I.
Z szczytu patrzałem na twe zimne tonie,
Na nieruchomą zieleń twych przezroczy,
Lśniących, jak szmaragd, w olbrzymiej koronie
Wierchów lodowych i piarżystych zboczy.
O Maerjelen! Niebo wokrąg płonie,
Całe w ozdobie płomiennych warkoczy,
A na błękitnym twych głębin wygonie
Stado kier białych w cichej fali broczy.
Na Wyspie Zmarłych snać jest kryształ taki,
Gdzie dusze, wziąwszy rozbrat z znojną ziemią,
Zmywają z siebie doczesność i potem,
Wielkich tajemnic przeniknąwszy szlaki,
Dla ciał zamknięte, jak łabędzie drzemią,
Oszołomione swym nowym żywotem.
II.
Przedziwna cisza... Ni wiew nie zawionie,
Żwir się po graniach czarniawych nie stoczy,
Śnieg w tę spokoju milczącą harmonię
Z hukiem z swej paszczy nie wypadnie smoczéj.
Czułem, że skryta gdzieś w przestworów łonie
Śmierć, na twej tafli magicznemi oczy
Spoczywająca, i me ciepłe skronie
Otula zwolna chłodem swych zamroczy.
I zdało mi się, że to ziemskie życie,
Kiedym tak patrzał w twe nieme zwierciadło,
Niby strzęp jaki ze mnie już opadło,
Żem jedną z kier tych, co na twojej płycie,
Od gleczerowych urwane wybrzeży,
Śnią w swojej czystej, nieśmiertelnej śnieży.
III.
O niepojęta przemiano! o skonie,
Coś nie jest skonem, lecz pełnią ochoczéj
Radości bytu, w jasnym regionie
Praw odgadnionych, w sferach nadobłoczy.
Dusza człowieka, niby serce w dzwonie,
W tobie, Niedzieli Wielkiej dniu uroczy,
W którym Wieczystość zasiada na tronie,
Dźwięki swych pragnień najskrytszych jednoczy.
Wszakże, gdy szczęście rozpala nam czoło,
Gdy w upojeniu wołamy zwodniczem
Głośne »Evoe« dla żądzy doczesnéj,
Zjawia się nagle w szalejące koło,
Z okiem przeczucia, z tęsknoty obliczem
Śmierć, wabiąc duszę w swój Eden bezkresny.
IV.
Głębie przestworu w błękitnej oponie —
Ni jednej chmurki wędrowiec nie zoczy;
Słońce, wpatrzone w to ciszy ustronie,
Snać swego kręgu z miejsca nie potoczy.