Jasnowidząca (de Montépin, 1889)/Tom II/XX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Jasnowidząca |
Wydawca | J. Czaiński |
Data wyd. | 1889 |
Druk | J. Czaiński |
Miejsce wyd. | Gródek |
Tłumacz | Helena Wilczyńska |
Tytuł orygin. | La Voyante |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
— Jak to się wszystko dobrze składa — odpowiedział więzień. — Właśnie myślałem o tem, aby panu dać dowód, że nie żartuję sobie, i w tejże chwili jestem w stanie tego dokonać. Podnieś się pan troszeczkę... wsuń rękę w otwór, kędy mówię do pana i otwórz ją...
Vaubaron spełnił żądanie.
Wsunąwszy rękę poczuł zaraz, że mu dano dwa dość ciężkie lecz małej objętości przedmioty.
— Co to jest? — zapytał.
— Zaraz się pan dowiesz, lecz bądź cicho — odpowiedział galernik — bo zdaje mi się, że słyszę kroki na korytarzu.
Vaubaron użył małej przerwy która teraz nastąpiła, aby się przypatrzeć rzeczom, które otrzymał. Pierwszą rzeczą był odłam ciężkiego, żelaznego ogniwa, a druga rzecz miała wszelkie podobieństwo do trójgraniastej blaszki, jakie skazańcy na czapkach noszą, a na których wypisany jest numer każdego.
— Nie ma się czego obawiać — mówił dalej skazaniec. — Teraz dotknij się blaszką podanego kawałka żelaza, a zdziwisz się bardzo.
Vaubaron spróbował. Spostrzegł zaraz, że niepozorna blaszka była w istocie zazębionym kawałkiem stali. Płytka ta doskonale chwytała się żelaza. Po kilku minutach ogniwo bez najmniejszego szelestu było na wskroś przepiłowane. Było jasne jak słońce, że za użyciem tej blaszki można się było z łatwością pozbyć żelaz i z rąk i z nóg.
— Cóż pan na to, czy przystajesz na podane warunki.
— Rzecz już załatwiona — odpowiedział Vaubaron — zgadzam się zupełnie z wnioskiem pana.
— W takim razie włóż pan jeszcze raz rękę w otwór, bo jeszcze coś innego pan dostaniesz.
Tem coś, była mała flaszeczka z ciemnego szkła.
— Co jest w tej flaszeczce? zapytał Vaubaron.
— Kilka kropel wcale nieszkodliwego płynu, który wedle potrzeby mógłbyś śmiało połknąć bez obawy, że umrzesz.
— Cóż mam zrobić z tym płynem?
— Wlejesz go dziś wieczorem na dłoń.
— Cóż potem?
— Natrzesz nim sobie dobrze jedno kolano.
— Cóż się potem stanie?
— Stanie się to, że natarte kolano spuchnie ci na jutro jak konewka i przybierze zatrważającą siną barwę.
— Ale wtenczas nie będę mógł kroku zrobić.
— Na pozór rzeczywiście tak będzie, ale w istocie nie będziesz czuł żadnego bólu i będziesz w stanie zrobić dziesięć mil piechotą bez najmniejszej przeszkody.
— Czy to możebne? — zapytał Vaubaron.
— To nie tylko jest możebne, lecz całkiem pewne. Znam ja dobrze skuteczność moich środków aptecznych. Zanim przywdziałem tę czerwoną kurtkę, byłem praktykantem u wcale zmyślnego chemika. Ten płyn właśnie jest bez zaprzeczenia jego najlepszym wynalazkiem, lecz wracajmy do rzeczy. Nazajutrz będzie pańskiem zadaniem krzyczeć tak głośno jak można i udawać, jakobyś bez wielkich boleści ani kroku zrobić nie mógł. Zresztą bądź pan bez najmniejszej obawy, bo łatwo ci będzie każdego w pole wywieść.
— Cóż natenczas poczną ze mną?
— Cóż innego mogą do stu dyabłów zrobić z biednym kulawym, jeźli nie to, że go do szpitala wezmą? Przyjdą lekarze, będą cię opatrywać, nie będą mogli nic a nic zrozumieć, mimo to przecie dadzą tej biedzie łacińskie nazwisko, zapiszą ci używanie kąpieli, środków przeczyszczających i pan Bóg wie jakich innych rzeczy. Będziesz pan z nimi rozmawiał, robił co każą i tylko wieczorem a raczej w nocy będziesz miał czas do działania.
— Do działania powiadasz?
— Bez wątpienia, wiesz bowiem, że człowiek, który ani ręką ani nogą ruszyć nie może, nie będzie tak ściśle strzeżonym, jak każdy inny. Najlepszą porą będzie czas wcześnie rano, bo wtenczas sen jest najgłębszy i najtrwalszy. Otóż w takiej chwili zrzucisz lekko żelazo, wstaniesz z łóżka, zwiążesz strażnika, lecz nie uczynisz mu żadnej szkody, bo tylko o to postarasz się, aby nie był w stanie wołać o pomoc. Potem przywiążesz go pan do nogi u łóżka. Czy zrozumiałeś pan dobrze?