Jasnowidząca (de Montépin, 1889)/Tom II/XXI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Jasnowidząca |
Wydawca | J. Czaiński |
Data wyd. | 1889 |
Druk | J. Czaiński |
Miejsce wyd. | Gródek |
Tłumacz | Helena Wilczyńska |
Tytuł orygin. | La Voyante |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
— Rozumiem, rozumiem bardzo dobrze — odpowiedział mechanik — i nic z tego, coś mi właśnie powiedział, nie jest nadto trudnem do wykonania, lecz jakkolwiek strażnik będzie związany, to przecież dla tego jeszcze wcale nie będę wolniejszym. Bramy oddziału dla chorych są bez wątpienia zawsze dobrze zamknięte i strażą obstawione.
— Tędy pan wcale uciekać nie będziesz.
— A kędyż?
— Oknem. Przepiłowanie kraty będzie dla pana tylko zabawką, gdy użyjesz podanej ci płytki. Potem zwiążesz prześcieradła i spuścisz się na dziedziniec wąski a długi, zamknięty murem i żelazną bramą. Dziedziniec ten znajduje się między więzieniem a kasarnią dla marynarzy.
— Natenczas więc tylko zamienię jedno więzienie na drugie, gdy dziedziniec tak dobrze jest zamknięty murem i żelazną bramą.
— Jaki z pana zabawny człowiek! Słowo daję że mnie to gniewa. Co pan mówisz o murze i żelaznej bramie. Brama jest właśnie na to, aby przez nią przeleżć i nie miała nigdy innego znaczenia, jak aby mogła służyć do ćwiczenia gimnastycznego talentu nocnych pracowwników.
— A straże?
— Nie ma tam żadnych straży. Ja o tym dziedzińcu najlepiej mogę panu opowiedzieć, bo pracowałem tam dłużej niż sześć tygodni.
— Cóż z sukniami, które mam przywdziać?
— Właśnie przychodzę do tego. Uważaj pan dobrze, co panu powiem i zachowaj w pamięci każde moje słowo.
— Bądź spokojny, nie zapomnę niczego.
— Pan jeszcze nie znasz tego dziedzińca, więc uważaj. Gdy staniesz na dziedzińcu, obrócisz się twarzą ku kasarni marynarzy.
— Dobrze.
— Potem pójdziesz na prawo aż do rogu wielkiego budynku. Tu się obrócisz i odbędziesz powtórnie tę samą drogę licząc dwadzieścia pięć kroków. Czy rozumiesz pan dobrze? Dwadzieścia pięć kroków, ni mniej, ni więcej, a mówię tu o zwykłych krokach, które robi człowiek takiego wzrostu jak pan, nie spiesząc się.
— Mów pan dalej.
— Zrobiwszy dwadzieścia pięć kroków, zatrzymaj się i przyłóż rękę do muru w wysokości pięciu stóp nad ziemie. Zrobiwszy to, macaj po murze dopóki nie napotkasz żelaznego kółka.
— A! — zawołał Vaubaron zdziwiony — cóż za znaczenie może mieć to kółko?
— Co znaczy, tego nie wiem i mniejsza z tem, bo ono posłuży panu tylko za wskazówkę. Powyżej kółka znajduje się czworoboczny kamień z dwoma dziurkami, na palec jedna od drugiej. Wetknąwszy w te dziurki palec, łatwo ci będzie odjąć płytę kamienną nie grubszą jak zwykła cegła. Odjąwszy kamień zobaczysz dość głęboką kryjówkę, a w niej znajdziesz kompletne ubranie, nóż kataloński i sznur. Weźmiesz to wszystko, a na miejscu zabranych rzeczy złożysz umówione pieniądze. Potem założysz dziurę kamieniem i jeźli ci jaki dyabeł nie przeszkodzi, dokonasz z łatwością zamierzonej ucieczki. Cóż na to powiesz kochany przyjacielu? Sądzę, że pieniądze, które dostanę, nie będą wcale lekko zarobione.
— Ach! rzekł Vaubaron wzruszony — pan się stajesz moim zbawcą! Nie wiem, co przewiniłeś, jakkolwiekby przecież wina twoja nie wiem jaką była wielka, to dzisiejszy twój dobry czyn maże ją zupełnie.
Młody zbrodzień nie mógł się wstrzymać od śmiechu.
— Co do dyabła — rzekł potem — czy wiesz pan, że przemawiasz teraz tak jak jaki poczciwy ojciec rodziny! Daj pan pokój tym oratorskim usiłowaniom.
Po kilku minutach milczenia zbrodzień mówił dalej:
— Wydostawszy się raz z Bagno, gdy już będziesz w mieście, to miej odwagę w razie spotkania patroli, bo gdybyś dał znać po sobie, że się obawiasz i ukryć usiłujesz, toś przepadł. Lepiejby było w takim razie głośno krzyczeć: Jestem galernikiem, który z Bagno uciekł.
— Cóż więc mam czynić?
— Masz się zachować tak, jakobyś był majtkiem rzeczywiście. Udawaj żeś pijany i śpiewaj jaką wesołą piosnkę. Czy umiesz jaką na pamięć?
— Dawniej umiałem.
— No, to staraj się, abyś sobie jaką przypomniał. To nie trudno. W razie potrzeby mógłbyś przynajmniej powtarzać słowa:
Dobry tytoń i dziewczyna
A najlepsza, szklanka wina.
— Bądź pan spokojny, nie braknie mi na odwadze i przytomności umysłu.
— To jeszcze nie wszystko. Będziesz się pan starał ujść z miasta jeszcze przed świtem. Gdy będziesz za miastem, nie zatrzymuj się, ale idź jak długo możesz. W ten sposób będziesz mógł ujść tym psom cyganom, którzy na trzykrotny odgłos strzału armatniego nie omieszkają tropić za panem.
— Bóg mi dopomoże — rzekł mechanik — i nie dosięgną mnie.
— Jeślibyś się zdybał tylko z jednym człowiekiem — to dobądź noża.
— Co? Ja miałbym człowieka zabić! Przenigdy. Zanim przelałbym bodaj kroplę ludzkiej krwi, dałbym się przedtem sto razy złapać, ba nawet zabić.
— To już jest pańska rzecz, ale bez żartów mój przyjacielu! Nie zapomnij o pięciu złotówkach, które mi winien będziesz zabrawszy suknie. Gdybyś usiłował oszukać mnie, to za dwadzieścia cztery godzin sprowadzonoby cię na powrót bez wątpienia.
— Żądane pieniądze mogę ci dać zaraz — odpowiedział Vaubaron.
— Tem lepiej — pomyślał galernik. — Wziąwszy naprzód pieniądze, nie potrzebujemy się obawiać utracić je.