<<< Dane tekstu >>>
Autor Sándor Petőfi
Tytuł Janosz Witeź
Wydawca Redakcya Biblioteki Warszawskiéj
Data wyd. 1871
Druk Drukarnia Gazety Polskiéj
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Seweryna Duchińska
Tytuł orygin. János vitéz
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XX.

On śmiało się wdziera w głąb puszczy zielonéj
I często, oh często, przystanie zdumiony,
I wokół oczyma zatacza chciwemi,
Bo takich on cudów nie zaznał na ziemi.

Wysokoż tu dębów wybiegły konary,
Nie zgonić ich okiem przez kłęby mgły szaréj;
A z liścia co głucho nad głową szeleści
Wykroisz siermięgę i kaftan niewieści.

Ulata nad wodą komarów ćma długa,
A wielkie jak woły, zaprzągłbyś do pługa!
Gdy z brzękiem szalonym Janosza oskoczą.
Wydobył miecz z pochwy, i rąbie ochoczo.

Dopiéro-ć żórawie! oj! z temi nie żarty:
Stał jeden o milę na pieńku oparty,
Przysiągłbyś gdy skrzydła rozpostarł dwa duże.
Iż chmura po modrym pomknęła lazurze.

Przed okiem Janosza co chwila cud nowy,
Wtém przyćmił mu słońce gród strasznéj budowy;
Dwie groźne wieżyce wzniósł śmiało nad chmury:
Tu władzca olbrzymów zasiada ponury.

Nasz Witeż poskoczył, już stoi przy bramie,
Okrutnaż to brama zaprawdę, nie skłamię
Gdy powiem... ej ludzkież określi ją słowo,
Musiała być wielka, król nie tknął jéj głową.

„O zamku, rzekł Witeż, dobiegły mnie wieści,
Lecz radbym zobaczył co wewnątrz się mieści;
Wyrzucą gdy zechcą, o życie niestoję:
Pochwycił za klamkę, wnet pękły podwoje.

Oj byłoż co widzieć! U króla biesiada,
Król siedzi za stołem, z nim synów gromada;
Co jedli, któż zgadnie? pokarmem ich skały,
A głośno im w zębach kamienie chrupały!

Gdy spostrzegł to Janosz, do siebie sam powié:
„Nie bardzo zazdroszczę bankietu królowi!”
Wtém mocarz nań zwróci oblicze łaskawe,
Przy sobie z opoki wskazuje mu ławę.

„Gdyś przyszedł tu, rzecze, biesiadujże z nami,
Jak skały nie połkniesz, my połkniem cię sami;
Lub na proch w moździerzu utłuczem wnet ciebie
I miałki ten proszek posypiem na chlebie”.

Zrozumiał nasz Witeż że żartu w tém nié ma,
Przystąpił uprzejmie do króla olbrzyma:
„Nie gardzę twą łaską, mój królu, wyrzecze,
Choć uczta zbyt twarda na zęby człowiecze.

Gdy żądasz, twéj woli niech zadość się stanie,
Lecz błagam o jedno: każ królu, a panie,
Na drobne okruchy porąbać te skały,
By kołkiem mi twardym w gardzieli nie stały.”

Król w kęsy funtowe, rozkruszy opokę,
Sam kęsy nakłada na misę szerokę:
„Masz drobne kluseczki, jedz, gościu, bez trwogi,
A potém na wety dostaniesz pierogi!

„Ty sam je gryść będziesz, lecz wyjdą ci bokiem.”
I czoło Janosza zabiegło pomrokiem,
A krople mu potu po licu pociekły
I kamień w prawicę porywa jak wściekły.

Ugodził olbrzyma, głaz utkwił mu w czole,
Mózg nagle po wielkim rozprysnął się stole;
W słup oczy stanęły, twarz króla się mieni:
„Masz godną zapłatę za bankiet z kamieni,”

A syny królewskie zawodzą i jęczą,
Ból ścisnął im serce żelazną obręczą;
Łża żalu gorąca wytryska z pod powiek,
W łzie jednéj olbrzyma skąpałby się człowiek.

Wtém starszy wyrzecze:— „Rycerzu bez trwogi,
Coś piérwszy z śmiertelnych przekroczył te progi,
W krainie olbrzymów ty władnij wspaniale:
Składamy ci berło, my wierni wasale.”

„Niech krajem olbrzymów dłoń twoja zawłada!”
Powtórzy za bratem olbrzymiąt gromada.
I z czołem pokornie ku ziemi schyloném,
Głębokim Witezia uczcili pokłonem.

I berło, królewskie wręczyły mu syny.
— „Zastrzegam — rzekł Janosz — warunek jedyny,
Podążyć wnet muszę za góry, za lasy,
Niech inny król wami zawładnie w te czasy.

„Ktokolwiek to berło z rąk moich odbierze,
Ja żądam, olbrzymy, wytrwajcież mi w wierze;
Gdy znagli przygoda czy we dnie, czy nocą,
Na znak mój, wy z chętną przybieżcie pomocą.”

— „Weź królu, nasz panie, świstawkę tę małą,
Nadźwięk jéj pośpieszym jak wiernym przystało.”
I starszy mu olbrzym świstawkę w dłoń składa,
I chórem przyklaśnie olbrzymiąt gromada.

Kto żyje, przed królem głęboko się korzy,
A Janosz świstawkę w kaletę położy;
Mgła zbiegła mu z czoła, duch w nową moc rośnie,
I progi olbrzymów przekroczył radośnie.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Sándor Petőfi i tłumacza: Seweryna Duchińska.