<<< Dane tekstu >>>
Autor Anonimowy
Tytuł Jednooki
Wydawca Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o.
Data wyd. 17.08.1939
Druk drukarnia własna, Łódź
Miejsce wyd. Łódź
Tłumacz Anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Szatański plan

Indianinem, który usłyszał głos Buffalo Billa i zaalarmował wojowników, był Jednooki, straszliwy i okrutny wódz Sjuksów. Jego przeraźliwy okrzyk miał być wyzwaniem, rzuconym białym. Przypuszczał on, że biali rzucą się natychmiast do ataku i był wściekły, że jego rachuby zawiodły na całej linii.
Gdy przekonał się, że biali mają zamiar cierpliwie czekać do rana, powziął inny plan. Udał się na tyły swego oddziału i odprowadził na bok jednego ze swych wojowników.
— Stary Łosiu — rzekł. — Czy jesteś gotów okrążyć z garścią wojowników kanion i zajść białych od tyłu? Czy zdołasz tego dokonać?
Stary Łoś skinął potakująco głową, a oczy zabłysły mu z radości.
— Mogę tam być w ciągu dwóch godzin — rzekł dumnie. — Znam tu wszystkie drogi.
— Rozpuścisz ich konie...
— Tak i pozabijam wszystkich, a skalpy bladych twarzy zawisną u pasów czerwonoskórych wojowników. Czy Jednooki wie, jak wąskie jest wejście do kanionu?
— Tak.
— A więc każę zatarasować wejście kamieniami, a za murem z kamieni ustawię wojowników, którzy zasypią kulami blade twarze, gdy będą chciały wyniknąć się z kanionu.
— Słowa Starego Łosia są rozumne — rzekł Jednooki. — Weź dwudziestu wojowników i wyrusz natychmiast w drogę.
Gdy Stary Łoś oddalił się ze swym oddziałem, Jednooki nakazał na zakręcie wąwozu zbudować również mur z kamieni, za którym wojownicy mogliby się chronić przed pociskami białych.
— To mi się — bardzo podoba — rzekł Buffalo Bill do swych towarzyszy, gdy usłyszał odgłosy pracy Indian. — Oznacza to, że zamierzają pozostać tu długo, a to sprzyja naszym planom... Ody nadejdzie poranek, pokażemy im, że nic nie powstrzyma nas na naszej drodze.
— Chciałbym, żeby już był dzień.... — mruknął Texas Jack. — Nie lubię czekać...
— Zachowaj zimną krew... — uśmiechnął się Cody.
— Wszystko tu jest i tak zimne... — mruknął Dziki Bill. — Jeżeli wyjdziemy żywi z tej przygody, wszyscy zachorujemy na reumatyzm. Te skały są wilgotne i zimne.
Nagle jeden z żołnierzy podszedł do Buffalo Billa i zameldował, że wartownik, pilnujący koni chce z nim rozmawiać.
— Nie lubię opuszczać stanowiska — rzekł Buffalo Bill, — ale to może być ważna sprawa. Stań na moim miejscu, Hickock! Wrócę niebawem...
Buffalo Bill prześlizgnął się do miejsca, gdzie znajdowały się konie.
— Nie mogę dać sobie rady z pańskim koniem, Cody — rzekł wartownik do Buffalo Billa. — Rzuca się ciągle i staje dęba. Wydaje mi się, że coś niezwykłego dzieje się u wejścia do wąwozu, skoro zwierzę jest takie niespokojne. Zresztą, i ja słyszałem jakiś podejrzany hałas z tamtej strony...
Buffalo Bill poklepał lekko konia po karku.
— Jeśli z tamtej strony zbliża się niebezpieczeństwo, mój koń czuje to na pewno — rzekł. — Możliwe, że Indianie wysłali tam jakiś oddział, aby nam odciąć odwrót. Jeśli tak, uważam to za stratę czasu, gdyż nie zamierzam wcale uciekać. Pójdziemy naprzód, gdy tylko słońce ukaże się na horyzoncie.
— Niebo już szarzeje na wschodzie — rzekł żołnierz.
Buffalo Bill podkradł się ostrożnie do gardzili wąwozu i ujrzał oddział Sjuksów, zajętych układaniem wielkich głazów w wejściu do kanionu.
Cody uśmiechnął się pogardliwie i wrócił do żołnierza, pilnującego koni.
— Chcą nas zamknąć — rzekł spokojnie. — Nie potrzebnie marnują czas i pracę. Pilnuj teraz koni, przyjacielu i czekaj na mój rozkaz.
To rzekłszy Buffalo Bill skinął ręką żołnierzowi i wrócił szybko do reszty wywiadowców.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: anonimowy.