<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Justka
Wydawca Michał Glücksberg
Data wyd. 1885
Druk S. Orgelbranda Synowie
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Masło Julisi — prawdę rzekłszy, nie potrzebowało opieki jej i trudzenia się z niem do Warszawy, było bowiem zawsze hurtem zakupywane przez restauracyą hotelu Gerlacha, i pod lada czyim dozorem mogło się dostać na miejsce; ale Julisia była dzieckiem tutejszego bruku i tak kochała to swoje miasto, iż wszelkich środków używała, aby się dostać do niego, potem, żeby choć dni kilka tu zabawić.
Córka niemajętnego przekupnia, ładna, żywa, zawczasu dojrzała, ale nie zepsuta, bo naówczas jeszcze religijne usposobienie ludności nigdy jej bardzo nizko upaść nie pozwalało, Julisia spędziła pierwsze lata pod skrzydłem — nie matki, niestety, ale ojca tylko. Ten nazbyt był swoim handelkiem zajęty, ażeby córki mógł dopilnować, więc młodość była i dość burzliwa i jakąś katastrofą się skończyła. Julisia wyszła z niej jeszcze stosunkowo dość szczęśliwie; doświadczenie smutne uczyniło ją ostrożniejszą i — znajomość przypadkowa z panem ekonomem skończyła się małżeństwem.
Musiała z nim jechać na wieś, nie bez żalu i tęsknoty po Warszawie. Z tych lat wesołej, nieopatrznej młodości pozostały jej niezatarte wspomnienia. Ile razy więc odżywić je mogła odwiedzinami i choć krótkim pobytem, niezmiernie się czuła szczęśliwą. Sam widok ukochanego miasta wprawiał ją w uniesienie; wszystkie wspomnienia dni wesołych bez jutra poruszały sercem jej odmłodzonem, lice się śmiało, a z oczek łzy spływały.
Zajeżdżała zwykle do starego ojca, który, powtórnie ożeniony, prowadził dalej swój handelek, nie mogąc się na nim dorobić nic, ale mając z niego utrzymanie.
Julisia teraz wydawała się tu wielką panią, bo jej działo się dobrze. Na jej przybycie w domku przy ulicy Bednarskiej opróżniała macocha pokój i ojciec był na jej usługi. Teraz też spodziewano się tych odwiedzin, powracających w pewnych terminach — i przyjęto ekonomową z wielką radością.
Rozumie się, że ze wsi zawsze z nią coś dla ojca przyjeżdżało: serki zawiędłe, faseczka marynowanych rydzów, wędzone kiełbasy wiejskie, worek kaszy obwarzanej i t. p.
Zdziwił się stary Franaszek, gdyż tak się zwał ojciec ekonomowej, gdy oprócz córki ujrzał wysiadające z bryczki dosyć niepozorne dziewczę. Wziął ją za dziewczynkę do usług.
Ale nim macocha kawę podała, która naprzód była gotową — już Julisia historyą sierotki opowiedziała — i — ojcu oznajmiła, iż musi się starać pomódz, aby dziewczynina umieściła się gdzie bezpiecznie.
Nie zdawało się to w początku bardzo trudnem zadaniem, gdyż rąk pracowitych zawsze potrzebują ludzie, tylko, że te rączęta i słabe były jeszcze i niewiele umiały, a dziewczyna zbyt młoda.
Franaszek, poskrobawszy się w głowę, dokończył: — Eh! jakoś to będzie!
Justka w ciągu podróży, przybycia i tych pierwszych chwil pobytu, tak była przejętą, zdumioną, ogłuszoną tem, co ją otaczało, że o sobie i swym losie prawie zapomniała. Żywy jej umysł napróżno się silił ten ruch, to życie gorączkowe, tę różnobarwność zjawisk, wytłómaczyć sobie. Widziała i tu, taksamo jak na wsi, możniejszych i uboższych — dostatki i nędzę, ale wszystko to inaczej niż na wsi wyglądało, inaczej ocierało się o siebie.
Wyobraźnią dziewczę szukało miejsca dla własnej swej pracy i znaleźć go ani obmyślić nie mogło. Takich wyrostków, jak ona, wśród tłumu prawie nie było.
Usłyszała Franaszka, który po rozmowie z córką dodał w końcu:
— A gdyby się na razie nie dało pomieścić jej, to zostanie u nas jakiś czas. Będzie pomagać jejmości; tylko u nas dla niej przyszłości niema, nie nauczy się nic.
Pomimo najlepszej chęci Julisi, mimo jej stręczeń, pytań, nie udało się Justysi umieścić. Kto ją zobaczył chudą, żółtą, niesformowaną, niepozorną, z tym wyglądem słabowitym, lękał się takiego chrząszcza wziąć do domu, nie spodziewając się po nim pomocy.
Justka zresztą, niemogąc sama sobie tu nic radzić, nieznając miejsca ani ludzi, musiała zdać się na łaskę Julisi i Franaszka — i czekać; a że do roboty nie miała nic, oprócz swojego ukochanego elementarza, z którym po całych dniach siedzieć nie było podobna, pomagała więc Franaszkowej, zamiatała, prasowała, popisywała się ze wszystkiemi wiadomościami nabytemi u Sędziny.
Stała się tak użyteczną w domu, iż może to właśnie wstrzymało starego przekupnia od gorliwego poszukiwania dla niej innego umieszczenia.
Julisi już potrzeba było powracać, choć się z tem ociągała — jak mogła, bo jej tu wesoło dni płynęły, a miejsca dla sieroty ani widoku, ani nadziei nie miała.
Franaszek powtarzał: — No, to do czasu niechaj przy jejmości pobędzie.
I na tem się skończyło.
Justka nie ubolewała zbytnio nad swym losem: najpierw nie zakazywano jej wcale elementarza, nie łajała Franaszkowa, przynajmniej dopóty, dopóki Julisia tu była; pracą zbyteczną jej nie zamęczano, a ta, która na nią spadała, sił jej nie przechodziła.
Tylko przyszłości w tem nie było żadnej.
W dzień odjazdu Julisi dziewczę się jej do nóg rzuciło, dziękując za opiekę. Franaszek zapewnił córkę, że miejsce wyszuka doskonałe, i tak Justka tymczasowo pozostała pomocnicą pani Franaszkowej.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.