[41]XXII.
Wędruje bohatér wciąż daléj a daléj,
Już piersi hartownéj ból żarem nie pali;
Choć spojrzy na róże zatkniętą u boku,
Ni śladu łzy w męzkiem nie dojrzéć już oku.
Tę rosę tak miłą, on uszczknął wśród darny,
Nad grobem Iluszki na ziemi cmentarnej;
Gdy serce zatęskni a w piersi wrą burze,
On wnet się ukoi, niech spojrzy na różę.
Szedł Janosz, słoneczko już znikło z przestrzeni.
Już tylko odblaskiem widnokrąg rumieni,
I zorzę wieczorną wnet pomrok zagrzebie,
I księżyc półsierpem zabłysnął na niebie.
A Janosz wciąż idzie, zgasł księżyc w pomroku;
Nasz Witeż znużony powstrzymał téż kroku:
Omdlały mu nogi, brak w piersi tchu prawie,
Toż głowę na miękkiéj utulił murawie.
I zasnął głęboko, gdzie zasnął nie zważa;
Sen zwarł mu powieki wśród ciszy cmentarza.
Bo stary to cmentarz, oj dziwnież on stary,
Przyćmiły go bujno jodłowe konary.
Już północ... już kwili pieśń smętna puszczyka,
I oto grób każdy paszcz straszną rozmyka,
Gdzie powieźć oczyma, ohydny trup w bieli
Wymyka się w górę z grobowca gardzieli.
Już gędźba piekielna zabrzmiała w pomroczy,
Hej żwawo trup z trupem w krąg młyńca zatoczy,
A ziemia od grózy zatrzęsła się cała,
Nic Janosz nie słyszy, śpi twardo jak skała.
Aż widmo go blade dostrzegło z daleka,
— „Ha! człowiek! zakrzyknie: czyż stopa człowieka
Śmie deptać zuchwale proch ziemi cmentarnéj:
Porwijmy go druchy, zakopmy w grób czarny.”
Ohydnym go wieńcem otoczą w około,
Już z piersi mu trupich mróz powiał na czoło;
Wtém nagle kur zapiał, trup w ziemię się chowa,
Na starym cmentarzu znów cisza grobowa.
Gdy Janosz się zbudził, już widma złowieszcze
Wróciły do mogił; pierś zbiegły mu dreszcze:
Źdźbła trawki kroplistą pokryły się rosą,
Wstał Witeż, podąża gdzie oczy go niosą.