Jasnowidząca (de Montépin, 1889)/Tom II/XXII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Jasnowidząca |
Wydawca | J. Czaiński |
Data wyd. | 1889 |
Druk | J. Czaiński |
Miejsce wyd. | Gródek |
Tłumacz | Helena Wilczyńska |
Tytuł orygin. | La Voyante |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Skoro zmierzch zapadł, Vaubaron dobył flaszeczkę od galernika otrzymaną, którą w czapce był ukrył. Wylał płyn na dłoń i natarł nim prawe kolano, poczem czekał z niecierpliwością, azali rychło skutek się okaże.
Nie czekał na to długo. Po kilku minutach uczuł raczej znużenie niż ból w nodze. Zdawało mu się, że mnóstwo igieł wnika w skórę nie zagłębiając się przecież głęboko, nastąpiło nieznośne prawie gorąco a wreszcie bezwładność zupełna. Mechanik nie czuł nic więcej, kolano mu obumarło. Pomimo natężenia się, w żaden sposób nogą nie mógł poruszyć.
To przestraszyło mechanika niezmiernie.
— Ten człowiek albo się pomylił, albo mnie świadomie oszukał — rzekł do samego siebie — skuteczność tego płynu jest straszliwa. Może już nigdy nie będę mógł władać nogą, coby było bardziej okropnem, niż wszystko, co mnie dotąd spotkało, bo w takim razie nadzieja ucieczki przepadła na wieki!
Vaubaron rozpaczał za wcześnie. Za chwilę czuł się lepiej. Pocieszony tem, daremnie usiłował czuwać, bo sen kleił mu oczy. Zasnął i obudził się dopiero w chwili, gdy zadzwoniono, co było dla wszystkich hasłem wstawania.
Naprzód pomyślał o kolanie, za które się chwycił obiema rękami.
Towarzysz jego nie skłamał. Kolano spuchło lecz nie bolało wcale. Vaubaron czekał, rychłoli pojawi się dozorca. Posłyszawszy kroki, Vaubaron począł rozpaczliwe jęki wydawać.
— Co tam takiego? Czego krzyczysz. jakby cię żywcem pieczono? zapytał dozorca.
— Cierpię okropnie.
— No to pokaż, co jest tak zatrważającego?
— Ach! cierpię okropnie, powtarzał Vaubaron.
— Cóż ci jest takiego?
— Popatrz pan! odpowiedział mechanik.
Rzekłszy to obnażył prawe kolano.
— Do dyabła! rzekł dozorca. A, to prawdziwie rzecz okropna. Niech mnie piorun trzaśnie, ale pańskie kolano grubsze niż dwudziestoczteryfuntowa kula armatnia!
— Niestety! — rzekł Vaubaron — ból coraz większy, on mnie zabije, umrę z boleści.
— O, o! dlaczego masz zaraz umierać. Nie umierają ludzie dla takiego głupstwa, zresztą każę pana oddać do szpitala.
Za kilka chwil wzięto mechanika na nosze i zaniesiono do jednej ze sal dla chorych przeznaczonej.
Na szczęście sala ta miała tylko cztery łóżka, które były wszystkie próżne z wyjątkiem jednego, które dla strażnika przeznaczone było. Vaubarona rozebrano i położono do łóżka. Potem posłano po służbę mającego lekarza.
Przybyły eskulap nie mógł rozpoznać rodzaju choroby, którą po raz pierwszy w życiu oglądał, zawołał przeto do pomocy swego kolegę, najbieglejszego chirurga w całem mieście.
Ostatni wypytał mechanika jak najdokładniej:
— Czy nie stłukłeś pan sobie przypadkiem kolana?
— Bynajmniej.
— Nie upadłeś?
— Wcale nie.
— Od ilu dni masz kolano spuchnięte?
— Spuchło mi dopiero tej nocy.
— Czy przedtem żadnych oznak nie było?
— Najmniejszych.
— Więc żadnej zmiany na kolanie nie spostrzegałeś?
— Kolano moje prawe było jeszcze wczoraj zupełnie takie jak lewe.
— Więc wczoraj mogłeś chodzić i nie sprawiało ci to żadnych przykrości?
— Chodziłem bez żadnej przeszkody.
— Czy bolało cię w nocy?
— Wysłowić tego nie mogę.
— Czy także teraz cię boli?
— Okropnie.
Chirurg dotknął się teraz ręką kolana, które było czerwonemi i sinemi plamami pokryte i przedstawiało widok szkaradny.
Vaubaron jęknął a raczej zawył tak mocno, że aż mury się trzęsły, zarazem po dotknięciu począł się wić jak gadzina w ogień rzucona.
Obydwaj koledzy popatrzyli na siebie, pokiwali głowami a potem oddalili się na kilka kroków od chorego.