Jowisza do Warszawy wycieczka
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Jowisza do Warszawy wycieczka |
Pochodzenie | Piosnki i satyry |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1879 |
Druk | Józef Unger |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały zbiór |
Indeks stron |
Jowiszu! na Bozkie rany!
Co tobie! z czoła krew broczy!
Podbite oczy!
Zabłocony! obszarpany!...
— Junono! nie mów tak wiele;
Zaraz ci powiem aniele.
Jutro rano pjawki stawię!
Byłem w Warszawie.
Wiesz, że ze względu na zdrowie,
Zalecono mi spacery;
Rubli więc cztery
Biorę i układam w głowie,
Wycieczkę do głośnéj sławy,
Niby Paryża — Warszawy.
Pomysł mój był kapitalny!
Lecz dzień feralny!
Zaszedłem o ósméj rano.
Patrzę... coś na mgłę zakrawa,
Nie — to kurzawa!
Tu ulice zamiatano!
Krztuszę się, kaszlę, pył wzrasta..
Źle! trzeba uciekać z miasta.
Wskakuję więc do doróżki...
Na wierzbie gruszki!
Dorożkarz pyta gdzie każę?
Mówię: Mokotów kochanie,
Pięć rubli panie,
Powiada. Gwałtu! Wyłażę
I myślę: pójdę, zachwycę
Powietrza w boczne ulice.
Tam nie zamiatają wcale,
Tak, doskonale!
Juno! patrz! moje trzewiki!
W dodatku podbiłem nogę;
Stąpać nie mogę!
Takie tam u nich chodniki!
Powracam tedy w śródmieście,
I... wstyd mówić przy niewieście,
Chodzę, o! przewrotny losie,
Z chustką przy nosie!
Następnie byłem — raj czysty!
Saski ogród — co się zowie!
Jedni mężowie
Ganią, że jest za krzaczysty.
Juno! jakie tam kobietki!
Szkoda żem nie miał lornetki!
Takich nie mamy i w niebie!
To jest... prócz ciebie.
Wybiła druga — obiadek;
Ponieważ koło mnie krucho,
Pod śliwkę suchą
Poszedłem — smutny wypadek!
Zjadłem pieczeń, leguminę,
I dotąd myślę że zginę.
Pójdzie rubel na doktora,
Fora ze dwora!
Po obiedzie — na gazety;
Warszawskie, najpierwsze w świecie!
Jak małe dziecię
Beczałem z żalu. Niestety!
Niema takiéj na Parnasie...
...Zgody — jaka tam, w ich prasie..
Masz tu; na bezsenność duszko,
Miej pod poduszką.
Junono! teraz to kłusem
Przebiegły po mnie wypadki;
Zbieram manatki,
I powracam omnibusem.
Powiadam — czas jest destruktor;
Nawymyślał mi konduktor,
Spadło koło i me brzemię
Brzękło o ziemię!
Nadto deszcz lunął jak z cebra!
W krótkiéj, błyskawicznéj porze,
Naokół morze!
Junono! ach! moje żebra!
Mój parasol i szlafmyca!
Kanał... Królewska ulica...
Straszne los zasadzki kryje!
Wpadłem po szyję!
Ledwo że mnie wyciągnęli.
Mokry — jak tu iść do nieba?
Suszyć się trzeba.
Idę... noc... djabliż wiedzieli,
Że gaz tak świeci niezdarnie!
Dostałem w łeb o latarnię,
I dyszlem od dorożkarza.
To się tam zdarza.
No, teraz myślę — już kwita,
Bo dobiegałem rogatek;
Wtem naostatek,
Czuję — ktoś mnie za kark chwyta.
W głupiéj, krótkotrwałéj chwili,
Obdarli mnie i obili!
Zostałem w jednéj żakiecie,
I przy — gazecie.
Ledwiem się dowlókł do domu;
Poślijcie po cyrulika!
Szkoda trzewika!
Juno! nie mów nic nikomu
Bo to nie wina Warszawy.
To jakieś nieczyste sprawy!
Pomysł mój był kapitalny!
Lecz dzień feralny!