Józki, Jaśki i Franki/Rozdział siódmy
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Józki, Jaśki i Franki |
Wydawca | J. Mortkowicz |
Data wyd. | 1911 |
Druk | Drukarnia Narodowa |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Zgadnijcie, ile spraw rozpatrywał sąd kolonii Wilhelmówki w ciągu dwóch sezonów.
Czterdzieści trzy sprawy.
Okropnie dużo. Jeśli jednak zważyć, że dwoje dzieci bawiąc się w pokoju, potrafi często w ciągu godziny pięć razy pokłócić się, poskarżyć mamie, znów pogodzić i znów pokłócić, to dla 150 chłopców na wsi w ciągu czterech tygodni i znów 150 w ciągu następnych czterech — ta ilość spraw sądowych nie jest zbyt wielka.
— A wyroki? — Najwyższa kara: 20 minut klęczenia — tylko dwóch chłopców dotknęła...
Ileż to razy zdawało się, że chłopiec bardzo zawinił; a kiedy sąd wniknął we wszystkie szczegóły, — wina stawała się mniejszą, małą, maleńką.
P. starszy, S. i B.[1] zniszczyli gniazdo ptasie. — W gniazdku było pięć jajek.
Zrabowane gniazdo oskarżeni sami rozebrali i obliczyli że było w niem: 73 piórka, 280 słomek, 246 źdźbeł kory brzozowej, 148 włosów końskich. — Ileż to pracy drobnej, słabej ptaszyny poszło na marne. — A te jajeczka małe, toż to dzieci ptasząt. — Dom zrujnowany, dzieci zabite!
Oskarżyciel żądał najsurowszej kary, ale głos zabrał obrońca:
— Sędziowie, spójrzcie na oskarżonych. Jeden z nich płacze, jeden siedzi smutny, a jeśli trzeci się śmieje, to dlatego tylko, by ukryć swój smutek. — Sędziowie, czyby oni popełnili czyn tak zły i niemądry, gdyby wiedzieli to, co teraz wiedzą?
Długo mówił i temi słowy zakończył obrońca:
— Sędziowie, zapewniam was, że gdyby ten ptaszek był tu obecny, mógł do was przemówić, — napewno takby powiedział: „chłopcy wyrządzili mi wielką, wielką krzywdę, ale przebaczcie im, bo kara ani nam chatki naszej nie powróci, ani nie wskrzesi nam dzieci. Poproście jednak, aby tego nigdy nie robili, bo i my mamy serca, które umieją kochać i przebaczać“. Sędziowie, nie bądźcie gorsi od małej ptaszyny.
Wyrok w dosłownem brzmieniu głosi:
„Dnia 3 lipca, w piątek po podwieczorku; sąd kolonii, złożony z sędziów: Tarkowskiego z grupy A, Holca z gr. B, Antczaka z gr. C, Faszczewskiego z gr. D i Spychalskiego z grupy E — rozpatrywał sprawę o zniszczenie gniazda ptasiego przez: P., S. i B. Wszyscy przyznali się dobrowolnie do winy.
Sąd biorąc pod uwagę, że:
1. Zniszczono gniazdko po raz pierwszy,
2. Zrobiono to nie w złej myśli, nie w celu skrzywdzenia bezbronnego i niewinnego ptaszka,
3. Winni nie wykręcali się, nie kłamali, a odrazu i wyraźnie wszystko opowiedzieli, —
Sąd, biorąc to pod uwagę, postanowił:
„B. i P. starszy jeść będą dziś kolacyę osobno“.
Dalej sąd, uznając udział S. w zniszczeniu gniazda za niedowiedziony i widząc szczery żal jego, postanowił:
„S. przebaczyć...“
Gorsza była następna sprawa, a jakkolwiek i tu obrońca próbował choć w części usprawiedliwić oskarżonych, wyrok wypadł po myśli prokuratora:
„Tenże sąd na temże posiedzeniu rozpatrywał sprawę o męczenie i zabicie żaby przez W. Sąd biorąc pod uwagę, że
1. W. chciał zobaczyć serce żaby, o którem w szkole opowiadał i na obrazku pokazywał w Warszawie nauczyciel,
2. W. jest pierwszy raz na kolonii i mógł nie wiedzieć, jak bardzo zabrania się tu męczenia zwierząt,
postanowił łagodnie ukarać oskarżonego.
Zważywszy jednak ile bólu sprawił niewinnemu stworzeniu, — wyznaczył karę: 10 minut klęczenia“.
„Tenże sąd na temże posiedzeniu rozpatrywał sprawę Z. oskarżonego o zabicie dwóch żab.
Sąd biorąc pod uwagę, że Z. uczynił to bez żadnego powodu, gdyż nie można uważać za dostateczny powód, że żaby przestraszyły go podczas zbierania poziomek, postanowił ukarać Z. przez klęczenie w ciągu 20 minut.
