[38]
XXI.
Znów idzie a idzie, nie zliczyć mu czasu;
Im daléj on kroki zapuści w głąb lasu,
Tém grubsza mu chmura zapada na oczy,
Aż ziemię noc czarnym całunem otoczy.
„Noc-że to? zapyta zdumiony boleśnie,
Czy światło mych źrenic zagasło tak wcześnie?”
Nie noc to, nie światło zagasło mu w oku,
Lecz zaszedł w kraj straszny wiecznego pomroku.
[39]
Nie dojrzeć tu nigdy, ni gwiazdy, ni słońca,
Wciąż idzie omackiem w ciemności bez końca;
Nad głową mu czasem przeleci coś z góry,
Snać grobów mieszkaniec to puszczyk ponury.
Inaczéj-li skrzydło szeleści puszczyka,
Czarownic to chmara na miotłach pomyka;
Tu kraj ich odwieczny, więc w gnieździe tém swojém
Ze świata obrzydłym gromadzą się rojem.
Tu, z djabły pospołu siadają do rady,
Tu pole ich harców, tu miejsce biesiady;
Za chwilę uderzy sabatu godzina,
Więc zdąża na miotłach wiedźm straszna drużyna.
Przed czarną pieczarą złożyły wkrąg miotły,
Już usty jak miechem dmuchają pod kotły;
Przez szpary jaskini żar krwawy połyska,
Za światłem nasz Witeż przystąpił tam z bliska.
Cichutko, pomału, na palcach się skrada,
I oko do szpary ciekawie przykłada.
Oj! dziwyż tam , dziwy, zaklęcia i czary!
Swym oczom bohater nie może dać wiary.
Bab istnie jak mrowia: w kotliska tam duże
Wrzucają ropuchy, łby kocie i szczurze,
Padalce, i węże, i trupich głów wiele,
I u stóp szubienic wykwitłe trójziele.
I któżby policzył plugawe te śmieci?
Tu, w mózgu Janosza myśl nagła zaświeci:
„— Ha wiedźmy przeklęte! będziecież mi rade,
Co sprawię, to sprawię porządną biesiadę!
Ody zadmę w świstawkę, na dźwięk ten uroczy
Posłusznych olbrzymów pułk cały przyskoczy.”
I Witeż do torby poniesie dłoń skórę,
Lecz nagle w pomroku napotkał zaporę.
I cóżto? — Ha! mioteł i łopat rzęd długi,
W krąg sterczą pod skałą tuż jedna przy drugiéj,
Dalekoż, daleko w głąb puszczy je niesie,
Niechajże ich wiedźmy szukają po lesie!
A potém w świstawkę zadzwoni na hasło,
Zrywają się wiedźmy — ognisko wnet zgasło;
Przyskoczą co żywo olbrzymy jak draby.
„— Hej! Janosz zakrzyknie, pochwycić te baby!”
[40]
A baby z jaskini wybiegły jak z procy,
Swych łopat i mioteł szukają po nocy.
— „Gdzież miotły? — wołają — ach! kędyż łopaty?
W net kogut zapieje, czas wrócić do chaty.”
I baby po miotły dalejże do lasu,
Lecz dzielne olbrzymy nie tracą też czasu;
Co który za babę pochwyci omackiem,
Jak rzuci nią w ziemię rozpłaszczy wnet plackiem.
Ilekroć téż wiedźma żywota dokona,
Rozjaśnia się czarna niebiosów opona;
Już błysła jutrzenka i oto w jéj ślady
Przez m glistą osłonę przegląda dzień blady.
W net Boże słoneczko nad ziemią zaświta,
Wszak ziemia schłonęła krwi brudnéj do syta;
Już wiedźmę ostatnią rwie olbrzym za bary,
Wnet poznał nasz Witeż twarz strasznéj poczwary.
— „Macocho przeklęta! nie ujdziesz mi przecie,
Ja sam cię niecnoto wygrzmocę po grzbiecie!”
I wyrwał ją krzepko z prawicy olbrzyma
— „Nie ujdziesz mi babo!” i w garści ją trzyma.
Wtém z rąk mu wyślizła, szatańskie to psoty,
— „Nieś biesie! zawoła — sadź ostro przez płoty!”
Furknęła, w powietrzu schwyciły ją draby;
Podrzucą nią w górę, ni śladu już baby!
Gdzież wiedźma? Dnia tego, oj! dziwyż to, dziwy!
Legł w wiosce Janosza jéj kadłub nieżywy;
Tak nędznie skończyła dni pasmo żebracze,
Nad wiedźmy mogiłą kruk nawet nie kracze.
A kędy plugawy gad pełzał wśród cieniu,
Już ziemia się kąpie w słoneczném promieniu.
Na rozkaz Janosza olbrzymy gromadą
Łopaty i miotły na wielki stos kładą.
Wnet proch z nich rozniosły płomienie i dymy
A Janosz swe wierne pożegnał olbrzymy:
Niebawem w dwie drogi rozeszli się łzawo,
Olbrzymy szli w lewo, szedł Janosz na prawo.