Jasnowidząca (de Montépin, 1889)/Tom II/XXII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Jasnowidząca
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1889
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz Helena Wilczyńska
Tytuł orygin. La Voyante
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXII.

Skoro zmierzch zapadł, Vaubaron dobył flaszeczkę od galernika otrzymaną, którą w czapce był ukrył. Wylał płyn na dłoń i natarł nim prawe kolano, poczem czekał z niecierpliwością, azali rychło skutek się okaże.
Nie czekał na to długo. Po kilku minutach uczuł raczej znużenie niż ból w nodze. Zdawało mu się, że mnóstwo igieł wnika w skórę nie zagłębiając się przecież głęboko, nastąpiło nieznośne prawie gorąco a wreszcie bezwładność zupełna. Mechanik nie czuł nic więcej, kolano mu obumarło. Pomimo natężenia się, w żaden sposób nogą nie mógł poruszyć.
To przestraszyło mechanika niezmiernie.
— Ten człowiek albo się pomylił, albo mnie świadomie oszukał — rzekł do samego siebie — skuteczność tego płynu jest straszliwa. Może już nigdy nie będę mógł władać nogą, coby było bardziej okropnem, niż wszystko, co mnie dotąd spotkało, bo w takim razie nadzieja ucieczki przepadła na wieki!
Vaubaron rozpaczał za wcześnie. Za chwilę czuł się lepiej. Pocieszony tem, daremnie usiłował czuwać, bo sen kleił mu oczy. Zasnął i obudził się dopiero w chwili, gdy zadzwoniono, co było dla wszystkich hasłem wstawania.
Naprzód pomyślał o kolanie, za które się chwycił obiema rękami.
Towarzysz jego nie skłamał. Kolano spuchło lecz nie bolało wcale. Vaubaron czekał, rychłoli pojawi się dozorca. Posłyszawszy kroki, Vaubaron począł rozpaczliwe jęki wydawać.
— Co tam takiego? Czego krzyczysz. jakby cię żywcem pieczono? zapytał dozorca.
— Cierpię okropnie.
— No to pokaż, co jest tak zatrważającego?
— Ach! cierpię okropnie, powtarzał Vaubaron.
— Cóż ci jest takiego?
— Popatrz pan! odpowiedział mechanik.
Rzekłszy to obnażył prawe kolano.
— Do dyabła! rzekł dozorca. A, to prawdziwie rzecz okropna. Niech mnie piorun trzaśnie, ale pańskie kolano grubsze niż dwudziestoczteryfuntowa kula armatnia!
— Niestety! — rzekł Vaubaron — ból coraz większy, on mnie zabije, umrę z boleści.
— O, o! dlaczego masz zaraz umierać. Nie umierają ludzie dla takiego głupstwa, zresztą każę pana oddać do szpitala.
Za kilka chwil wzięto mechanika na nosze i zaniesiono do jednej ze sal dla chorych przeznaczonej.
Na szczęście sala ta miała tylko cztery łóżka, które były wszystkie próżne z wyjątkiem jednego, które dla strażnika przeznaczone było. Vaubarona rozebrano i położono do łóżka. Potem posłano po służbę mającego lekarza.
Przybyły eskulap nie mógł rozpoznać rodzaju choroby, którą po raz pierwszy w życiu oglądał, zawołał przeto do pomocy swego kolegę, najbieglejszego chirurga w całem mieście.
Ostatni wypytał mechanika jak najdokładniej:
— Czy nie stłukłeś pan sobie przypadkiem kolana?
— Bynajmniej.
— Nie upadłeś?
— Wcale nie.
— Od ilu dni masz kolano spuchnięte?
— Spuchło mi dopiero tej nocy.
— Czy przedtem żadnych oznak nie było?
— Najmniejszych.
— Więc żadnej zmiany na kolanie nie spostrzegałeś?
— Kolano moje prawe było jeszcze wczoraj zupełnie takie jak lewe.
— Więc wczoraj mogłeś chodzić i nie sprawiało ci to żadnych przykrości?
— Chodziłem bez żadnej przeszkody.
— Czy bolało cię w nocy?
— Wysłowić tego nie mogę.
— Czy także teraz cię boli?
— Okropnie.
Chirurg dotknął się teraz ręką kolana, które było czerwonemi i sinemi plamami pokryte i przedstawiało widok szkaradny.
Vaubaron jęknął a raczej zawył tak mocno, że aż mury się trzęsły, zarazem po dotknięciu począł się wić jak gadzina w ogień rzucona.
Obydwaj koledzy popatrzyli na siebie, pokiwali głowami a potem oddalili się na kilka kroków od chorego.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: Helena Wilczyńska.