Tym, którym wyrok ten może się wydawać zbyt surowym, sąd przypomina, jak bardzo cierpiały dręczone żaby.
Sąd przypomina z naciskiem, że nie wolno śmiać się z odbywających karę, a to pod grozą poniesienia kary podwójnej“.
Druga surowa kara dwudziestominutowego klęczenia przypada w udziale Staśkowi, który stale się spóźniał, nigdy po trąbce nie przychodził z lasu i szukać go trzeba było zawsze.
Jedna tylko sprawa wyłączona była z pod władzy sądu koleżeńskiego i tę rozpatrywał sąd złożony z dozorców.
Kilku chłopców poszło kąpać się w rzece, — jest to największe kolonijne przestępstwo.
Bo pomyślcie tylko: rodzice powierzają dziecko koloniom letnim; jeszcze w zimie pamiętać musieli, by iść do zapisu, potem do lekarskiego badania, a jeszcze metrykę trzeba było odszukać. Niełatwo matce oderwać się od gospodarstwa, biedz do biura z odległej ulicy; a ile się natroskała: czy aby wyślą, czy miejsc nie zabraknie, a może napróżno się trudzi?
Po co tyle troski i zachodów? — Po to, by dziecko na wsi przyszło nieco do zdrowia.
I nagle matka otrzyma wiadomość, że syn się utopił w rzece! Taki wypadek miał raz miejsce, lat temu piętnaście, i od tej pory najsurowiej zabrania się dzieciom chodzić samym do rzeki.
— Cóż z tego, że jeden z chłopców, którzy poszli się kąpać, pływa tak dobrze, że Wisłę tam i z powrotem przepłynie? Jeśli dziś jemu pozwolimy, to jutro wymknie się jakiś niedołęga, a o nieszczęście tak łatwo.
Dozorcy napisali do rodziców karty otwarte tej treści:
„Niniejszem zawiadamiamy Sz. Pana, że syn Jego wydalił się samowolnie z kolonii i poszedł do kąpieli bez dozorcy. Prosimy o zawiadomienie, jak go za to ukarać. Rzeka jest głęboka i za skutki podobnych wycieczek odpowiedzialności na siebie brać nie możemy. Dozorcy dzieci“.
Jednakże obiecano chłopcom, że karty wysłane nie będą, jeśli dadzą wszyscy uroczyste zapewnienie, że do końca sezonu sami do kąpieli nie pójdą ani razu.
I do dziś dnia karty te leżą w mojej szufladce, zachowane na pamiątkę o pięciu dzielnych chłopcach, którzy mieli odwagę przyznać się do przewinienia, i mieli taki hart ducha, że choć ich nęciła rzeka, dotrzymali danego przyrzeczenia.
Wyrosną z nich dzielni ludzie!
Najwięcej spraw cywilnych, to jest spraw, gdzie chłopiec, a nie dozorca oskarża — dały nam przezwiska.
Sowińskiego nazywają Sową, Stachlewskiego — Staśką, Frankowskiego — Frankiem albo Żydkiem, Achcyga — Zechcygiem.
Na Pajera wołają: Frajer Pierwszy, albo Frajer Pompka, na Nowakowskiego: cip, cip, cip, nowa kokoszka; a Dajnowskiego za nos łapią i mówią: daj nos, Dajnowski.
Kto się nazywa Janek, ten zbił dzbanek, kto Felek — ten zjadł babie serdelek. Michniewski — Cygan, Gajewski — stary gajowy — gruszek na wierzbie pilnuje, a Omelańczyk — ele mele dudki.
Nie każdy się o przezwiska obraża.
Boćkiewicza nazywają Bocianem, Szczepańskiego — Ciamarą, innego — Paluszkiem, Kumą, Bednarzem, a wcale się nie gniewają. — A królowie nasi: Łokietek, Krzywousty, Laskonogi, Śmiały — czyż nie nosili przezwisk, które przeszły nawet do historyi?
Jeśli ktoś jednak nie chce być Imbrykiem, Chińczykiem, Babcią, Waligórą, Ciocią, Słoniem lub Fajtłapą, ma zupełne prawo, tylko że na sądzie więcej z tego śmiechu, niż pożytku, bo najczęściej obie strony są winne. — Kaza nazwał Smolarka szczeniakiem, ale Smolarek nazwał Kazę kozą.
Olsiewicz powiedział:
— Czekaj, Babciu, dam ja ci po obiedzie.
Ale Gajewski nasypał Olsiewiczowi kaszy do kompotu.
Nie przypominam sobie, by która ze spraw cywilnych nie zakończyła się zgodą.
- ↑ Autor podaje nazwiska w skróceniu, nie chcąc robić chłopcom przykrości, gdyby opowiadanie wpadło im w ręce.