<<< Dane tekstu >>>
Autor Jack London
Tytuł John Barleycorn
Wydawca E. Wende i Spółka
Data wyd. 1926
Druk Drukarnia L. Wolnickiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Antonina Sokolicz
Tytuł orygin. „John Barleycorn“
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XXXIII

Przybiłem do wybrzeży Australji, by się udać do szpitala, który opuściłem z połatanem zdrowiem, planując dalszą podróż. Przez długie tygodnie w szpitalu, od pierwszego do ostatniego dnia nie odczuwałem braku alkoholu, wiedząc o tem, że będę go miał dość gdy wyzdrowieję. Nie odzyskałem jednak zdrowia w pełni, wyszedłszy ze szpitala. Pozostała mi największa choroba: biały trąd Naamana. Tajemnicza choroba słońca, nieznana lekarzom australijskim trawiła nadal tkanki mego organizmu. Gnębiąca malarja rzucała mnie na łoże w najmniej oczekiwanych chwilach, zmuszając wreszcie do przerwania objazdu z odczytami.
Porzuciłem więc Snark i udałem się w strefę umiarkowaną. Uważałem to za rzecz zupełnie naturalną, że rozpocząłem pić z chwilą opuszczenia szpitala. Przy obiedzie piłem wino, przed obiadem cocktail. Piłem wódkę, ilekroć znalazłem partnera. Czułem się władcą Johna Barleycorn, albowiem mogłem pić lub nie pić, kiedykolwiek miałem ochotę, tak samo, jak za dawnych dni mojej młodości.
Przebywszy jakiś czas w klimacie chłodnym, udałem się do południowej Tasmanji, na czterdziestym trzecim równoleżniku. W miejscu mego pobytu nie było napojów. Nie martwiłem się tem wcale i nie piłem nic. Nie sprawiało mi to żadnych trudności. Wchłaniałem w siebie chłodne powietrze, jeździłem konno i pisałem swoich tysiąc słów, chyba że mnie rankiem zwaliła febra.
Z obawy, że powstanie w kimś myśl, jakoby tyloletnie pijaństwo było przyczyną moich dolegliwości, muszę przytoczyć, że chłopak do posług, japończyk Na-ka-ta, który do tej pory jest u mnie, również cierpiał na malarję, taksamo Charmian, miewająca prócz tego ataki neurastenji podzwrotnikowej. I trzeba było pobytu w klimacie chłodnym przez szereg lat, zanim została uleczona; przytem ani ona ani chłopak nie wzięli nigdy kropli alkoholu do ust.
Powróciwszy do Hobart Town, gdzie można było dostać alkoholu, piłem jak dawniej. Tak samo piłem po powrocie do Australji. Gdy zaś wracałem z Australji parowcem wycieczkowym, którego kapitan był abstynentem, nie piłem przez cały czas podróży, to znaczy przez dni czterdzieści trzy. Przybywszy do Equador, gdzie promienie słońca padają prostopadle, gdzie stworzenie ludzkie pada od żółtej febry, ospy i dżumy, natychmiast począłem pić — jakikolwiek trunek, byle podniecał. Mnie żadna z owych chorób nie dotknęła. Charmian i chłopaka, którzy nie pili, również nie.
Rozmiłowany w tropach, mimo niszczącego wpływu, który na mnie wywierały, zatrzymywałem się w różnych miejscowościach. Tak upłynęło sporo czasu, zanim powróciłem do umiarkowanego klimatu cudnej Kalifornji. W podróży czy postoju, płodziłem mych tysiąc słów. Minął ostatni, słabiutki atak febry, biały trąd znikł, rozluźnione pod wpływem tropikalnego słońca tkanki ozdrowiały, a ja piłem wciąż, jak potrafi pić mężczyzna o szerokich barach i głębokiej piersi.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: John Griffith Chaney i tłumacza: Antonina Sokolicz.