<<< Dane tekstu >>>
Autor Eliza Orzeszkowa
Tytuł Jedna setna
Pochodzenie Melancholicy
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1896
Druk W. L. Anczyc i S-ka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały utwór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
II.

Kiedy po paru godzinach snu męczącego obudziłem się dziś zrana, szalony śmiech zdjął mię przy wspomnieniu, jakiem zdziwieniem napełniła cię wczoraj, doktorze, gadanina moja. Oddawna już śmiesznym wydaje mi się każdy, kto się dziwi. W samym sobie czułem niekiedy rzeczy całkiem nieoczekiwane i niewytłumaczone, a wiedzieć przecież musiałem, że są one prawdziwe, co mi przypominało zdanie gdzieś słyszane, czy wyczytane, że wy, uczeni, jesteście jako ludzie, którzy na wybrzeżu morza drobne kamyczki podnosicie i oglądacie, a całe niezmierne dno morskie pozostaje dla was nieznaną i niedostępną tajemnicą. W obec takiego stanu waszej wiedzy, jakże możecie dziwić się zjawiskom po raz pierwszy spotykanym? Śmieszni jesteście z tem zdziwieniem, bo powinniście przecież w każdej chwili i na każdym kroku spodziewać się spotkania z nową i nieznaną wam jeszcze formą, istotą, odmianą rzeczy, wyłaniającą się z otchłani, nad której krawędzią zbieracie swoje kamyczki. Zdziwiło cię wczoraj, że ja, taki słynny miłośnik życia, tak spokojnie zniosłem wiadomość o blizkiej śmierci; że taki, jak ja, światowiec, hulaka, pustak, objawiłem ciekawość śmierci i wieczności. Kilka mglistych widzeń, które mi przed pamięcią zamajaczyły i o których wspomniałem, poczytałeś wprost za chorobliwe i nieprzytomne bredzenie. Jednak sam najlepiej wiesz o tem, że choroba moja nie należy do rzędu tych, które umysłowi przytomność odbierają. Szczęśliwie przecież uniknąłem rozmiękczenia mózgu, i gorączki także nie miewam. Więc dlaczegóż dziwiłeś się i wspomnienia moje za urojenia wziąłeś? Posłuchaj raczej rzeczy ciekawych, — we mnie przynajmniej ciekawość obudzających.
Co? znowu lekarska i przyjacielska rada, abym zbytecznem mówieniem, a broń Boże, już wywoływaniem wzruszeń stanu swego nie pogorszał? I po co to, mój doktorze, tak marnie używać tak wielkiego podobno daru natury, jakim jest mowa ludzka? wiesz o tem dobrze, że przez całe życie moje, wprawdzie niedługie życie, zawsze czyniłem wszystko, do czego czułem nietylko chęć, ale choćby chętkę, i że właśnie dla tego, to życie będzie niedługiem. Mógłżebym, gdybym nawet chciał, u samego końca odmienić ton i barwę swojej natury, czy swoich nałogów? Ale ja wcale tego nie chcę; bo i pocóż? Powiadasz, że przez to więcej cierpieć będę. Ależ ja przez to właśnie więcej niż połowę lat trwania człowieka utraciłem: a miałbym teraz powściągać się i miarkować, dla zmniejszenia o połowę swoich bólów! Gdy przyjdą, będę jęczał, nawet krzyczał; ty poskromisz je morfiną i — wszystko! A teraz, kiedy na całą godzinę może mię odstąpiły, mówić będę, bo chcę, bo tak mi się podoba.
Szczególna to nawet rzecz, jak wielką ochotę do mówienia czuję! Naturaliści utrzymują, że ze wszystkich istot ziemskich najgadatliwszą jest człowiek i zapewne z tego powodu, ilekroć wie, że wkrótce usta na zawsze zamknąć się mu mają, pragnie wygadać się do syta. Sokrates, przed wychyleniem trującego napoju, niezmiernie długą rozprawę stoczył ze swymi uczniami, Trazea gawędził z Demetryuszem....
Cha, cha, cha! Znowu dziwisz się, że wiem a bardziej jeszcze, że wspominam o Senece, Trazei i t. d. Mój drogi, jakkolwiek nad nieksiążkowemi wcale kartami przepędzałem noce, byłem przecież człowiekiem tak zwanej klasy oświeconej; pierwszą młodość moją pielęgnowali drogocenni nauczyciele, — jako to: l’ Abbé Rivière z Paryża i sir Wight z Londynu, a potem niekiedy spotykałem się z książkami. Zresztą wiedza moja jest tak szczupłą, że nie zapełniłbym nawet źrenicy twego oka, gdy je szeroko otwierasz od zdziwienia nad tem, że choćby taką posiadam. Więc greccy filozofowie gawędzili przed śmiercią ze swymi uczniami, rzymscy skazańcy ze stoikami, a potem już, długie pokolenia Chrześcijan, ostatnie swoje zwierzenia szeptały do uszu ludzi w sutannach i komżach. Teraz sprozaiczniały czasy. Niema przy mnie ani płaszcza i brody stoika, ani malowniczej szaty kapłana. Dla takich, jak ja, zastępują to wszystko, tacy, jak ty, doktorze. Może to wam nudę sprawia, ale i zaszczyt przynosi. Ty zresztą nie znudzisz się pewnie, bo, rzetelnie uczonym będąc, wszelkich zjawisk świata ciekawym być musisz, a przeniknąć do dna takiego okazu człowieka, jakim ja byłem, choć na pozór i łatwo, w gruncie jednak trudno, o czem przekonasz się, gdy posilony tym bulionem, według dyspozycyi twojej sporządzonym, dalszy ciąg gawędy mojej rozpocznę.....



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Eliza Orzeszkowa.