiertelnie...
Lecz żar, co pod popiołem tli nieugaszony,
nagle w niebo wybucha strofą płomienistą,
jakbyś iskrą rozjaśnił umarłych popielnię.
Serce twe nieśmiertelnym Bóstwem przepojone,
a usta — anioł żarem oczyścił niebiańskim.
I stałeś się podobny tym prorokom pańskim,
co mają skrzydła ducha i z blasków koronę.
Na drodze życia ciernie znalazłeś obfite,
lecz śród nich rwać umiałeś wiecznotrwałe kwiaty.
W sercu wieszczym, Zygmuncie, gdzie zamknąłeś światy,
wszystkie rany ojczyzny twej były wyryte.
Kiedyś leżał w kołysce, w słodkim dziecka śnieniu,
boski Dante całunek złożył na twem czole,
a z pocałunkiem udział w bólach i cierpieniu.
I żyłeś wierząc w Przedświt, co skończy niedole,
jako latarnia, której blask w morzu się chwieje
zanim narodów Wielka Jutrznia rozednieje.
Zarzucaj nam, co chcesz ieno:
brak rozwagi, brak pieniędzy.
Tylko nigdy nie powracay
w nasze strony, w kray wzgardzony:
niechay wskóra to u Boga
nas dwu pacierz połączony.
Możesz o nas, gdy zapragniesz,
klecić, iakie chcesz wierszydła,
Możesz wołać, że ci Polska
strasznie zmierzła y obrzydła.
A gdy władzy pragnąć będziesz
iedż nad Ren: niech iego fale
uyrzą, co widziała Wisła,
jak zmykacie, mężne Galle!...
FRANCISZEK WOLTER. 1694 — 1778.
„DO KRÓLA POLSKIEGO
STANISŁAWA LESZCZYŃSKIEGO“.
Panie cnotliwy, panie sprawiedliwy,
panie litosny — do chwały nas prowadź.
Jakże Cię mamy wszyscy nie miłować,
gdy każdy przez Cię staje się szczęśliwy.
Królu! Twój widok sławimy w zachwycie,
widok, tak rzadki na monarszych dworach,
władcy, którego lud kocha nad życie...
ALFONS MARJA DE LAMARTINE. 1790 — 1869.
„DO MŁODEJ POLKI“.
Łabędź odbija się w przejrzystej fali,
gdy na jeziorze lazurowym gości.
Bóg — we Wszechświecie, co go kornie chwali.
My — w potomności.
Potomność zimna jest i lodowata,
jak waszych jezior północnych powierzchnie.
Cóż nam z jej blasków, co są z tego świata,
gdy życie pierzchnie?
W sercu żyjącem znaleźć swe odbicie,
z ocząt dziewiczych jasnego spojrzenia
wyczytać miłość, co ozłaca życie, —
to me marzenia.
Tyś mą ostoją. W tobie moja chwała.
Niech czas me pieśni zapomni i zgłuszy,
byleby pamięć o mnie pozostała
jeno w twej duszy.
To oni! Boże mój!! Boże jedyny!...
Słyszycie końskie tętniące kopyta?
Niech młody żołnierz wspomni ojców czyny,
niech się gotuje w bój, za broń niech chwyta...
Nie myślmy dzisiaj o rozpaczy żony,
cóż stąd, że dziatwa żegnając się szlocha?
Niech każdy wzbudzi w sobie gniew szalony,
aby zapomnieć o tych, których kocha,
aby pamiętać o tych, których broni...
Boże mój, Boże jedyny, to Oni...
W sercu mężnego — męstwo jeno gości,
czy na śmiertelnym umiera posłaniu,
czy w boju rzuca się między granaty...
Wzdychać mu wolno jeno przy skonaniu,
Łez innych nie zna — oprócz łez wściekłości.
Niezna słabości — oprósz krwi utraty...
Przeciw nam tłuszcza najemnej hołoty...
