Chciał niegdyś Jowisz wioskę wypuścić w dzierżawę.
Merkury targ obwieścił, przyszli kandydaci,
Lecz jeden rzekł, że ziemia ciężka pod uprawę,
Drugi, że czynsz za wielki trudu nie opłaci,
Trzeci ganił budynki, czwarty liche trzody.
Gdy się tak targowali, jeden Rolnik młody, Najśmielszy, ale nie najmędrszy pono, Przyrzekł wypłacać kwotę naznaczoną,
Jeśli mu Jowisz pozwoli Rządzić pogodą wedle swojej woli: Aby miał, gdy palcem ruszy, Suszę, jeśli zechce suszy, Słotę, gdy zażąda słoty, Zimno, upał i tam dalej.
Przystał Jowisz, a Rolnik wziął się do roboty,
I zaczyna swym łanom broić różne psoty. To skwarem zasiewy pali, To ulewą moczy rolę, To chce wiatru, to chce rosy, I wnet, cierpliwe niebiosy Wypełniają jego wolę.
U sąsiadów tymczasem, odwieczną koleją, Jowisz rozdawał słotę i pogodę; W plonie zyskali swych trudów nagrodę, A ten, co płonną łudząc się nadzieją Zmieniał klimaty, Miał same straty. Na drugą wiosnę, Rolnik wszystko zmienia: Gdzie wprzód deszcz padał, słońcu świecić każe, I wedle jego skinienia Na całym wioski obszarze Co chwila inna pogoda. To łąki zalewa woda By prędzej trawy wzrastały, To słońce bieli i złoci Łan niedojrzały,
To wiatru powiew, z wilgoci Otrząsa owoce młode.
Lecz żniwo znów nadziei Rolnika nie iści: Sąsiedzi nowe odnieśli korzyści, On nową szkodę.
Wtedy ujrzał, że zbłądził; swej władzy się zrzeka:
«Widzę, rzecze, jak marnym jest rozum człowieka!
Czyńmy swoje, a bogom zostawmy rząd nieba:
Jowisz wie lepiej od nas, czego nam potrzeba.»