<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Kamienica w Długim Rynku
Wydawca Michał Glücksberg
Data wyd. 1868
Druk J. Unger
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

Obudziło to trochę zazdrości w ludziach, dało powód do różnych plotek i ukąszeń, ale najzłośliwsi zaprzeczyć nie mogli, iż dawno Gdańsk nie widział nic podobnego. Bartoszek szczęśliwy, rozjaśniony, poczuł życie nowe. I on i żona mieli upodobanie i gust wykwintny, zaraz więc po ożenieniu najpiérwszą rzeczą dla obojga było dom stary odpowiednio do myśli swéj urządzić. Sprowadzono rzeźbiarzy, rysownika, malarzy, zamówiono najlepszych rzemieślników, nie wahano się marmury kupić we Włoszech i restauracyą poczęto na taką skalę, iż miliony pochłonąć mogła. Stary Helmuth stanął w początku oporem, robił uwagi, usiłował odwieść od tak kosztownego przedsięwzięcia, ale córka umiała go sobie pozyskać i zamknąć mu usta. W parę lat późniéj śmierć mu je téż zawarła na wieki. Bez przeszkody oboje państwo oddali się ulubionemu marzeniu, uczynienia z domu tego pieścidełka któreby było cudem i podziwem dla miasta. Oprócz tego grunt i liche domostwo na pół drogi do Oliwy na wzgórzach zamierzono przeistoczyć na letnią willę i park prawdziwie pański. Dorota chciała aby się zwała willą Bartolomea, on pragnął jéj dać imie Dorotei, stanęło przy piérwszém i równocześnie z przebudowywaniem kamienicy rozpoczęli artyści plany budowli, parku, fontan które piękne wiejskie schronienie przyozdobić miały. Roboty pędzone przez oboje państwo, którzy się niemi zajmowali namiętnie, szły szybko ale pochłaniały summy ogromne... Urodzenie syna... na chwilę tylko oderwało od nich...
W rok po przyjściu jego na świat, piękna Dosia zachorowała ze zbytku może szczęścia, które tak umié zabijać czasem zdradliwie jak niedola, a boleści żywią i krzepią... Zaczęło się to od małego kaszelku, od zbytnich rumieńców na ślicznéj twarzy białéj jakby wypalonych, zdawało się to niczém, potém nastąpiło osłabienie, niemoc, niepokój... lekarze cicho mówili o suchotach, radzili podróż jak zwykle, gdy się chorego chcą pozbyć. Pan Bartłomiéj wybrał się z żoną na południe, ale śliczna Dosia niedojechawszy daléj jak na brzeg Renu, zgasła na ramieniu męża, złożywszy główkę do snu... Rozpacz biédnego człowieka była niewysłowioną, żal straszny... Za ciałem ubóstwionéj istoty szedł biédny pieszo, wiodąc je do tego rodzinnego kąta... gdzie już szczęścia znaléść nie miał nigdy...
Jakiś czas po tym wypadku który go złamał i nagle do ciężkich życia zapasów sprowadził, pan Bartłomiéj był zamknięty, milczący, obojętny na wszystko. Nawet dziécię nie pocieszało go, unikał małego Albertka, który mu nadto przypominał żonę, nadzieje, czasy błogie, a niepowrotne... W rok po zgonie Doroty, który był przerwał i zwolnił prace rozpoczęte około kamienicy i willi, rozbudziła się znowu w Paparonie gorączkowa namiętność owa do budowli... Powodem może było to właśnie iż się niemi nieboszczka żywo także zajmowała, chciał myśl jéj przywieść do skutku. Z nową gorliwością rzucił się do architektury, malarstwa, rzeźby i sam niemal stał się artystą... Nie dziwiono się wcale, że w tém szukał roztargnienia, zajęcia, upojenia, aby o srogim żalu swym zapomniéć. Ale ten towarzyszył mu wszędzie, był szczérym i głębokim i nie ustał do zgonu.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.