Lecz złoto — ilość, duch zaś czyni siły.
Drogo oddamy wrogom swe żywoty:
będą pobici — gdy zliczyć mogiły.
Użyźni kraj nasz krwi swojej szkarłatem
nieprzeliczona ćma dzikiego wroga.
Skradła nam ziemię — niech ją żywi zatem...
Wiatr niech poległych żołnierzy pogrzebie!...
Niewiasty będą modlić się do Boga
za tych, co zginą, Ojczyzno, dla Ciebie...
1863.
KAZIMIERZ DELAVIGNE. 1793 — 1843.
„WARSZAWIANKA“.
Krwawi się świt. Ciemnoty ginie mrok.
Oby nam dzień wyzwolin nadszedł święty.
Dziś orzeł nasz na Zachód zwraca wzrok
i wzbija lot w niebiosów firmamenty.
Królewski ptak ulata w blaski zórz.
Upaja go czar lipcowego słońca.
O kraju mój! Zmartwychwstań z grobu już,
zmartwychwstań dziś, lub w trumnie jęcz bez końca.
„Wojna! na koń! Kozacy, hej na koń!
„Na polski bunt są szable i pałasze.
„Bezbronny kraj, otwartą polną błoń
„galopem dziś przebędą wojska nasze“.
Tak wołał wróg... I szyki swoje słał...
Stań, wrogu, stań! Zagrodzą tobie drogi
do naszych ziem bezmierne stosy ciał.
Zostaną tu umarłe jeno wrogi.
Dla Ciebie dziś, o Polsko, idzie w bój
kto jeno żyw — i bohatersko ginie.
Każdy twój syn za kraj wojując swój
może się bić w ojczystej swej krainie.
Szczęśliwszym jest, niźli żołnierski lud,
co lał swą krew daleko na obczyźnie
od Ebru fal do euksyńskich wód,
od Alp po Kreml o biednej śniąc ojczyźnie.
Wspomóżcie nas! W ogniowym deszczu kul
topniał nasz huf pod Jeną dla ojczyzny.
Topniał nasz huf pośród Marengo pól,
pod Champaubert ponosił krwawe blizny.
Polak się bił za Francję, jako lew,
zwycięscą był lub ginął w krwi szkarłacie...
Dla braci swych, co za was leli krew
azali wy prócz łez dziś nic nie macie?
Kościuszko przyjdź! i wypędź wroga precz.
Bij go i grom, choć obiecywał łaski.
Czyż łaskę znał zwycięski jego miecz
gdy szerząc rzeź lud wymordował praski?
Dziś straszny dług zapłaci wraża krew.
Pragnie jej kraj pośród męczeństwa znoju.
Niech z wroga krwi wawrzynu wzrośnie krzew
na grobie tych, co padli w świętym boju.
Pobudko graj! W promienny jutra świt
i w armat ryk nasz Biały Orzeł leci...
Zwycięstwo jest na ostrzach polskich dzid.
Wolności brzask niedługo nam zaświeci.
Śród huku dział, śród pieśni cudnych brzmień
niech sztandar nasz ku niebu się rozwinie.
Kto będzie żyw — wolności ujrzy dzień.
Wolnym już jest — kto bohatersko ginie.
↑Wszystkie te trzy wiersze są fragmentami poematu do Henryka Sienkiewicza. Poemat ten odczytał Jensen 1905 r. w Sztokholmie na uroczystości wręczenia Sienkiewiczowi nagrody Nobla.
↑Parafraza poetycka z oryginału prozą. (Z „Rozprawy o Ludwiku Börnem“).
↑Filip Desportes — dworzanin Henryka Walezjusza. Na paszkwil Desportes’a p. t. „Adieu à la Pologne“ odpowiedział Jan Kochanowski słynnym wierszem łacińskim „Galio crocitanti“, który w moim polskim przekładzie podaję.